Powrót


"Opowiadania nie tylko dla dzieci" Skompletowała z różnych źródeł Wiera Kusznir

 Tłumaczenie E. Marczuk


KOMU DOBRZE SIĘ ŚPI

Wszyscy wiedzą, kiedy człowiek ma niespokojne sumienie. Kiedy nie zrobił w ciągu dnia wszystkiego tak, jak trzeba, nocą będzie źle spać. Ale jeśli zrobił wszystko dobrze, nikogo niczym nie skrzywdził, o wszystko zatroszczył się i przed snem pomodlił się do Pana Boga, będzie spać spokojnie. Dzieci nie są wyłączone z tej reguły. I w służbie dla Pana Boga, w naszym duchowym życiu też ta sama zasada: ten, kto nie wykonuje przykazań Pana, boi się wieczności, boi się śmierci, a ten, kto służy Mu z całego serca, niczego się nie boi, ale radośnie czeka na spotkanie z Chrystusem.

Jeden rolnik zatrudniał do pracy na lato pomocnika. Cała grupa młodzieńców, wolnych latem od szkoły, zebrała się przed nim, aby wybrał kogo zechce.

Rolnik zwrócił uwagę na jednego przyzwoicie ubranego chłopca, z bardzo uczciwym spojrzeniem i miłym uśmiechem i podszedł do niego. Chłopiec wystąpił trochę z tłumu ku rolnikowi i przygotował się odpowiadać na wszystkie jego pytania.

«Jak się nazywasz?» - zaczął rolnik. «Wiktor» - odpowiedział chłopiec. «No, Wiktor, co więc umiesz robić?» «Umiem spać, nawet kiedy hałasuje silny wiatr, podczas najstraszniejszej burzy». Odpowiedź zdziwiła farmera, ale mimo wszystko zdecydował wypróbować chłopca w robocie i wynajął go do zbierania siana dla krów.

Chłopiec pracował dobrze, wykonywał wszystko sprawnie i rolnik był z niego zadowolony.

Pewnego razu nocą, kiedy już wszyscy spali, zerwał się silny wiatr. Farmer zbudził się i natychmiast z przerażeniem pomyślał o szopie z krowami, o sianie, które leżało pod otwartym niebem i o całym swoim gospodarstwie, któremu groziło niebezpieczeństwo.

Rolnik pobiegł do Wiktora. Ten spał jak zabity, pod swoją kołdrą, chociaż dom trząsł się od wiatru. Rolnik próbował rozbudzić chłopca, ale nie był w stanie i pobiegł na podwórze do siana...

Ku wielkiemu zdziwieniu rolnika wszystkie drzwi szopy były zamknięte na zasuwy, grabie, widły i inne narzędzia były schowane w szopie, krowy spokojnie przeżuwały pokarm, a siano było przykryte brezentem, przybitym kołkami do ziemi, tak że ani wiatr, ani deszcz nie mogły dostać się pod tę osłonę.

Wtedy rolnik zrozumiał, dlaczego Wiktor powiedział mu, że może spać podczas burzy, kiedy wieje wiatr i pada silny deszcz. Poszedł do chłopca i zastał go ciągle jeszcze mocno śpiącego. «Co mu wiatr, jeśli zrobił swoją robotę, jak należy?» - Pomyślał rolnik i poszedł do domu z uśmiechem na twarzy oraz wdzięcznością w sercu.

Od tamtej pory każdego lata rolnik zapraszał Wiktora do siebie do pracy. Kiedy Wiktor odjechał do miasta uczyć się w instytucie, rolnik bardzo żałował tego, że stracił takiego cennego pracownika.

 

SPRYTNI POMOCNICY

W jednej rodzinie zdarzyło się nieszczęście i w dodatku w nieodpowiednim czasie. Chociaż dla nieszczęść nigdy nie ma odpowiedniego czasu, ale czasami łatwiej siebie z nimi poradzić a czasami trudniej.

Rzecz w tym, że w tej rodzinie akurat nie było w domu ojca. Starsza córeczka odjechała uczyć się na uniwersytet, matka chodziła o kulach po tym, jak złamała sobie nogę, upadłszy z ganku. W domu do pomocy mamie pozostawali tylko dwaj bracia w wieku dziewięciu i sześciu lat.

Obaj chłopcy dopiero co przechorowali odrę i mieli jeszcze słabe nogi. Lekarz kazał im nie wychodzić z domu i oni lubili siedzieć przy oknie i patrzeć, co dzieje się na podwórzu.

Nagle dziewięcioletni Misza zobaczył, że z szopy idzie dym. Mama również po zapachu dymu domyśliła się, że gdzieś coś się pali. Paliła się zaś sucha trawa w pobliża szopy i wiatr mógł lada chwila przerzucić ogień na szopę i dalej.

Chłopcy chwycili każdy po wiadrze i pobiegli do strumienia, który płynął w odległości przynajmniej stu metrów od szopy. Obok szopy, pod daszkiem, stał bak na benzynę i traktor. Ojciec miał tu swoje maszyny do pracy na gospodarstwie.

Ogień szybko rozprzestrzeniał się i chłopcy ledwie zdążali nosić wodę ze strumienia swoimi wiaderkami. Obaj okropnie zmęczyli się od tej pracy i z każdym krokiem coraz gorliwiej modlili się, żeby Pan Bóg pomógł im w tym nieszczęściu. Im w porę udało się ugasić ogień, póki nie doszedł do szopy i do zbiornika z paliwem. Trawa paliła się dalej, ale wiatr zmienił kierunek i poniósł ogień w stronę strumienia, gdzie nie miało już co się palić i ogień zgasł.

«Mili moi, odważni strażacy!» - Mówiła z entuzjazmem mama, kuśtykając na swoich kulach. Ona przygotowała im pyszny napój i zatelefonowała do lekarza, żeby przyszedł i zbadał jej chłopców, którzy dopiero co leżeli jeszcze w pościeli, chorzy na odrę. Doktor uznał ich za zupełnie zdrowych i mama rozpromieniła się ze szczęścia. Tata, wróciwszy pod wieczór, nie mógł się ich nachwalić, ale starszy chłopiec opowiadał, jak oni cały czas modlili się do Jezusa o pomoc i że to On pomógł im i na czas zatrzymał ogień. Dorosłym zrobiło się trochę wstyd, że u tych maluchów była głębsza wiara, aniżeli u nich.

Dzieci często mogą służyć za przykład dla dorosłych i mogą odważniej, niż dorośli, bronić swojej wiary w Pana.

 

MIŁOŚĆ I TROSKA OJCA

Są dzieci, które wyobrażają, że znają absolutnie wszystko i ich niczym się nie zadziwi, niczym nie ucieszy. W jednej rodzinie była taka dziewczynka. Jeśli mama pokazywała jej cokolwiek na wystawie, ona mówiła: «Ja to już wcześniej widziałam. Tu nie ma nic nowego», - i tak robiła zawsze.

Pewnego razu mama podarowała dziewczynce piękną parasolkę i zapytała, czy się jej podoba. Dziewczynka odpowiedziała: «Ja przecież wiedziałam, że otrzymam parasolkę».

Skończyło się tym, że niechętnie brano ją dokądkolwiek, a obcy przestali zapraszać ją do siebie, z uprzejmości nie mówiąc dlaczego.

Tata dziewczynki wiedział, dlaczego jej nikt nie zaprasza i zaprosił ją z sobą do wielkiego miasta, do którego trzeba było długo jechać pociągiem.

Dziewczynka była jakby zadowolona, ale głównie dlatego, że nikt inny nie był zaproszony, by pojechać z tatą.

W drodze tata zabawiał dziewczynkę-wszystkoznajkę, czym tylko mógł i zamiast tego, żeby czytać swoją gazetę, cały czas pokazywał jej coś ciekawego w oknie. W odpowiedzi zawsze słyszał: «O, ja to już widziałam, ja to dobrze znam».

Kiedy tacie sprzykrzyły się jej odpowiedzi, postanowił zmienić temat rozmowy. On powiedział: «Przypuśćmy, że zabłądziłaś w wielkim mieście. Co byś robiła?» «Poszłabym do domu» - nie namyślając się odpowiedziała dziewczynka. «Ale jak? Czy znasz drogę do domu?» «Poszłabym na dworzec, wsiadłabym do pociągu i pojechała do domu». «Ale jak byś wiedziała, dokąd właśnie jechać?» «To proste» - odpowiedziała dziewczynka i na tym rozmowa była skończona.

Po godzinie byli w mieście, w parku przed pomnikiem jakiegoś słynnego człowieka. Ludzie spacerowali po parku, ale dziewczynka nie zauważała nikogo. Patrzyła na brązowe lwy i na posągi, które stały tu i tam w parku i uparcie nie przyznawała się, że wszystko to było dla niej nowe.

Nagle zdecydowała się zapytać o coś tatę, obróciła się do tyłu do niego, ale taty nie było. «Tata! - zakrzyczała na cały głos, ale nikt nie odpowiedział. - t-a-a-t-a-a-a!!» - jeszcze głośniej zakrzyczała, ale taty nie było w pobliżu. I w tym momencie przypomniała sobie, jak mówiła tacie, że zna drogę do domu. Popatrzyła na tłum, który kręcił się po parku, na autobusy, sklepy i zrozumiała, że nie zna drogi do domu. Nie wiedziała, którym autobusem jechać na stację i nawet nie znała nazwy stacji, na której oni z tatą wysiedli z pociągu.

Dziewczynka zaczęła płakać głośno i nieutulenie. Ludzie śpieszyli każdy w swoją stronę i nikt nie zwracał na nią uwagi. Wreszcie z drugiej strony ulicy przyszedł milicjant i zapytał: «Co się zdarzyło?» «Zabłądziłam» - odpowiedziała dziewczynka drżącym głosem. «Zabłądziłaś? A z kimże byłaś» - zapytał milicjant. «Byłam przy tacie, ale on zniknął». «Dokądże on poszedł?» «Nie wiem» - odpowiedziała dziewczynka przez łzy. «Gdzie mieszkasz?» «Nie wiem». «No, w takim razie pójdziesz ze mną». Ale dziewczynka nie chciała iść na milicję i rozbeczała się jeszcze głośniej. «Przecież nie mogę zostawić ciebie tutaj. Pójdziemy na mój posterunek, poszukamy twojego tatę» - powiedział milicjant i wziąwszy dziewczynkę za rękę, poprowadził ją na posterunek milicji.

Ale nie przeszli i jednego sektora, jak znajomy głos zawołał dziewczynkę: «Panienko!» Zapomniawszy o wszystkich swoich strachach i milicjancie, dziewczynka rzuciła się w objęcia taty. «Jak się cieszę, że znalazłeś się, myślałam, że zabłądziłam na zawsze!»

Tata popatrzył na córeczkę pieszczotliwie i powiedział: «Widzisz, po prostu chciałem sprawdzić, czy ty rzeczywiście wiesz, gdzie mieszkasz i możesz poradzić sobie beze mnie i schowałem się na chwilkę za posągiem».

Dziewczynka bardzo chciała powiedzieć, że ona to wiedziała, ale popatrzywszy na milicjanta, rozmyśliła się. I od tamtej pory nigdy nie bała się przyznać, że czegoś nie zna albo potrzebuje pomocy. Tata dał jej nauczkę na zawsze, ale nie dlatego, że chciał ją obrazić, a dlatego ponieważ ją kochał i chciał, żeby inni też ją lubili.

Niebiański Ojciec chce, żebyśmy potrzebowali Go, rozmawiali z Nim, kochali Go i byli dobrzy, żeby inni ludzie nas lubili, widząc Jego w nas.

 

MIŁOŚĆ MATKI

«Czyż zapomni niewiasta o niemowlęciu swoim... Ale jeśliby i ona zapomniała, to Ja nie zapomnę o tobie». - Izajasz. 49,15

Jedna kobieta żyła na peryferiach miasta ze swoją małą córeczką Margaritą. U nich nie było bliskich, ojciec dziewczynki umarł jeszcze przed jej urodzeniem. Biedna matka czasami, kiedy chodziła na bazar, była zmuszona zostawiać dziewczynkę samą w domu. Robiła to niechętnie i tylko w najskrajniejszych wypadkach.

Pewnego razu mama bardzo musiała pójść po jakieś zakupy. Wykąpała i nakarmiła swoje maleństwo i położyła ją spać. Kiedy ta już usnęła, mama cichutko wyszła i prawie pobiegła do sklepu, żeby nie tracić dużo czasu.

W bawialni została zapalona lampa naftowa. W pośpiechu mama zapomniała ją zgasić, a w domu oprócz Margarity była kotka. Kotka skoczyła przez stolik, na którym stała lampa, przewróciła go i lampa upadła. Nafta rozlała się po podłodze, zapaliła się i w mieszkaniu zaczął się pożar. Całe mieszkanie natychmiast stanęło w płomieniach. W kuchni pękło okno i z niego powalił na ulicę dym. Przechodnie zobaczyli dym i wezwali straż pożarną, ale ogień bardzo szybko rozprzestrzeniał się.

Mieszkańcy domu wybiegli na ulicę, ale nikt nie pomyślał o małej dziewczynce. Nagle wszyscy usłyszeli krzyk i zobaczyli kobietę, która, przedarłszy się przez tłum, rzuciła się do płonącego domu. «Moje maleństwo! Moje maleństwo! - krzyczała kobieta. - Ona tam, na górze, sama w swoim łóżeczku!» Kobieta rwała się w ogień, ale strażacy nie puszczali jej i mówili, że już za późno, że nikt nie może ocaleć w takim ogniu. «Puśćcie! Puśćcie!» - krzyczała matka Margarity i wyrwawszy się z rąk strażaków, rzuciła się w ogień... Tłum osłupiał z przerażenia.

Matka biegła do góry po półspalonych schodkach domu, prosto do swego mieszkania i do pokoju dziewczynki. Jakimś cudem, którego nikt nie mógł objaśnić, dziewczynka ocalała w dymie i w ogniu. Mama zawinąwszy ją z głową w kołdrę, zdążyła wynieść po schodkach, które runęły natychmiast tuż za jej plecami. Dom też zawalił się, jak tylko ona wyskoczyła na ulicę i nikt nie wierzył własnym oczom. Z radości matka nawet nie odczuwała bólu. O, miłości matczyna, czy jest coś wyższego od ciebie? Tak, jest. Miłość Boża jest wyższa od matczynej. On oddał Syna Swojego, żeby uratować nas od wiecznego ognia, wiecznego pohybla, który czeka na wszystkich, kto nie przyjmie zbawienia w Synu Bożym.

 

UCZCIWY UCZYNEK DZIEWCZYNKI

Lidoczka wychowywała się w chrześcijańskiej rodzinie i mama od najwcześniejszych lat przyuczała swoją dziewczynkę do szczerości, uczciwości, dobroci. Lidoczka przyswoiła lekcje mamy.

Pewnego razu znalazła na ulicy damską torebkę. Nie wiedząc, do kogo należy, przyniosła torebkę do domu i pokazała mamie: «Mamo, patrz, jaka piękna torebka, dawaj popatrzymy, co w niej jest». Mama otworzyła torebkę, były w niej cztery ruble i jeszcze trochę drobnych.

Najpierw Lidoczka chciała przywłaszczyć torebkę, przecież ją znalazła, a za cztery ruble można kupić dużo. Ale mama, czytając myśli Lidoczki, powiedziała: «Mam nadzieję, nie zamierzasz przywłaszczać torebki. Trzeba ją natychmiast odnieść na milicję. Być może, zgubił ją ktoś biedny a z nią swoje ostatnie pieniądze i teraz mocno przeżywa i żałuje swojej zguby».

Lidoczka wiedziała, że mama ma rację i poniosła torebkę na milicję.

Po drodze spotkała przyjaciółkę i opowiedziała jej o swoim znalezisku i o tym, że niesie torebkę na milicję. Przyjaciółka zdziwiła się i powiedziała: «Niepotrzebnie! Przecież znalazłaś te pieniądze, znaczy one twoje». Ale Lidoczka już twardo zdecydowała zwrócić torebkę i radośnie poszła dalej.

Na milicji dziewczynka objaśniła, że znalazła torebkę z pieniędzmi i chce przekazać ją, żeby łatwiej można było znaleźć tego, kto ją zgubił. Zostawiwszy swój adres i nazwisko, pobiegła do domu i na duszy u niej było tak lekko i radośnie.

Jednakże to jeszcze nie koniec. Wieczorem ktoś zapukał do drzwi. To była sąsiadka, przyjaciółka mamy, którą mama i Lidoczka bardzo lubiły.

«Lidoczka - powiedziała sąsiadka - oto znalazłam na milicji moją torebkę i powiedzieli mi, że ty ją przyniosłaś. Jak się cieszę, że tak łatwo znalazłam swoje pieniądze i jak bardzo jestem tobie za to wdzięczna, że postąpiłaś tak uczciwie. Chcę odwdzięczyć się tobie czymkolwiek». «Nie! Nie! - zakrzyczała Lidoczka. - W żadnym wypadku proszę nie dawać mi niczego. Jestem tak szczęśliwa, że znalazłam torebkę i zwróciłam ją, że już to samo w sobie jest dla mnie nagrodą. Nawet do głowy mi nie przyszło, że torebka może być pani, a to bym przyniosła ją pani do domu!» «O, wiem, że przyniosłabyś, dziękuję, Lidoczka, dziękuję!»

Kiedy sąsiadka poszła, mama i córeczka popatrzyły na siebie i zrozumiały się bez słów. Lidoczka przytuliła się do mamy i powiedziała: «Masz zawsze rację, mamo, trzeba zawsze postępować uczciwie i słuszne. Jesteś dobrą, mądrą mamą, jak się cieszę, że to ty jesteś moją mamą!»

Mama uśmiechnęła się przez łzy, jej twarz promieniała od szczęścia. Pogłaskała Lidoczkę po główce i odpowiedziała: «Dziękuj nie dla mnie, Lidoczka, a Panu Bogu, bo przecież to On czyni nas uczciwymi i przyzwoitymi. Jemu niech i będzie sława».

 

PIĘKNO

Jedna dziewczynka zawsze skarżyła się mamie na to, że urodziła się nieładna. Ona nie podobała się samej sobie i wydawało się jej, że inne dziewczynki są piękniejsze i przyjemniejsze, niż ona. Przyjaciółki w szkole przekonywały, że wszystko to można poprawić makijażem, jak tylko podrośnie, ale mama powiedziała, że nie w powierzchowności piękno człowieka i że malowane piękno tylko zniekształca, a nie upiększa ludzi. Mama powiedziała też, że zna sekret prawdziwego piękna i dziewczynka zaczęła prosić, by opowiedzieć jej, na czym polega ten sekret, ona tak bardzo chciała być piękną.

Mama kazała dziewczynce przynieść stołeczek i siąść bliżej. Wtedy zaczęła swoje opowiadanie:

«Pewnego razu żyła dziewczynka z bardzo nieładną twarzą» - zaczęła mama. «To ja! To jest o mnie!» - krzyknęła dziewczynka. Ale mama poprosiła nie przerywać i kontynuowała: «Ta dziewczynka często nie słuchała rodziców, zachowywała się ordynarnie, odzywała się arogancko i to czyniło jej twarz jeszcze szkaradniejszą». «To też podobne do mnie» - znów przerwała dziewczynka, ale mama nie zwracała uwagi i mówiła dalej: «Brzydkiej dziewczynce przyśnił się sen o źródle piękna. Każdy, kto zanurzał się w źródle, natychmiast na miejscu stawał się przystojniakiem. We śnie dziewczynka już była gotowa wskoczyć do wody, ale coś zatrzymało ją». «Co? Co?» - znów przerwała córeczka i mama odpowiedziała: «Anioł zjawił się dziewczynce i surowo zabronił jej skakać do wody. Kazał jej pójść do domu i spróbować cały miesiąc nie złościć się i robić tylko dobre uczynki i wtedy znów przyjść do źródła piękna. Dziewczynce to nie spodobało się, ale że nie miała innego wyjścia, poszła do domu i postępowała tak, jak kazał jej anioł, a potem znów poszła do źródła. Kiedy tam przyszła, anioł znowu nie pozwolił jej skakać do wody i kazał jeszcze trzy miesiące być posłuszną i dobrą. Ona tak bardzo chciała być piękną, że zgodziła się i na to i prowadziła się w domu tak, że rodzice nie mogli się nią nacieszyć.

W końcu wyznaczonego terminu znowu poszła do źródła. Anioł spotkał ją, ale ona zdążyła zajrzeć do źródła i zobaczyła tam odbicie czyjejś miłej, uśmiechniętej twarzy. Ona nawet nie mogła pomyśleć, że ta twarz może należeć do niej. «Kto to mógłby być?» - pomyślała. Anioł podszedł cichutko z tyłu i cicho powiedział: «To twoja twarz - jest tak wspaniała, że już nie trzeba skakać do wody». Dziewczynka obudziła się i pomyślała o swoim śnie. Zrozumiała, że to właśnie jest sekretem piękna i zaczęła postępować tak, jak radził jej anioł. Po kilku miesiącach jej twarzyczka tak wyładniała, że ludzie zatrzymywali się na ulicy, żeby popatrzeć na nią jeszcze raz».

Mama skończyła swoje opowiadanie i córeczka bez jakichkolwiek wyjaśnień zrozumiała, co chciała powiedzieć jej mama. «Też wypróbuję ten sposób - powiedziała cichutko - tylko ty pomóż mi, mamo, módl się, żeby Pan Bóg dał mi siły być zawsze posłuszną».

 

GŁOS SUMIENIA

U chłopca Pieti była dobra wierząca babcia. Ona uczyła go zawsze mówić prawdę i Pietia, trzeba powiedzieć, starał się dogadzać babci.

Pewnego razu babcia wzięła Pietię do sklepu na zakupy. W sklepie stały kosze z warzywami i owocami, za szkłem lady leżały słodycze: ciastka i cukierki. U Pieti rozbiegły się oczy...

Babcia wybierała to, co jej trzeba i póki była zajęta, Pietia dostrzegł wśród koszów z owocami stojak z koszykami jagód. Bardzo lubił czarne jagody. Jemu zachciało się spróbować jedną jagódkę, chociaż mógłby łatwo zjeść naraz cały kosz, ale jakiś cichy głos wewnątrz niego szeptał, że jeśli weźmie chociaż jedną jagódkę, to będzie to złodziejstwem, a kraść - grzech.

Pietia stłumił ten cichy głosik sumienia i przysunął się do koszyka. Pierwsza jagódka była taka słodka, że ręka natychmiast wyciągnęła się po drugą, po trzecią, czwartą i więcej... więcej...

Nagle dał się słyszeć znajomy głos babci: «Pietia! Gdzie jesteś?»

Pietia wyszedł zza koszów z owocami, podszedł do babci i, nie mówiąc ani słowa, poszedł za nią. Ale babcia popatrzyła na niego i powiedziała: «Co to za granatowe plamy masz na twarzy?» «Jakie plamy?» - niewinnie zapytał Pietia, dodając do grzechu złodziejstwa grzech kłamstwa. «Pietia, jadłeś czarne jagody, nieprawda?» - surowo zapytała babcia. «Tylko jedną-dwie jagódki» - odpowiedział Pietia, wiedząc, że kłamie. «Gdzie je wziąłeś?» - nie ustawała babcia. «W sklepie» - odpowiedział chłopiec. «Czy sprzedawczyni pozwoliła ci?» «Nie». «Znaczy, wziąłeś bez pytania?» «Tak» - odpowiedział Pietia i tym razem zaczerwienił się ze wstydu i spuścił głowę.

Babcia wzięła Pietię za rękę i poprowadziła go do domu. W domu posadziła go sobie na kolana i przypomniała mu o przykazaniu «nie kradnij». Pietia wiedział o tym przykazaniu i zapłakał ze wstydu. Babcia poradziła Pieti poprosić przebaczenia najpierw u Pana Boga za naruszone przykazanie, a potem pójść do sprzedawczyni i zapłacić za zjedzone jagody, ale Pietia powiedział: «Nie mam nic przeciwko modlitwie przed Panem Bogiem, ale mi wstyd prosić o przebaczenie u sprzedawczyni».

«Wiem, że to niełatwo - powiedziała babcia - ale innego wyjścia nie ma. Pójdź, przynieś swoją skarbonkę». «Czyż ja sam powinienem płacić za jagody?» - zapytał Pietia. «A jakże, przecież ty sam jadłeś jagody bez pytania» - twardo powiedziała babcia. «Ale na to pójdą wszystkie moje oszczędności, a tak długo je zbierałem» - ciągle jeszcze protestował Pietia. «Szkoda, ale nic nie poradzisz, innego wyjścia nie ma» - nie ustępowała babcia.

Pietia wziął wszystkie swoje drobne i powoli powlókł się do drzwi. Babcia odprowadziła go, pocałowała i poszedł śmielej.

Sprzedawczyni zdziwiła się, kiedy zobaczyła ponownie Pietię w swoim sklepie. «Po co znowu tak szybko przyszedłeś? Czyż babcia zapomniała czegokolwiek?» - zapytała chłopca. «Nie... Ona nie zapomniała, ale oto, ja zapomniałem... zapomniałem zapłacić za jagody, które zjadłem bez pytania... Oto moje drobne...»

Sprzedawczyni wzięła tylko jeden pieniążek i Pieti wydało się, że w jej oczach rozbłysły łzy. Szybko wyszedł ze sklepu, ale zaraz za nim wyszła dobra sprzedawczyni i zawołała go: «Pietia, oto coś dla ciebie!» Wyciągnęła do niego paczuszkę. Pietia podziękował i pobiegł do domu. W paczce okazał się słodki pączek z konfiturą. Babcia popatrzyła czule na Pietię i powiedziała: «Widzisz, jak przyjemnie u ciebie na duszy, kiedy naprawiłeś swój błąd. Zawsze postępuj tak, wszystkim na radość».

«Dziękuję, babciu» - cicho powiedział Pietia i w duszy wiedział, że dobrze przyswoił tą lekcję.

 

«PROŚCIE A BĘDZIE WAM DANE...»

Wiele lat temu w Rosji był straszny głód i tysiące ludzi umierało wprost na ulicach. Biedacy chodzili pod oknami, stukali do drzwi domów, prosili u przechodniów, ale wszyscy tak bardzo potrzebowali, że mało kto mógł podzielić się czymkolwiek ze swoim bliskim. Tylko bardzo nieliczni nie cierpieli z powodu tej ogólnej klęski.

W jednej rodzinie umarli z głodu rodzice i dzieci zostały z babcią. Ich było troje i one ciągle prosiły jeść, a babcia robiła na drutach i sprzedawała swoje wyroby na bazarze, ale dochód mizerny i rodzina stale była w potrzebie.

Nastąpił dzień, kiedy ostatnia okruszek w domu został zjedzony. Babcia zmartwiła się, ale nie dawała po sobie poznać, żeby nie smucić dzieci i wieczorem, jak zawsze, zebrała ich na modlitwę. Jedna ona wiedziała, że doszli do ostateczności i że tylko Pan Bóg może im teraz pomóc. Prosiła u Pana Boga chleba dla dzieci, przynajmniej skórkę dla każdego, przynajmniej kawałeczek, bo całego chleba już dawno nie widzieli. Ale jedna dziewczynka ośmieliła się poprosić u Pana Boga o cały bochenek!

Dzieci położyły się w tę noc do łóżek głodne, a rano u nich ciągle jeszcze nie było chleba. W pełnym przekonaniu, że chleb na pewno będzie, dziewczynka poradziła babci naostrzyć nóż. Babcia naostrzyła nóż i dzieci cały dzień czekały na chleb.

Nastąpił wieczór, a chleba ciągle nie było. Dzieci znów położyły się spać głodne. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Babcia otworzyła i zobaczyła na progu kogoś, w kim poznała starego przyjaciela rodziny. Pośpiesznie wpuściła go do domu. On był cały pokryty śniegiem, mocno zmarzł. Babcia zaproponowała, aby usiadł przy ogniu i się ogrzał. Rozbierając się, gość powiedział, że przeszedł ponad trzydzieści kilometrów.

«Co przyprowadziło cię do nas?» - zapytała babcia. Odpowiedział: «Wczoraj w porze obiadowej poczułem silne pragnie, aby was odwiedzić. Coś wewnątrz mi mówiło, że jesteście w strasznej potrzebie». Zwróciwszy się do dzieci, powiedział: «Zgadnijcie, co przyniosłem?»

Dziewczynka, która modliła się o chleb, śmiało powiedziała: «Wiem. Przynieśliście nam cały bochenek chleba». «Słusznie! Tak, naprawdę przyniosłem wam bochenek chleba, ale skąd o tym wiedziałaś?» Dziewczynka opowiedziała o swojej modlitwie i przyjaciel rodziny ze łzami w oczach wyjął zza pazuchy cały chleb i dał go babci. Do chleba nie było ani masła, ani mleka, ale jakże szczęśliwa była rodzina w ten wieczór i jak bardzo od tego dnia wzmocniła się ich wiara!

 

NIE BÓJ SIĘ, BO JA Z TOBĄ

Pan Bóg strzeże Swoje dzieci, w jakich by okolicznościach one nie były. On z nimi do końca, choćby nawet, według ludzi, tragicznego. On zawsze z nami, zawsze jest gotów pomagać i pocieszać.

Badacz Robert Scott z grupą przyjaciół i współpracowników na zaprzężonych w psy saniach z bardzo wielkimi trudnościami dotarł na Biegun Południowy. Myśląc, że oni dotrą tam pierwsi, mieli przedsmak radości zasłużonego odpoczynku. Kiedy przybyli tam, okazało się, że inny badacz, Norweg Amundsen odkrył Biegun Południowy miesiąc wcześniej. Rozczarowani, zdecydowali zawrócić, ale pogoda, pogarszająca się z każdym dniem, nie pozwalała im posuwać się naprzód.

Jeden z oficerów nie zniósł przemęczenia oraz napięcia i umarł. Po upływie miesiąca inny towarzysz podróży kapitana Scotta zachorował i nie mógł kontynuować podróży. Kapitan dalej poruszał się naprzód, zachęcając i wzmacniając pozostałych dwóch towarzyszy podróży. Nocą w namiocie pisał pamiętnik swoimi zgrabiałymi, poranionymi palcami. Sen był ważny i potrzebny, ale on prowadził notatki, chociaż przychodziło mu to z wysiłkiem.

Jeden z pozostałych towarzyszy umarł, drugi był na skraju śmierci i kapitanowi stało się jasne, że nikt nie zostanie przy życiu. Zebrawszy ostatnie siły, wpisał do swego pamiętnik takie słowa:

«Na tej bezludnej pustyni, w tym śnieżnym stepie siedzimy w oczekiwaniu śmierci i myślimy o naszych bliskich w dalekich, przytulnych i ciepłych domach. Ogarnia nas uczucie samotności, ale nie rozpaczamy. Zakopaliśmy w śniegu naszego kolegę. Zostało nas dwóch, ale nam wydaje się, że jest nas trzech, ponieważ Jezus niewidzialnie przebywa z nami i pociesza nas. Wiemy, że On był przy nas w przeciągu całej naszej trudnej drogi. Przecież On Sam umierał nieustraszenie i my tak teraz umieramy. Niech Pan Bóg pobłogosławi naszych drogich, bliskich i przyjaciół».

Dopiero po ośmiu miesiącach załoga ratowników znalazła ciała kapitana Scotta i jego ostatnich dwóch towarzyszy. Oni znajdowali się zaledwie o 11 mil od ciepła i pożywienia, ale Pan Bóg powołał ich do Siebie i pocieszał do końca. Oni wierzyli w Jego Słowo: «Nie bój się, bo Ja jestem z tobą. Nie smuć się, bo Ja Bóg twój. Ja umocnię cię i pomogę ci, i podtrzymam cię prawicą prawdy mojej».

 

JEZUS ODPOWIEDZIAŁ

Grisza miał zaledwie cztery latka, ale już wiedział, jak modlić się do Pana Boga, ponieważ mama wcześnie nauczyła go modlić się przed snem i jedzeniem i we wszystkich innych okolicznościach jego dziecięcego życia.

Pewnego razu tata i mama wzięli Griszę ze sobą na przejażdżkę samochodem z przyczepą. Przyczepa była - jak domek, w którym można było spać, jeść i bawić się, ale w tym celu trzeba było dotrzeć do lasu i tam odczepić ją i mocno postawić. W drodze jednak trzeba było siedzieć z tatą i mamą w samochodzie.

Grisza nie mógł doczekać się, kiedy dojadą do lasu, kiedy tata odczepi przyczepę i oni rozlokują się tam na kilka dni, żeby spacerować, zbierać grzyby i jagody, łowić w strumieniu ryby i w ogóle odpoczywać od miejskiej krzątaniny i hałasu.

Tata wesoło podśpiewywał coś, siedząc za kierownicą samochodu, mama czytała, a chłopiec bawił się swoimi zabawkami na tylnym siedzeniu.

Nagle tata zdecydował skręcić na polną drogę, mało mu znaną, ale za to piękniejszą. Pola rozpościerały się po obydwu stronach samochodu jak okiem sięgnąć i wszystko było tak zielone, jasne i radosne. Wydawało się, że nic nie może zakłócić tego przyjemnego widoku. Ale nagle zebrały się chmury, zaćmiły słońce i poszedł ulewny deszcz. Takie deszcze bywają tylko latem. One przychodzą ni z tego ni z owego i również szybko odchodzą, zostawiając nad polami siedmiokolorową ślicznotkę-tęczę.

Droga nie była wybrukowana i szybko przekształciła się w grzęzawisko. Samochód utknął w błocie, przyczepa też i tata, nie wiedząc, co robić, wydostał się z samochodu, żeby popatrzeć, od czego ma zacząć. Jego nogi zanurzyły się w płynny brud do samego brzegu butów i cały przemókł do nitki. Znów wsiadł do samochodu i z westchnieniem powiedział: «No, jak widać, będziemy musieli siedzieć tu długo».

Mama nie zmartwiła się, ale chłopiec przestraszył się i na początku nawet nie wiedział, co powiedzieć i co robić, ale potem zdecydował cichutko pomodlić się do Jezusa, jak go uczyła mama. Wierzył, że Jezus pomoże im, tylko nie wiedział, jak On to uczyni.

Ściemniało. Deszcz przestał lać. W samochodzie było sucho i ciepło. Mama zaopatrzyła się w wodę i jedzenie. Zdecydowali przenocować w przyczepie. Chłopiec jeszcze raz pomodlił się do Jezusa: «Panie, pomóż nam wydostać się z tego trzęsawiska».

Stopniowo deszcz ustał zupełnie. Tata wydostał się z samochodu, zgarnął łopatą błoto z kół, ale wyjechać z bagna jednak nie mógł. Tylne koła buksowały i samochód nie ruszał z miejsca... Trzeba było, żeby ktoś wyciągnął go z błota.

Zdarzyło się, że tą drogą do miasta jechał furmanką miejscowy rolnik. Zobaczył tkwiący w błocie samochód, skręcił wóz, zaczepił samochód łańcuchem i wyciągnął go z błota na podeschniętą od słoneczka część drogi.

Chłopiec skakał z radości i dziękował rolnikowi. Nagle przypomniał sobie o swojej modlitwie i zrozumiał, że rolnik ukazał się tu nieprzypadkowo; prawdopodobnie Jezus skierował go tu przyjechać.

Wkrótce i sam rolnik potwierdził to przypuszczenie chłopca. Opowiedział, że zbierając się rano w drogę, długo nie mógł zdecydować, którą drogą ma jechać, ale coś niepowstrzymanie ciągnęło go właśnie na tę drogę, chociaż wiedział, że deszcze ją mocno rozmywają i ta staje się nieprzejezdna. Kiedy zobaczył tkwiący w błocie samochód, sam podziękował Bogu za to, że On przyprowadził go w takie miejsce, gdzie ktoś był w potrzebie i komu mógł pomóc.

Od tej pory chłopiec nigdy nie zapominał dziękować Jezusowi za to, że On wyciągnął ich z błota i nawet podczas modlitwy przed posiłkiem zawsze dodawał: «I dziękuję za to, że Ty wyciągnąłeś nas z bagna».

 

NAJLEPSZY PRZYJACIEL

Misza nie miał przyjaciół. Nudził się, sam nie chciał się bawić, skarżył się mamie. Mama i sama już zauważała przygnębiony stan chłopca. Wzięła go za rękę i poszli razem do salonu, siedli naprzeciwko siebie w fotelach i mama zaczęła: «Przypuśćmy, byłbyś zupełnie sam na świecie. Ani taty, ani mamy, ani braci, ani sióstr. Inni ludzie mają krewnych, przyjaciół, a ty sam-samiuteńki. Jakiego przyjaciela chciałbyś mieć wtedy?»

Misza zastanowił się i nie od razu mógł odpowiedzieć, ale potem jednakże powiedział: «Chciałbym takiego przyjaciela, który mógłby bawić się ze mną». «A nie chciałbyś mieć wiernego, dobrego przyjaciela, przyjaciela na całe życie?» - zapytała mama. «Tak, oczywiście» - odpowiedział chłopiec. «Chciałbyś, żeby twój przyjaciel zasługiwał na twoje zaufanie i był silny, zdolny cię bronić?» - kontynuowała mama. «Tak, myślę, to byłoby niezłe» - odpowiedział Misza. «Znaczy, chciałbyś, żeby twój przyjaciel był miłosierny, wierny, godny zaufania, silny i być może nawet bogaty?» «Tak, oczywiście, ale czy są tacy przyjaciele?»

«Biblia mówi - powiedziała mama - że mamy Przyjaciela, Który jest bliższy od brata. On nas tak wszystkich kocha, że gotów być Przyjacielem dla wszystkich: tobie, dla mnie, wszystkim ludziom! Czym bardziej poznajemy Go, tym bardziej zaczynamy Go kochać. Wiesz, o Kim mówię?» «Ty, prawdopodobnie mówisz o Jezusie» - odpowiedział Misza.

«Tak, słusznie, mówię o Nim i popatrzmy, jakim On jest przyjacielem. Przede wszystkim On jest Przyjacielem miłosiernym, ponieważ pewnego wspaniałego dnia zdecydował zostawić sławę niebios i zszedł na naszą grzeszną ziemię, żeby wybawić nas od wiecznego zatracenia. On urodził się w biednej rodzinie i rósł, jak rosną wszyscy chłopcy i dlatego wie, co chłopcy lubią najbardziej oraz jak oni czasami cierpią z powodu samotności.

Kiedy On został mężczyzną, zaczął Swoją służbę ludziom: uzdrawiał chorych, dawał wzrok ślepym, słuch głuchym, wskrzeszał martwych i mówił o Królestwie Bożym.

Znaleźli się ludzie, którzy nie lubili Go, ponieważ naród Go lubił i szedł za Nimi. Z zawiści i złości ci wrogowie dobra zabili Go, ale On umierając, prosił Swojego Niebiańskiego Ojca, by im wybaczył, ponieważ oni nie wiedzieli, że On jest również ich Przyjacielem.

Kiedy Jego położono w grobie w skale, On pobył tam tylko dwa dni, a na trzeci dzień zmartwychwstał. Czterdziestego dnia po Zmartwychwstaniu wzniósł się na niebo, skąd do nas i przyszedł. On powiedział, że nigdy nie zapomni ludzi i zawsze będzie im Przyjacielem i możemy ufać Jego słowu. On udowodnił Swoją wierność i miłość swoim czynem, tym, że umarł za nas na krzyżu.

Jezus to także mądry Przyjaciel, a mądrego przyjaciela bardzo dobrze mieć, ponieważ nie zawsze wiemy, jak postępować. On zaś wszystko wie i wszystko widzi, wszystko rozumie, ponieważ On jest Przyjacielem nie tymczasowym, a wiecznym i był przy Bogu jeszcze przed stworzeniem świata. On tworzył świat ze Swoim Ojcem siłą Ducha Świętego. On jest Uczestnikiem tworzenia i to mówi o jeszcze jednej Jego zalecie: On jest Przyjacielem potężnym, silnym! Przecież mówiłeś, że chciałbyś mieć silnego przyjaciela. A Jezus stworzył miliardy gwiazd, księżyc, słońce i uczynił to Słowem! Tak mówi Biblia - Słowo Boże.

On jest i bogatym Przyjacielem, ponieważ do Niego należy wszystko. On także miłościwy i bardzo cierpliwy Przyjaciel i gotowy zniżać się, i przebaczać nam, kiedy robimy coś niemiłego Jemu. Ty przecież sam wiesz, jak często postępujemy nie tak, jak Jemu przyjemnie i nie wszystko co robimy Mu się podoba, a On przebacza, kiedy szczerze prosimy o przebaczenie. On nie jest mściwym Przyjacielem, jak to bywa z ziemskimi przyjaciółmi. On nie zmienia się, On zawsze ten sam: wczoraj, dzisiaj i po wieczne czasy. On nie opuszcza nas. On zawsze z nami.

«Jak tak? - zapytał Misza mamę. - Jak to On może zawsze być z nami wszystkimi?» «Duchem Swoim, Którego On posłał na ziemię dla naszego pocieszenia i pouczenia - odpowiedziała mama. - Jego Duch demaskuje nas w grzechach i przyprowadza do skruchy. On pociesza nas w biedzie, przypomina obietnice Boże, pomaga mówić o Panu Bogu innym. On zachęca nas, by modlić się - rozmawiać z Nimi - i nigdy nie bywamy samotni. Służymy ludziom i nam nie ma, kiedy się nudzić. Służąc Panu Bogu, jesteśmy nie tylko zajęci, ale szczęśliwi, ponieważ wiemy, że cieszymy swojego Niebiańskiego Przyjaciela. Oto i teraz On szepcze w twoim sercu: «Misza, bądźmy przyjaciółmi».

Chłopiec zrozumiał mamę i od tamtej pory nigdy nie nudził się. On znalazł swojego wiecznego Przyjaciela.

 

TROSKA O WSZYSTKO ŻYWE

Na urodziny stryj podarował Dimie wazę z ziemią. Kiedy Dima rozwinął prezent i zobaczył, co w nim, aż zrobiło mu się trochę przykro. Czekał na jakąkolwiek zabawkę dla chłopców.

Ojciec podniósł oczy znad gazety i powiedział: «Nie przejmuj się, Bóg może czynić zadziwiające rzeczy ze zwykłej ziemi. On i człowieka stworzył z ziemi».

Dima postawił wazę na parapecie w kuchni. Siostrzyczka Masza polała ziemię wodą. Przed snem oni razem popatrzyli na wazę i powiedzieli: «Nieźle! Zwykła ziemia. No i prezencik!» Niezadowoleni poszli spać.

Rano Dima popatrzył w okno. Wszędzie leżał śnieg i wydawało się, że wiosna w ogóle nigdy nie przyjdzie. Każdego poranka widok za oknem był ten sam – jednostajny, śnieżny i nudny bez jakiejkolwiek zmiany.

«Myślisz, że wiosna przyjdzie?» - Zapytał Dima siostrzyczkę, ale ona była czymś zajęta i nawet nie zwróciła uwagi na jego dziwne pytanie. Poszedł do kuchni i nagle wszyscy usłyszeli entuzjastyczny krzyk: Patrzcie, patrzcie, coś przebija się z ziemi w wazie!»

Wszyscy zbiegli się do kuchni i zobaczyli maleńki, zielony kiełek, który piął się do góry z ziemi w wazie. «Wkrótce przy listeczkach będzie kwiatuszek - powiedziała mama - to będzie radość, prawda? Ciekawe, jakiego on będzie koloru?»

Dzieci patrzyły na niespodziankę w wazie i Dima powiedział w zamyśleniu: «Bóg przechowywał ziarnko w ziemi wazy. To On dał mu korzonek, łodyżkę i na pewno da kwiat. Przecież o tym wszystkim w szkole się uczyłem i wiem, że bez kwiatka nie może być nowego nasienia. Wkrótce stopnieje śnieg, zazielenieje trawa na gołej czarnej ziemi, w którą jesienią wpadły nasiona z zaschniętych traw i kwiatków!»

Tata zgodził się z Dimą i powiedział: «Słusznie, Bóg strzeże życia wszystkiego żywego. On je dał i On opiekuje się nim. Można zdać się na Niego. Jeśli było lato, będzie jesień i zima, i wiosna. Taki już jest porządek we wspaniałym Bożym świecie».

Dzieci patrzyły na listeczek w wazie i radosne uczucie czyjejś troski napełniało ich serduszka. One rozumiały, że i nimi opiekuje się Bóg, ponieważ Sam ich stworzył dla Siebie.

 

WYPADKI W DRODZE

«Pomoc moja od Pan, który stworzył niebo i ziemię». Ps. 120

Pewnego razu dwie staruszki jechały pociągiem do drugiego miasta. Było to zimą. Wiał silny wiatr i śnieg padał gęsto, zasypując szyny, po których poruszał się pociąg. Podniosła się zamieć, pociąg zwolnił bieg, a staruszkom bardzo chciało się, żeby on, przeciwnie, jechał szybciej, ponieważ śpieszyły w gości do swoich dorosłych dzieci, których dawno nie widziały. Ale jakby one nie pragnęły przyśpieszyć ruch pociągu, ten jechał coraz wolniej i w końcu zupełnie się zatrzymał...

Przez zasypane śniegiem okna niczego nie było widać i staruszki zapytały konduktora: «Gdzie jesteśmy? Dlaczego tu zatrzymaliśmy się?»

Konduktor objaśnił, że tory zasypało śniegiem i pociąg tymczasem nie może jechać dalej.

«To okropne! - Zaczęli krzyczeć inni pasażerowie. - Przecież jesteśmy w górach, daleko od zaludnionych miejsc! Cóż z nami będzie?» «Proszę czekać». - odpowiedział konduktor, a że w pociągu było ciepło, pasażerowie usnęli.

Rano konduktor zakomunikował złą wiadomość: «Maszyny tu były, próbowały oczyścić śnieg, ale on jest tak głęboki, że niczego nie można było zdziałać i odjechały».

Ludzie zaniepokoili się serio. Wkrótce w pociągu będzie zimno, prowiant skończy się i co wtedy? Dzieci zaczęły płakać. Dorośli stali się nawzajem nieprzychylni. Wszyscy mieli zły nastrój. Niektórzy czytali, żeby oderwać się od niewesołych myśli. I tylko jeden człowiek nie przejawiał żadnego strachu. To był doktor Manin. Siedział i czytał swoją Biblię.

Staruszki zapytały: «Co to pan czyta i dlaczego jest pan taki niewzruszony?» «Czytam Biblię - odpowiedział doktor - mój ulubiony 120-y Psalm, gdzie mówi się: «Pomoc moja od Pana, który stworzył niebo i ziemię». Jeśli lubimy Pana Boga i jesteśmy Mu posłuszni, On nigdy nie zostawi nas w nieszczęściu. On stworzył śnieg i wyprowadzi mnie stąd pomyślnie albo zabierze do Siebie, gdzie jeszcze lepiej, niż tu na ziemi. Dlaczegoż mam się martwić?»

«Chciałabym tak wierzyć! - wykrzyknęła jedna staruszka. - Ponieważ Bóg wydaje mi się nie dobrym Ojcem, a jakąś daleką i nieznaną Istotą». Doktor Manin objaśnił staruszkom, że Bóg nie zbliża się do ludzi, którzy nie zapraszają Go i nie zwracają się do Niego, ale jeśli oni proszą o przebaczenie za swoje grzechy, On zawsze odpowiada i przebacza, i przyjmuje, i staje się ich Przyjacielem.

Wtedy obie staruszki w modlitwie, jedna za drugą, prosiły o przebaczenie u Pana Boga za swoje grzechy i prosiły Jego, aby został ich Przyjacielem i Obrońcą.

Po modlitwie On już nie wydawał się im dalekim, ale był obok nich i wewnątrz nich, ponieważ w sercu było bardzo lekko i radośnie. Strach zniknął i one już nie martwiły się tym, że spóźnią się do swoich dzieci.

Następnego poranka konduktor przyszedł wesoły i powiedział: «Maszyny oczyściły tory! Jedziemy dalej!»

Ludzie zaczęli zbierać swoje rzeczy, znów rozmawiali ze sobą, dzieci śmiały się, ale niektórzy ciągle jeszcze byli niezadowoleni z tego, że pociąg nie dowiózł ich tam, dokąd chcieli na czas.

A dwie staruszki szczęśliwie uśmiechały się i dziękowały Panu za wymuszony postój pociągu, bez którego one chyba nie dowiedziałyby się o przebaczaniu grzechów, które daje Jezus tym, kto przychodzi do Niego w skrusze.

Doktor Manin siedział w tej samej pozycji z otwartą Biblią w rękach i zamierzał czytać ją do ostatniego przystanku. W myśli dziękował swemu Panu za uratowanie dwóch staruszek i z jego uśmiechających się oczu na otwartą stronę Biblii padały krople szczęśliwych, łez wdzięczności.

 

UFAJ PANU BOGU

Nauczyciel ósmej klasy przygotowywał się z uczniami do wypadu na pustynię, aby następnie zreferować o swoich obserwacjach. Udzielając ostatniego przed wymarszem pouczenia, nauczyciel powiedział: «Przede wszystkim bezpieczeństwo! Proszę wziąć ze sobą tylko niezbędne, bagaż powinien być lekki, weźcie najlżejszy koc, a najważniejsze: PROSZĘ NIE ROZDZIELAĆ SIĘ! Przyjdźcie do szkoły dokładnie o 5:30 wieczorem. Będę tu na was oczekiwać».

Tolik mieszkał w mieście i tylko dopiero co przesiedlił się z rodzicami na wieś, a Misza urodził się i wyrósł tu, więc nie znał życia miejskiego. Chłopcy przyjaźnili się i zaczęli zbierać się do wymarszu razem.

Przed wyjściem w drogę Tolik zapytał Miszy: «Wy, wiejscy, widzę zupełnie nie znacie śpiworów. Oto i nauczyciel kazał brać koce. Jednym słowem: wiocha!» Misza trochę obraził się, ale przyjacielsko odpowiedział: «Niektórzy mają i śpiwory, ale większość nie ma i dlatego na wyprawy z noclegiem polecane są koce».

Chłopcy zaszli do Tolika i złapali cały jego ekwipunek, a potem poszli do Miszy. Na koniec udali się do szkoły, gdzie już stała ciężarówka z pozostałymi dziećmi i nauczycielem.

Krótka wyboista droga przyprowadziła ich w pustynne, dzikie miejsce. Ciężarówka zatrzymała się, a kiedy dzieci wysiadły - odjechała. Oni oczyścili miejsce z kamieni oraz gałęzi i zaczęli rozpakowywać rzeczy. Kiedy Misza rozwinął swój koc, z niego wypadło coś gumowego i odskoczyło w bok. Tolik zauważył i kpiąco zapytał: «To co, smoczek?» «Nie, oczywiście, to przyrząd do wysysania jadu żmii». «Oj! - powiedział Tolik. - Widzę przygotowaliście się na najgorsze. Ale tchórze!» «Węże pełzają tu nocą i wije, i skorpiony też, dlatego my przygotowaliśmy się zawczasu, na wszelki wypadek» - spokojnie odpowiedział Misza. Tolik zmarszczył nos, ale niczego nie powiedział.

Słońce skłaniało się ku zachodowi. Nauczyciel rozpalił ognisko. Dzieci rozlokowały się dookoła. Ktoś zaczął znajomą pieśń i wszyscy zgodnie podchwycili ją. Wierzące dzieci zaproponowały ewangeliczne przyśpiewki. Misza, będąc wierzącym, śpiewał wyraźnie i głośno, żeby Tolik, który jeszcze nie wierzył w Pana, mógł słyszeć słowa i uwierzyć w Niego.

Kiedy dzieci tu i tam położyły się na noc, kto gdzie znalazł wygodne miejsce, Tolik powiedział: «Nie wiedziałem, że księżyc może być tak blisko, jak latarnia, której nie można zgasić. I gwiazdy - wydaje się można rękami sięgnąć. Jak ich dużo!»

«Mnie takie rzeczy zbliżają do Boga, a ciebie?» - zapytał Misza. Tolik pogardliwie odpowiedział: «nie» i odwrócił się od Miszy, udając, że już zasypia.

Nocą Tolik obudził się od ciężaru na piersi. On otworzył oczy i zobaczył grzechotnika pod samym swoim nosem. Z przerażeniem w oczach popatrzył na Miszę. Obaj wiedzieli, że najmniejszy ruch może zmusić węża do ukąszenia chłopca. Patrząc prosto w oczy węża, Misza modlił się, jak nigdy wcześniej. Wąż podniósł głowę i poruszył ogonem. Misza ostrożnie wziął brzegi swojego koca i w dogodnym momencie narzucił go na węża i zacisnął go w nim. Chwyciwszy za rękę Tolika, krzyknął: «Na pomoc!» Nauczyciel zerwał się i w mgnieniu oka był obok nich. Na ziemi w kocu ruszał się wąż. Nauczyciel kilkakrotnie wystrzelił w jego kierunku z rewolweru i, kiedy ten przestał się ruszać, wyrzucił go z koca w piasek.

Cały obóz był na nogach. Dzieci z przerażeniem patrzyły na martwego węża. Tolik, ciągle jeszcze stukając zębami ze strachu, pytał Miszę: «Jak mogłeś tak śmiało patrzeć w oczy węża?» «Nie mógłbym, jeśliby Pan Bóg mi nie pomagał. Przecież cały czas modliłem się». Tolik skrzywił się: «Czyż uważasz, że i w tym Bóg brał jakiś udział?» «Nie uważam, a WIEM» - spokojnie odpowiedział Misza.

Kiedy węża odrzucili jeszcze dalej od obozu i wszyscy znów położyli się spać, Tolik i Misza, leżąc obok, cicho rozmawiali. Tolik mówił: «Wiesz, myślałem, że ty jesteś tchórzek, ale widzę, że to nie tak». «Dziękuję» - odpowiedział Misza i zrozumiał, że teraz oni będą przyjaciółmi i łatwiej mu będzie mówić Tolikowi o Panu Bogu. Chłopcy uśmiechnęli się do siebie i Tolik, zasypiając, mógł słyszeć, jak Misza cicho modlił się przed snem do Pana Boga.

 

MAMY NIE OSZUKASZ

Dwie siostrzyczki - Lida i Wiera w żaden sposób nie mogły zrozumieć, jak to mama zawsze wszystko wie i jej w żaden sposób nie oszukasz. Kiedy pytały ją o to, ona mówiła, że sroka przynosi jej wszystko na ogonie, ale rozumiały, że mama żartuje.

Pewnego razu mama wysłała dziewczynki do sklepu po zakupy. One cieszyły się, że mama powierzyła im pieniądze i wesoło pomaszerowały do sklepu z kobiałkami w rękach. Wszystko było kupione, ale ziemniaki okazały się tańsze, niż mama podała na liście i dziewczynki zdecydowały, że mama nie zauważy, jeśli za zaoszczędzone pieniądze kupią obok w cukierni czekoladową kurkę na dwie.

Pokusa aby kupić kurkę, była wielka i chociaż Lida trochę się wahała, pewność Wiery skłoniła i ją do zakupu. One kupiły słodycz, która okazała się nie aż tak mała i szybko zjadły ją, rozdzieliwszy na pół. Zegarek na wieży pokazywał więcej, niż by chciały i one pobiegły szybciej do domu.

Mamę przywitały jakby nigdy nic, jednak mama prawie natychmiast zauważyła, że coś jest nie w porządku, ale nie od razu zapytała dziewczynki, co się stało.

Przy obiedzie nie chciały jeść, ponieważ zepsuły sobie apetyt kurką z czekolady. Mama nie wytrzymała i zapytała: «Kupowałyście sobie coś do zjedzenia?» «Do zjedzenia?» - niewinnie zapytała Wiera, ale tak intensywne zaczerwieniła się, że łzy pojawiły się w jej oczach. «Zaglądałyście do witryn i zdecydowałyście kupić sobie cokolwiek słodziutkiego za pozostałe pieniądze, nieprawda?» - zapytała mama. «Jak poznałaś?» - dziwiły się dziewczynki, i natychmiast obie rozbeczały się. «Sroka...» - zaczęła mama, ale one przerwały jej: «Nie mów «sroka», powiedz nam, skąd wiesz». «A oto skąd, miłe moje beksińskie, po oczach waszych i policzkach poznałam wszystko, jak tylko przyszłyście. Po waszych głosach za stołem też można było domyślić się. Tak, że same jesteście sroki, które przynoszą mi wszystko na ogonie. Nieczyste sumienie zrobiło was tchórzliwymi i nie mogłyście patrzeć mamie w oczy.

«Mamusiu, więcej nie będziemy» - jednogłośnie powiedziały dziewczynki i mama przebaczyła, ale dodała: «Grzech wasz znajdzie was, jakbyście się nie starały, on zawsze wylezie, jak szydło z worka». Dziewczynki na zawsze przyswoiły tę lekcję.

 

LENIWY CHŁOPIEC

Lonia był bardzo leniwym chłopcem, może za to się i obrazi, ale tak było naprawdę. O co, by go nie poprosić, zawsze ta sama odpowiedź: «nie mogę» i za każdym razem znajdował jakieś usprawiedliwienie. Jeśli jego prosili przynieść węgla dla pieca, mówił: «zbyt ciężko», jeśli posyłali do sklepu po coś, mówił, że jest zbyt zmęczony, jeśli prosili umyć naczynie, odpowiedź była zawsze gotowa: «to zajęcie dziewczyn, a ja jestem chłopcem» i tak bez końca... On był leniwy, ale nie chciał się do tego przyznać nawet samemu sobie.

Bardzo dziwne, ale «nie mógł» tylko wtedy, gdy go proszono, aby coś zrobił, a do zabawy u niego zawsze znajdował się czas i były siły oraz umiejętności. Jeśli ktokolwiek wołał go grać w piłkę albo jeździć rowerem, był zawsze gotowy i nigdy nie mówił: «nie mogę», ale zawsze: «zaraz, jedną chwilkę».

Mama często przypominała mu o jego lenistwie i prosiła, żeby choć troszkę pomagał jej w pracy w domu, ale Lonia tylko odżegnywał się od niej i uciekał grać z chłopcami na ulicy.

Nagle mamę ogarnęła olśniewająca myśl. Jakoś rano Lonia zaspał i spóźnił się do szkoły. Zwykle mama budziła go w prę, żeby nie spóźnił się i otrzymywała w odpowiedzi leniwe: «nie mogę w żaden sposób się obudzić», ale tym razem mama nie zbudziła go i, oczywiście, on obudził się zbyt późno, zażądał od mamy śniadania, ale mama niczego dla niego nie przygotowała.

«Dlaczego nie przygotowałaś śniadania?» - zawrzeszczał nie swoim głosem Lonia. Ale mama spokojnie odpowiedziała: «Nie byłam w stanie. Zbyt zmęczyłam się» - i siadła z szyciem w fotelu.

Lonia ze złością trzasnął drzwiami i z wielkim spóźnieniem pobiegł do szkoły bez śniadania, głodny i ponury. W szkole, oczywiście, dostało się mu za spóźnienie, a po drodze do domu, przełażąc przez płot, zaczepił się nogawką za gwóźdź i przyszedł do domu z porwanymi spodniami. Zażądał od mamy, żeby zaszyła mu dziurę w spodniach, ponieważ śpieszył się grać z przyjaciółmi, ale mama odpowiedziała: «Nie mogę, okropnie zmęczyłam się». «Więc cóż mi robić? Iść tak do szkoły co?» - zapytał z rozdrażnieniem Lonia. «Obawiam się, że tak» - niewzruszenie odpowiedziała mama. I na drugi dzień poszedł do szkoły z dziurą w spodniach, przez którą prześwitywały majteczki. Koledzy śmiali się z niego, ale najbardziej śmiały się dziewczynki, a to już było dla niego szczytem poniżenia i hańby.

Kiedy Lonia przyszedł do domu ze szkoły, na stole nie było obiadu. Stół był pusty, a mama, jakby nigdy nic, siedziała w fotelu i robiła na drutach.

«Nie przygotowałaś obiadu?» - zapytał Lonia. «Tak, wiem, ale to dlatego, że tak mocno się zmęczyłam - odpowiedziała mama - akurat i naczynia od wczorajszego dnia nie pozmywane». «Ale ja zbierałem się grać w piłkę po obiedzie - powiedział Lonia, - a teraz nie wiem, co robić». «Ty idź graj, - powiedziała mama, nie zmieniając pozycji - idź, nie mam nic przeciw». «Ale czyż nie zamierzasz przygotowywać obiadu?» - zapytał Lonia. «Nie, nie mogę, strasznie się zmęczyłam».

Trzasnąwszy drzwiami, Lonia pobiegł grać w piłkę, ale gra nie cieszyła go ani trochę i myśl o tym, że mama tak się zmęczyła, że nie może przygotować obiadu, nie dawała mu spokoju i jemu było już wstyd, że tak szorstko rozmawiał z nią i jeszcze i trzasnął drzwiami, kiedy wychodził z domu.

Podszedłszy cichutko do okna, zobaczył, że mama, zamknąwszy błogo oczy, odpoczywa w fotelu, a obiadu po dawnemu nie ma na stole. Zdecydował, że nastąpił sprzyjający moment zakraść się do domu i naprawić swoje błędy, nie zbudziwszy mamy. W duszy nie był złym chłopcem, tylko lenistwo przeszkadzało mu być pożytecznym mamie.

Zakradłszy się do kuchni, umył naczynia i prawie bezdźwięcznie nakrył stół. To był pierwszy raz od kilku miesięcy, ale wyszło mu wystarczająco dobrze. Z ogrodu przyniósł bukiecik kwiatów i postawił go w centrum stołu, jak dla gości. Poszedł do kuchni po maselniczkę, ale upuścił ją i ona głośno rozbiła się o podłogę. Mama otworzyła oczy, zobaczyła nakryty stół i pochwaliła Lonię. Potem przygotowała obiad, który zjedli we dwoje. Lonia był szczęśliwy i zdecydował zawsze pomagać mamie.

Chłopcy wołali go grać, ale on odpowiedział: «Nie mogę, pomagam mamie, kiedy skończę, przyjdę».

Mama uśmiechnęła się, podniosła oczy do nieba i cichutko powiedziała: «Dziękuję, drogi Jezu, za to, że nauczyłeś mnie postąpić tak z moim leniwym synem».

 

W OBRONIE PRZEKONAŃ

U Luby była miła wierząca rodzina: Tata, mama i dwaj bracia. Ona lubiła ich wszystkich, ale najbardziej mamę, a może, jej tylko tak się zdawało.

Każdego dnia, przychodząc ze szkoły, pytała mamę, w czym może jej pomóc i mama zawsze dawała Lubie jakąś pracę według jej sił i zdolności. Ona myła naczynie, prasowała chustki do nosa, a mama prasowała taty koszule i Luby sukienki, ponieważ to było trudniejsze.

Luba zawsze opowiadała mamie wszystko, co działo się z nią w szkole i nigdy niczego przed nią nie ukrywała. Nawet takie wypadki, kiedy ją stawiano w kąt za to, że dużo rozmawiała na lekcjach, nie wymykały się od uszu mamy. Mama wszystkiego wysłuchiwała i dawała Lubie rady i razem rozwiązywały problemy Luby.

Pewnego razu wydarzyło się coś niezwykłego. W szkole pojawiła się nowa dziewczynka. Miała na imię Halina. Wszystkie dziewczynki nadskakiwały przed nią i starały się zaprzyjaźnić się z nią, a ona była wyniosła, udawała dorosłą. Stawiała się nauczycielce i natychmiast stała się przywódcą wszystkich łobuzów w klasie.

Halina wymyślała przeróżne psoty i opowiadała dziewczynkom historie, których one wcale nie powinny znać.

Lubę nęciła ta nowa, rozklekotana, dziarska dziewczynka, ale coś było w niej takiego, co przeszkadzało Lubie, by całkowicie jej zaufać.

Przed długą przerwą Halina powiedziała dziewczynkom: «Przyjdźcie w zakątek boiska, opowiem wam wspaniałą historyjkę, jakiej jeszcze nigdy nie słyszałyście. Ona was bardzo rozśmieszy».

Podczas przerwy dziewczynki pobiegły całą grupą w zakątek placu, gdzie ich już oczekiwała Halina. Uśmiechnęła się do nich i powiedziała: «Oto co, dziewczynki, proszę obiecać mi najpierw, jeszcze zanim opowiem wam moją historię, że nie opowiecie jej nikomu, a zwłaszcza waszym mamom». «Dobrze» - powiedziała jedna dziewczynka. «Obiecujecie WSZYSTKIE?» - ponownie zapytała Halina. «Nie - powiedziała Luba - bardzo lubię moją mamę i zawsze mówię jej wszystko». «O, mamusina córeczka - złośliwie powiedziała Halina. - Niech w takim razie ona nas opuści, nieprawda, dziewczynki?» «Tak, porządnisio, odejdź» - odpowiedziały chórem pozostałe dziewczynki.

Luba zaczerwieniła się, łzy podeszły do gardła, ale wiedziała, że postąpiła słusznie i cichutko oddaliła się. Za jej plecami dał się słyszeć śmiech dziewczynek i Luba wiedziała, że one śmieją się z niej, ale nie odwracając się, poszła do klasy.

Do domu przyszła tego dnia bardzo smutna i mama natychmiast zauważyła, że z nią coś nie w porządku. Luba jak zawsze opowiedziała wszystko, co zdarzyło się z nią w szkole i mama nigdy jeszcze nie była tak zadowolona ze swojej dziewczynki, jak tego dnia.

Ale najradośniejsze wydarzyło się na drugi dzień, kiedy listonosz przyniósł list od nauczycielki. W liście pisała: «Widziałam i słyszałam wszystko, co wydarzyło się wczoraj na placu. Jestem przekonana, że Luba już sama wszystko pani opowiedziała, ale nie mogę przemilczeć tego, jak bardzo szczycę się nią, ponieważ ona nie zlękła się stanąć w obronie swoich przekonań przed swoimi koleżankami. Uważam jej czyn po prostu za heroiczny».

W oczach Luby promieniała radość. Mama ledwie ukrywając łzy, z dumą patrzyła na nią, ale sławę mimo wszystko oddały nie sobie, a Panu Bogu, u nóg Którego nauczyły się być szczerymi dla siebie i twardymi w swoich przekonaniach.

 

PAN BÓG ODPOWIADA «TAK» albo «NIE»

Masza żyła z tatą i mamą w małym domku na skraju wsi. Obok domku był ogród i sad, a dalej rozpościerały się pola, jak okiem sięgnąć.

Pewnego razu, spacerując po ogrodzie, Masza zauważyła w trawie bialutką grudkę. Grudka ruszała się i Masza podeszła popatrzeć, co to takiego. Biała grudka okazała się gołębim pisklęciem, które wypadło z gniazda gdzieś niedaleko i zupełnie niedawno.

Dziewczynka nie wiedziała, co się zdarzyło, wypadło ono samo, czy wypchnęli je sami rodzice, żeby zmusić uczyć się fruwać. Tak czy owak, teraz leżało bezradne, mizerne w trawie i żałośnie piszczało.

Masza podniosła pisklę, przyniosła do domu, żeby pokazać mamie i zapytać, co robić. Mama pozwoliła zostawić gołębia w domu i tata zaczął budować dla niego coś w rodzaju gniazda z miękkiej podściółki.

Gołąb szybko rósł, wzmacniał się i wkrótce przeniósł się do klatki na podwórzu, z której każdego dnia wypuszczano go polatać. On niezmiennie sam wracał do swego domku i zupełnie się oswoił.

Pewnego razu zdarzyło się nieszczęście: Gołębia porwał zły jastrząb i na oczach Maszy poniósł w łapach wysoko w niebo. Dziewczynka krzyczała w ślad za nim, załamywała ręce i płakała. Potem uklękła na kolana wprost na ścieżce i zaczęła modlić się: «Panie, drogi mój Jezusie, zmuś złego jastrzębia puścić moją gołąbkę na wolność». I nagle zobaczyła, jak jastrząb, ni z tego ni z owego, rozwarł pazury i wypuścił gołębia na wolność. Pozostawało tylko odszukać go i przynieść do domu.

Na łące, przez którą prowadziła ścieżka, leżała wielka kula taczającego się po polach krzewu i z niego donosił się żałosny pisk gołębia. Masza wyciągnęła go stamtąd i ostrożnie przyniosła do domu. Jastrząb zdążył zgnieść skrzydła i szyjkę gołębia, ale po kilku dniach już latał jak dawniej, ciesząc Maszę swoim zdrowym wyglądem.

Dlaczego jastrząb nagle zdecydował puścić swoją zdobycz? Masza wierzyła, że Pan Bóg odpowiedział na jej modlitwę i mama zgadzała się z nią w tym, ponieważ sama uczyła Maszę modlić się w każdej potrzebie. Ale czyż zawsze Pan Bóg odpowiada nam na nasze prośby «tak», czy też czasami, kiedy prosimy nie o to, co nam pożytecznie, odpowiada «nie», jak to robią i nasi ziemscy ojcowie?

Jeden szesnastoletni chłopak prosił u swojego ojca o motocykl. Ojciec zaś, wiedząc, jak duży jest ruch uliczny w wielkich miastach (a oni żyli w wielkim mieście), nie radził mu kupować motocykla, a na samochód u nich na razie jeszcze nie wystarczało pieniędzy.

Chłopak nalegał, nalegał i wreszcie namówił ojca, żeby kupił upragniony motocykl. Na pierwszą przejażdżkę zaprosił swoją przyjaciółkę, chociaż sam jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego motocykla. Wspinając się po stromej, krętej ulicy w ich górzystym mieście, nie zauważył, że w górze ulicę przecinała ciężarówka. Kiedy ją zobaczył, było już późno, bo jechał zbyt szybko, wziąwszy rozpęd pod górę, żeby pochwalić się przed przyjaciółką.

Chłopak zginął na miejscu, a jego przyjaciółka została mocno pokaleczona. Ojciec zaś zarzucał sobie to, że poddał się namowom syna - takiego młodego i niedoświadczonego. Naprawić cokolwiek było już zbyt późno.

Ojciec chłopaka był tylko człowiekiem i nie mógł przewidzieć katastrofy, ale nasz Niebiański Ojciec wie wszystko i dlatego czasami odpowiada na nasze modlitwy «nie» a czasami chętnie «tak», dając tą i inną odpowiedź z miłości do nas.


Powrót