Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk
Poranny gość stał na moim progu. Stał, uśmiechał się, uroczysty i cichy równocześnie, patrzył z poczuciem winy i radośnie. Okazuje się, można tak patrzeć - jednocześnie z poczuciem winy i radośnie.
- Skąd ty tak raniutko? Czym przyjechałeś? Zaparzyć kawę? Stało się coś?
A on stał i uśmiechał się... Anatol. Prawie rodzina dla mnie, mąż mojej dawnej i bliskiej przyjaciółki. Razem dużo wszystkiego przeżytego, soli nie jeden pud zjedzony, nie jedna wiorsta razem przebyta. Ale porozrzucało życie, teraz drodzy moi malarze Uwarowy żyją na Uralu, w wielkim i przestronnym domu blisko Wierchoturja. Sami z Petersburga, a zostawili zasiedziałe miejsce i odjechali w długotrwałą twórczą delegację do stareńkiej ciotki Anatola, znoszącej z trudem samotny żywot w wielkich i nieprzytulnych bogatych domach. Ale...
- Skąd jednak się wziąłeś?
- Wczoraj przyjechałem. No poczekaj, no nie gniewaj się, że nie natychmiast do ciebie, dłóżek u mnie jeden był, zadłużyłem się u twego ziomka, moskwiczanina, trzeba było spotkać się, dług zwrócić.
- Dużo zadłużyłeś się?
- Dużo. Wielki nierozmienialny banknot...
- Tola, ja nic nie rozumiem. Tobie kawa z mlekiem czy czarna?
- A można z koniakiem? Dla mnie z francuskim koniakiem «Camus» proszę!
- Nie mam koniaku «Camus».
- A europejskiego remontu ty dlaczego nie robisz?
Rozumiecie Cokolwiek? Ja też nic nie rozumiem. Przyjechał raniutko, trzeźwy, przy zdrowych zmysłach, a plecie bzdurne brednie o banknotach nierozmienialnych, o koniaku i europejskim remoncie .
- Dopijaj kawę i tłumacz, co do czego.
...Oni razem uczyli się w Leśnej Akademii. Mieszkali w akademiku, potem, zrzuciwszy się na «oddzielne mieszkanie», wynajmowali pokój u akuratnej staruszki Mironowny na peryferiach Leningradu, za Czarną rzeczką. Tola i Władimir hulakami nie byli, tyłów nie mieli, wykładów nie opuszczali, stypendium na głupoty nie tracili. Żyli sobie bez luksusów, chociaż, jeśli nagle ktoś z nich «bogacił się», pozwalali sobie po parce butelek piwa i siedząc w kuchni, popijając nieśpiesznie, rozkoszowali się zuchwałymi ogromami planów.
- Pierwsze, co kupię, kiedy zacznę przyzwoicie zarabiać - mieszkanie. Od razu trzypokojowe, żeby już zamknąć temat.
- Jak płacić będą, a to całe życie przyjdzie się oszczędzać.
- Przebijemy się. Co my z tobą, Tolan, młodzi i zdrowi, żonom swoim i dzieciom mieszkań nie zapewnimy?
Żon i dzieci jeszcze wtedy nawet nie planowali. Wołodia i Tola jakoś nie wpisywali się w akademickie miłostki, mało chodzili na imprezy i tańce. Ale porozmawiać o tym lubili. Szczególnie zuchwały był polot fantazji na temat piękna przyszłych żon.
- Ja chciałbym wysoką, mocną. U mnie na ojcowiźnie, na wsi, mizernych nie lubią.
- Urodzi, roztyje się, takie w mig tyją, to bardzo ważne, żeby i po porodach piękno zachowała życie - to ono, Tolan, długie...
Piwo szybko kończyło się, akurat i Mironowna z sąsiedniego pokoju stukała chudziutką piąstką w ścianę, jak dzięcioł-umarlak słabiutko, tuk, tuk, tuk....
- Koniec. Radiotelegrafistka Kat nadawać zaczęła. Odwołanie alarmu.
I śniły się przyszłym specjalistom dyplomy z wyróżnieniem i żony z jasnymi warkoczami do pasa, piękne, jasnookie - na całe życie.
A potem, jak zwykle, porozrzucało życie. Włodzimierz odjechał według skierowania na Smoleńszczyznę, a Anatol natychmiast po dyplomie wstąpił do szkoły artystycznej, zainteresowanie do malarstwa przeważyło szlachetne dążenie chronić leśne przestwory. Pocztóweczka na Nowy Rok, skąpe i jednakowe słowa życzeń, najważniejsze - zdrowie, wszystko pozostałe dodane będzie...
Powolutku do zdrowia wszystko i dodawane było. Tola ożenił się pierwszy. Zapoznali się w pociągu. On jechał do rodziców na białoruską wieś i w malutkiej chudziutkiej towarzyszce podróży z poważnymi oczyma natychmiast poczuł czystą i bliską duszę. «U nas na wsi mizernych nie lubią...» Czego to nie palniesz z głupoty pod piwko? Wybłagał u niej karteczkę z adresem i już po miesiącu prosił o rękę u jej rodziców. Wrócił do Leningradu, zaczął urządzać rodzinne gniazdko, oczekiwać prawowitej żony w swoich petersburskich «pałacach» - maleńkim pokoiku w bloku mieszkalnym, na przedmuchiwanym wszystkimi północnymi wiatrami parterze.
A Władimir zagubił się. W ostatniej noworocznej pocztóweczce dopisał po dyżurnych życzeniach: zamierzam żenić się, o ślubie zawiadomię dodatkowo. Ale nie zawiadomił. Czy to rozmyślił się żenić, czy to rozmyślił się zapraszać. A Tola ma swoje kolizje: jego chudziutka, malutka Lubuszka wydała mu po kolei dwóch synów. Ostatecznie zgubiliśmy się, kiedy Uwarowy przeprowadzili się do nowego mieszkania na Północnym Prospekcie. Wielokrotnie Tola wspominał swego kolegę z klasy, bardzo chciał dowiedzieć się, jak ułożyło się jego życie, co udało się osiągnąć, czy założył rodzinę. On ma rodzinę. Wychowywał synów o rok różniących się wiekiem, w miłości do pracy i piękna, wychowywał ich na malarzy, lepił osobowości, uczył pogardzać ziemskimi nieporządkami. Chłopcy wcześnie wzięli w ręce ołówki. Anatol wynalazł dla nich unikalną grę w gryzmoły, rozwijającą styl, zmysł koloru, fantazję. W rodzinie Uwarowych malarzami byli wszyscy. Tola, który po Leśnej Akademii skończył szkołę artystyczną. Lubuszka, mistrzyni w układaniu bukietów z suchych kwiatów, w haftowaniu pięknych ręczników* i serwetek, w tworzeniu zadziwiających batików. I dzieci, Anton i Stefan, natychmiast po szkole wstąpili do szkoły artystycznej, a skończywszy ją, jeden po drugim, jak się i urodzili, przyjęci do Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych . Ich dom stał się dla wielu miejscem radości i miłości. Tu nigdy nie rozmawiano o nowych kompletach mebli, udanych służbowych awansach, o zagranicznych delegacjach i banalnym bogactwie. Dlatego i ciągnęli się do ich domu ludzie. Zmęczeni swoimi namiętnościami i problemami, odpoczywali pod ich przytulnym abażurem, splecionym z suchych gałązek wikliny, zachwycali się wykonanymi przez Uwarowych kolażami i batikami. Tu nie chciało się mówić o codziennej krzątaninie, jak nie chce się w świeżości i uroczystości sali konserwatorium myśleć o smażonych w oleju pasztecikach.
Doszło po łańcuszku: w Leśnej Akademii spotykają się koledzy z roku. Tola wystroił się, poszedł. Było wesoło i zupełnie niesmutno rozpoznawać w pulchnej, z farbowanymi włosami damie królową roku, Aneczkę Ostrową, a w siwowłosym intelektualiście w okularach rześkiego i lekkomyślnego Żeńkę Troszkina. Wołodi nie było. Wspominano go. Ktoś opowiedział, że jest teraz w Moskwie przy urzędzie i przy pieniądzach. Odszukać by się chciało, jak chciało się odszukać Wołodię. Ktoś gdzieś w skrytkach portfela odszukał strzęp papieru z telefonem Wołodi. Dawny, prawda, może już i nieaktualny.
Ale telefon był aktualny. Anatol natychmiast po wieczorze wybrał numer i - Wołodia! Jego głos!
- Staruszku! To ja, Tolan Uwarow! Gdzie przepadłeś, staruszku!
Wołodia też ucieszył się. I - jak zwykle...
- Trzeba by się spotkać, stary. Będziesz w Moskwie, zadzwoń.
- Ja za parę tygodni w Moskwie będę! - Tola tak wzruszył się, że nawet serce głośno zaczęło uderzać.
- Ja po ciebie na dworzec przyjadę, powitam cię.
I oto ono, spotkanie. Objęli się. Mocno. U Toli nawet w gardle zadrapało i w oczach - wilgoć.
Zmienił się Wołodia, przytył. Ważny się zrobił, niedbale-tęgi, ale swoją pomyślnością nie chwali się, a pobłażliwie, jakby ona dla niego nie ma znaczenia, drobnostka.
- No, nie bieduję, no odnoszę sukcesy, ale czy to ważne?
Elegancka kobieta w ciemnych okularach, nienaganny uśmiech.
- Moja żona Taja. A to Tolan, opowiadałem tobie...
I pojechaliśmy po letniej, umytej nocnym deszczem, Moskwie, Taja siedziała na przednim siedzeniu w półobrotu i rozpytywała o Petersburg, o dzieci, o życiu. Jej włosy rozwiewały się od lekkiego wiatru, profil był piękny, głos miękki i zagadkowy. Piękną żonę zagarnął, sam-to daleko niedoskonałość: Roztył się, okulary na dużym nosie. Blask (zewnętrzny), prawda, jest. Czyż naprawdę kobietom tak podoba się blask? U niego nigdy żadnego blasku nie było, a Lubuszka jego swoją uwagą nie przeoczyła. Znaczy, nie zawsze blask jest ważny, nie dla wszystkich, prawdopodobnie. Podjechali do niedużej restauracyjki.
- Kawę wypijemy, a obiad zjemy już w domu - Taja uśmiechała się, była uprzejma, wesoła.
Tola trochę stracił odwagę w ich wyrafinowanym towarzystwie. Patrzył na piękną Taję i czuł, że bez niej byłoby mu z Wołodią o wiele prościej. Ale to tak z jej strony szlachetnie, przyjechała razem z mężem powitać jego dawnego przyjaciela. Tola przywiózł prezenty, nie z pustymi rękami się zjawił.
- To serwetka, Lubuszka haftowała. A to od moich orłów, malarzy, wiejski pejzaż od Antona, on bardzo lubi malować wieś, a od Stefana martwa natura, przyjmijcie...
Cały dzień krążyli po Moskwie: byli przy świątyni Chrystusa Zbawiciela, na Pokłonnej Górze, w Kołomienskoje. Taja szczebiotała, częstowała Tolę lodami, drogimi papierosami. Zajechali do supermarketu.
- Co by pan, Anatolu, chciałby do obiadu?
- A nie wiem - odczuł skrępowanie - co wszystkim, to i dla mnie.
Wołodia niedbale rzucał do kosza słoiczki z małżami, oliwkami, paczki z jesiotrem, świeżymi truskawkami. Tola machał rękami, błagał nie ponosić wydatków, ale Wołodia i Taja wesoło wykręcali się - drobiazgi.
Przyjechali. Anatol wszedł do mieszkania jak na burtę nowiutkiego świecącego czystością i przepychem statku. Tak więc, «Titanic», tak więc pałace! Ogromny przedpokój świecił lustrami, nogi tonęły w pieszczącej miękkości dywanu.
- Wowkin, ty pokaż mieszkanie, a ja zajmę się obiadem - wesoło zakomenderowała Taja i oddaliła się do kuchni.
Wołodia zaprosił Tolę do salonu. Rozkoszne, ciemnobordowe skórzane fotele, ogromne akwarium na całą ścianę, pstryk... Wspaniałym rybkom darowane światło, a dla Anatola - podziwianie ich komfortowego, życia bez pośpiechu.
- Co wypijemy? - Wołodia otworzył drewniane drzwiczki barku. Egzotyczne butelki męczyły się z braku popytu i prosto - jednak nieprzyzwoicie lazły w oczy.
- Potem, potem - zamachał rękami gość - do obiadu, po kieliszeczku. I dodał, porażony przepychem - pięknie u ciebie...
- Rozumiesz, niedawno europejski remont skończyłem, pół roku jak jeden dzień. Sporo pieniędzy kosztowało, oczywiście. Oto te tapety, skąd myślisz? Z Anglii znajomy przywiózł, ale nawet tam daleko nie każdemu one po kieszeni. Pójdźmy, jeszcze swoją technikę sanitarną ci pokażę, jękniesz.
Tola i jęknął. Łazienka przypominała salę operacyjną, iskrzyła się nowiutkimi, wymyślnymi kranami, skądś z góry spływało równe, spokojne światło i odbijało się w lustrzanej gładzi rozkosznej, delikatnie różowej podłogi.
- Pięknie u ciebie...
- A jak tobie moja połowa?
- Zagarnąłeś. A gdzież taka piękność na ciebie czekała?
- Na delegacji w Niemczech byłem, ona tam w poselstwie pracowała. Zapoznaliśmy się.
Wołodia widział, że poraził przyjaciela w każdym punkcie i swoim luksusowym europejskim remontem, super-żoną i w ogóle swoją stopą życiową.
Przy obiedzie wesoło opowiadał, że europejski remont to prezent Tai na jubileusz.
- Nie będziemy uściślać na jaki - zalotnie dodała Taja.
- Europejski remont to nie wszystko. Na jubileusz podarowałem swojej żonie samochód. Zgadnij, jaki? No, jaki samochód podchodzi do imienia Taja? - I nie czekając Tolinego zgadywania, wygarnął:
- Toyota! Taja na Toyocie, ostro, prawda?
- Na razie to tylko deklaracja. Taja swojej należnej Toyoty jeszcze nie widziała. Wyobraża pan. Tola, jak Wołodia kocha swoją żonę. Jubileusz u mnie był miesiąc temu a ja dotychczas nie wiem, jakiego koloru moja Toyota.
Tola był oszołomiony i tylko ze zmieszaniem uśmiechał się. Wołodia zaczął, wygląda na to, któryś raz «objaśnić» obrażonej Tai, że miał dużo pracy i nie zdążył na czas z prezentem.
«No, no» myślał Tola. Oto przecież jak jego stary przyjaciel wpisał się w moskiewskie pomyślne życie. I dom - pełną misą i żona-ślicznotka. Bywa przecież tak. On przypomniał sobie, że oto już trzeci rok nie może odwieźć swojej Lubuszki podkurować się nad morzem. Odłożą pieniędzy, a potem muszą je wydać i znowu wszystko od początku. A dzieci? Dotychczas nic nie zapytał Wołodi o dzieci.
- A spadkobiercy wasi jeszcze nie zrobili was babcią z dziadkiem?
- Syn u nas w zagranicznej delegacji, on jest specjalistą od technik komputerowych.
Taja odpowiedziała pośpiesznie, a Wołodia opuścił oczy. Tola zauważył to i zrozumiał, że niepotrzebnie wlazł z wypytywaniem.
Zmierzchało się. Oczy Toli sklejały się od zmęczenia. Od ogromu wrażeń, od wypitego koniaku stracił siły, odchylił się w fotelu, jak w domu wyciągnął nogi. Ciekawe, gdzie oni mnie położą - myślał. Prawdopodobnie, w salonie obok rybek, tam jest taka rozkoszna skórzana kanapa... Taja zajęła się naczyniami i oni zostali, wreszcie sami. Chęć rozmowy typu «a pamiętasz?» już wypaliła się, zmęczenie robiło swoje.
- Gdzie się zatrzymałeś? - nagle zapytał Wołodia. Cicho tak zapytał, z poczuciem winy.
- Ja? A tak, wiesz...
Tola zakrzątał się, nie był przygotowany na taki błąd w swoich planach, zamachał rękami, naprawiając niezręczną sytuację:
- Ty nie przejmuj się, w Moskwie mam wielu znajomych.
Wyszli w nocną Moskwę.
- Nie mogę ciebie odwieźć... Wypiłem - przeprosił Wołodia - ale tu są taksówki do metra, jedna za drugą.
Ale taksówki nie było. Stali w nocy, wpatrując się w pustą drogę, Wołodia denerwował się. Tola winił się, że sam wklepał się w takiego pecha. Na skórzanej kanapie obok rybek, rozmarzył się...
- Jak żyjesz? I nie porozmawialiśmy z sensem - Wołodia wziął Tolę za rękaw. - Ty jak, staruszku?
- Wszystko normalnie, żona, synowie dorośli. Żyjemy pomaleńku.
- Wiesz co? - Wołodia jakby zrzucił z siebie nocną drzemkę. - Wracamy! Będziemy siedzieć w kuchni, pić koniak i rozmawiać. O tobie, o mnie, o naszych z Leśnego. W końcu, mam prawo w swoim własnym domu przyjąć po ludzku przyjaciela? Idziemy! - pociągnął Tolę od przystanku.
Tola ucieszył się. W głosie przyjaciela poznał dawne, zapomniane nutki.
- Chodźmy! - ucieszył się. - A Taja?
- A Taja już śpi. Jej nasze męskie rozmowy do niczego.
I znów weszli w przepych przedpokoju. Wołodia wesoło rzucił pod nogi przyjaciela kapcie, przymknął drzwi do sypialni, zaklaskał lodówką - kawałki, sałatki... Na palcach przeszedł do salonu i uroczyście wyniósł stamtąd rozkoszną butelkę.
- Najlepszy francuski koniak. Hulamy, stary! Jakie nasze lata!
Pili koniak i rozmawiali. Teraz dopiero zaczęli serdeczne wspomnienia. Przypomnieli sobie Mironownę. - Umarła, chyba, dawaj za nią... Ślicznotkę Anię Ostrową, zbabiała Anka, na wieczorze spotkałem, nie poznałem.
Tola opowiadał o synach, przewidywał im wielką przyszłość i nagle przerwał, zauważywszy w oczach Wołodi głęboki smutek.
- A u mnie, Tolan, nieszczęście. mój to w żadnej delegacji zagranicznej. W szpitalu on już dawno. Narkotyki. Dwa razy żyły ciął, pomieszania zmysłów dostał, w szpitalu psychiatrycznym.
- Boże, zmiłuj się - wyszeptał Tola. - Wybacz, nie wiedziałem.
- Ukrywamy. Taja wymyśliła - w delegacji. Wydaje się, już i sama wierzy.
- Matka - dusza boli...
Znów wypili. Pomilczeli. Potem cichuteńko zaczęli śpiewać, siedziało się im bardzo dobrze, o spaniu i nie wspominali.
I nagle drzwi gwałtownie otworzyły się. W długim bezowym frotowym szlafroku przed nimi stała Taja, rozczochrana i zła:
- Nie rozumiem, co tu się dzieje? Już powinieneś był odprowadzić gościa i położyć się spać. Masz jutro odpowiedzialny dzień. Co się dzieje?
- Radiotelegrafistka Kat zaczęła nadawać - beznadziejnie sprzeciwił się Wołodia. - Uspokój się, idź spać, chcemy porozmawiać.
- Porozmawiać im trzeba, za cały dzień nie nagadali się - głos Tai wzmacniał się, przybierał na sile.
- Zamknij się! - krzyknął nagle Wołodia - zamknij się albo tobie zaraz werżnę. Cały dzień pasała mnie, jak bydło na łączce. Przyjaciela swojego nie mam prawa zatrzymać na nocleg, powiedz - nie mam prawa?
- Wychowani ludzie zatrzymują się w hotelu, nie nadużywają gościnności gospodarzy, tym bardziej, że gospodarze zrobili wszystko: i powitali i stół nakryli...
- Zamknij się! Tolan, nie słuchaj tej głupiej! Jej ciągle mało, rozumiesz, Tolan, jej ciągle mało...
Tola ciężko i z poczuciem winy podniósł się. Przeszedł koło Tai do przedpokoju, zdjął z wieszaka wiatrówkę.
- Pójdę. Mam w Moskwie wielu znajomych.
- Tak będzie lepiej - spokojnie powiedziała Taja. - Tym bardziej, że złapać taksówkę nie ma żadnych problemów.
- Nie odchodź, Tolan - rzucił się do przyjaciela Wołodia. - Nie odchodź, proszę cię.
Tola był wstrząśnięty, tym co się działo. Wydawało mu się, skończyło się jakieś sztuczne przedstawienie i teraz zmyta charakteryzacja z twarzy, zapomniane długie, składane monologi, aktorzy wrócili do swojego życia, którego nie ma sensu lakierować i wymyślać. Jaka nieładna u Tai twarz. Ona stała przed Tolą roztrzepana, oczy-szparki iskrzyły się gniewem. Wychwyciła spojrzeniem butelkę koniaku na stole:
- Kolekcjonerski - rozeszła się w skandalicznej histerii. - Kolekcjonerski koniak, przechowuję go pięć lat, a ty... a wy wyżarli go, jak szewcy.
- Zamknij się, - jeszcze raz powtórzył Wołodia, ale już bez złości, beznadziejnie.
A do Toli jeszcze raz błagalnie szepnął:
- Nie odchodź.
O, jak chciało się Toli trzasnąć drzwiami, żeby posypała się z sufitu prestiżowa farba. Jak chciało się powiedzieć tej kobiecie, że ona jest nieładna, wstrętna, stara. Obrazić ją, poniżyć - odpłacić. Ale obok stał przyjaciel i oddanie, jak pies patrzył w oczy:
- Tolan, nie odchodź, Tolan...
Zrozumiał, jeśli teraz wyjdzie, może zdarzyć się wszystko, awantura rodzinna nabierze nowych obrotów, rozedmie się w straszny, nieprzewidywalny pożar. Wołodia nie przebaczy Tai poniżenia. On powinien zostać. Pogodzić się z sytuacją. Ale jak?! Wszystko bulgocze wewnątrz. Poniżono go. Zostać?! Zostać.
- Taja, ja nigdzie nie pójdę. Dokąd wypędzasz mnie w nocy? A jeśli ze mną coś się stanie, będziesz winna. Z twoim Wołodią wiele lat nie widzieliśmy się i pierwsze, co pomyślałem, kiedy zapoznałem się z tobą, jaka u niego piękna żona. Jesteś piękna, Taja...
- Nie, pójdziesz! - Taja zazgrzytała tak głośno, że Tola drgnął. - I zabierzesz ze sobą swoje durackie wiejskie prezenty, a z mężem swoim ja sama zrobię porządek.
- Zaraz zadzwonię na milicję - twardo i głośno powiedział Tola. - I ciebie zabiorą wśród nocy do aresztu za naruszenie porządku publicznego. A my z Wołodią dopijemy resztki twojego kolekcjonerskiego koniaku.
On udawał, robił z siebie durnia. Ale robił to dla uratowania Wołodi. Rozumiał, że teraz już innego wyjścia nie ma, trzeba wyjść z ich domu zwycięzcą.
- Chodźcie pić herbatę, - on zaczynał szukać po kuchennych szafkach esencji. - Gdzie w tym domu esencja? Czy też kolekcjonerska, nie dla prostych śmiertelników?
Z powodu dziwnego zachowania Toli Wołodia ucichł i ze strachem patrzył, jak trzaska drzwiczkami. Spotulniała i Taja. Opamiętała się, otuliła się szlafrokiem, przeciągnęła po splątanych włosach dłonią.
- Jesteś piękna, Taja, jesteś wspaniałą kobietą, wyobrażam cię za kierownicą ciemnogranatowej Toyoty. Będziesz miała ciemnogranatową Toyotę, ponieważ tobie pasuje granatowy kolor. A Wołodia twój - najlepszy na świetle mąż. On kocha cię, on jak zobaczył cię na przyjęciu w poselstwie, tak i zakochał się - na całe życie.
- A wiesz, jako kto ona pracowała w poselstwie? Jako fryzjerka. Przyszedłem strzyc się, ona mnie i ogoliła na całe życie. - Wołodia mówił to już bez złości, a z ironią, smutno.
- Fryzjerka - to wspaniale - podchwycił Tola. - Znaczy, znasz cenę piękna. Ja jestem malarzem, Taja, też lubię wszystko co piękne. Macie wspaniały dom, ale w nim człowiekowi... źle. Pałace, pałace, a źle. Wiesz, dlaczego?
- Dlaczego? - nagle zapytała szczerze.
- W nim gospodyni nie ma. Spróbuj być gospodynią, pokochaj tych, którzy przychodzą do twojego domu, a nie te angielskie tapety i włoskie sanitariaty. Taja, wybacz skargi, Taja, ale kiedy przyjedziecie do nas, moja Lubuszka upiecze pieróg, a dzieci pokażą swoje pejzaże, a ja ugoszczę ciebie swoją firmową, «kolekcjonerską» «dziadziusiówką» - nalewką na ziołach. I zrozumiesz, że w moim domu jest gospodyni.
On mówił cicho, z natchnieniem, już nie chciał poniżyć tej kobiety. Chciał jej wytłumaczyć. Objaśnić jej, że ona zaplątała się w życiu, przegapiła w nim coś bardzo ważnego. Nastąpiła przewrotna zamiana wartości i że europejski remont nie jest sam w sobie niemoralnym, a niemoralne jest miejsce, przeznaczone do remontu, w Tai życiu. Tola poczuł się zdrowym, mocnym, pełnym sił człowiekiem obok bezsilnych, rozgoryczonych małżonków, których miłość tak i nie nabrała siły, nie zahartowała się w życiowych walkach, a rozdrobniła się, zeszła na nic. Zadziwiające, ale żadnego poniżenia już nie czuł. Jego wypędzano na ulicę, a on nie poszedł. Poniżył się? Zwyciężył. Zwyciężył gniew Tai, ambicję Wołodi, swoją dumę.
- Chodźmy spać. Już bardzo późno. Raczej, jeszcze bardzo wcześnie.
Taja poszła do sypialni. A oni z Wołodią tak i zostali siedzieć w kuchni. Ale już nie rozmawiali, a tylko pili koniak i patrzyli, jak srebrzy się moskiewski świt w wyciszonym nad ranem niebie.
Taja wyszła do nich z workami pod oczyma, niewyspana i zmieszana.
- Ty, Tola, wybacz mi, za wczorajsze.
- Za dzisiejsze - wtrącił się Wołodia i zaśmiali się.
I wyszedł z ich rozkosznego domu i taksówką przyjechał do mnie, niewyspany lecz szczęśliwy.
Kawa mu nie pomogła. Po paru minutach Tola już wywalił się i twardo spał na mojej starej kanapie mocnym snem człowieka który w minionym dniu nic nie zawinił.
Natalia Suchinina
Ręcznik (рушник) - bogato wyszywany w tradycyjne rodzinne wzory świąteczny ręcznik stosowany najczęściej do dekoracji ikon (zawieszany nad ikonami)