Powrót


"Opowiadania nie tylko dla dzieciSkompletowała z różnych źródeł Wiera Kusznir

 Tłumaczenie E. Marczuk


ZNAKI DROGOWE

Na morzach i oceanach, na piaskach bezkresnych pustyń, wysoko za obłokami w przestworzach niebios, w lodowych polach północy i dzikich stepach południa nie ma drogowskazów z nazwami najbliższych miast i odległościami do nich. Czym więc posługują się ludzie, aby znaleźć drogę? Powiecie: kompasem! Słusznie, kompasem, ale czy zawsze był kompas? A z czego korzystali wcześniej?

Na setki lat przed wynalezieniem kompasu ludzie znajdowali drogę i kierunek według gwiazd i nigdy się nie mylili! Żeglarze poruszali się za dnia według słońca, a nocą według gwiazd i lepszego przewodnika nie pragnęli. Gwiazdy nigdy nie zwodziły, ponieważ nigdy nie zmieniały swojego położenia.

W nasze dni ogromne podwodne łodzie na dnie oceanu korzystają z nowych dokładnych przyrządów, ale nie obchodzą się bez gwiazd. Odchodząc pod lody Oceanu Arktycznego, kierują się według tych samych gwiazd, rozmieszczenie których «zapamiętał» ich przyrząd wskazujący. To nadzwyczajny przyrząd, który fotografuje gwiezdne niebo przed tym, jak łódź odchodzi pod wodę albo pod lód i potem «na podstawie pamięci» daje potrzebne wskazówki. Te wskazówki są zawsze dokładne i bezbłędne.

Karawany w pustyni przez wieki poruszały się według gwiazd, dla swoich podróży woląc nocny chłód .

Człowiek potrzebuje czegoś stałego, nigdy nie zmieniającego swego położenia, według czego mógłby kierować się dniem i nocą i za takie znaki służą mu ciała niebieskie: słońce, księżyc i gwiazdy.

Oto i my z wami znajdujemy się w drodze. Odbywamy podróż, która nazywa się: ŻYCIE! Nam też potrzebne są znaki drogowe, zaufane mapy, wytyczne, wieczne gwiazdy. Gdzie mamy znaleźć takie drogowskazy? Bóg daje ich nam na stronach Jego wiecznego Słowa - Biblii. Jego zakony i reguły są wieczne, jak wieczny On Sam. Duch Święty jest naszym Przewodnikiem w drodze do życia wiecznego. Wieczne życie jest naszym celem. Da je nam Pan Bóg Jezus Chrystus. On jest naszą przewodnią gwiazdą, wierną, niezmienną, zaufaną.

Na ziemi dla ziemskich dróg: słońce, księżyc i gwiazdy. Na ziemi dla duchowych dróg: Bóg Ojciec, Bóg Syn i Bóg Duch Święty.

 

CHRYSTUS POMAGAŁ

Pan Jezus pomagał wszystkim, kto był w potrzebie i robi to dzisiaj. Biorąc z Niego przykład, możemy też być pożyteczni naszym bliskim, począwszy od rodziców w domu.

Jesienią, kiedy opadają liście z drzew, dzieci lubią koziołkować w nich, przydeptywać je nogami i słuchać, jak one szeleszczą i chrzęszczą, lubią także zarzucać się nimi i zasypywać nimi kolegów z głową.

Jesień jest wesołą porą roku i wszystkie dzieci lubią ją, ale czasami zapominają, że z padającymi liśćmi związana jest praca do ich sprzątania: Zamiatanie, wywożenie. Liście trzeba grabić do kupy, napełniać nimi specjalne worki i wywozić na śmietniki. Z liści trzeba oczyszczać trawniki i chodniki dla pieszych, a tego dzieci nie lubią robić.

Wołodia bardzo lubił jesień. Barwy jesiennych drzew oczarowywały jego spojrzenie, cieszyły serce i nagle mama rozbiła wszystkie jego marzenia i powiedziała, że liście które napadały przez noc trzeba sprzątnąć przed przyjściem taty z pracy. Zaproponowała Wołodi, by ucieszył tatę przyjemną niespodzianką i natychmiast dała mu do rąk grabie, a sama poszła do domu przygotowywać kolację.

Wołodia stał pod drzewem i długo patrzył, jak liście powoli, jeden za drugim, opadały na ziemię. W promieniach popołudniowego słońca mieniły się różnymi kolorami: brązowymi, czerwonymi, żółtymi, złocistymi, burymi... Padały chłopcu na plecy i głowę i jemu było przyjemnie czuć ich dotknięcie, ale mama znowu przypomniała o pomocy tacie, a i sam Wołodia przypomniał sobie o Panu Bogu, Który zawsze pomagał ludziom i zaczął grabić liście na gromadę. Przed przyjściem taty z pracy wszystkie liście były zgrabione. Pozostawało tylko napełnić nimi worki, a to trudno było zrobić samemu i Wołodia oczekiwał taty. Tata nie szedł i chłopiec zdecydował dla dowcipu zakopać się w kupę liści, żeby tata go szukał, kiedy przyjdzie.

Wkrótce tata przyszedł i, zobaczywszy, że liście są złożone do kupy, domyślił się, kto jemu pomógł w tej robocie, ale Wołodi nigdzie nie było. I nagle tata zauważył, że wielka kupa liści rusza się i poszedł do niej... On podszedł i wyciągnął Wołodię z gromady liści i podniósł go na rękach wysoko nad sobą, a mama z kuchni długo słyszała ich śmiech i gwar i widziała, jak oni razem pakowali liście do worków, żeby odwieźć je na miejski śmietnik, gdzie je spalano albo przerabiano na kompost. Dobry uczynek chłopca cieszył nie tylko jego samego, nie tylko tatę i mamę, ale i Boga i czynił chłopca podobnym do jego Zbawiciela.

Wkrótce robienie dobra weszło mu w przyzwyczajenie, a złego po prostu nie było kiedy robić. O Panu Bogu też nie trzeba było mówić, widziano Go w uczynkach Wołodi i kiedy ktokolwiek pytał go, dlaczego on taki usłużny i dobry, Wołodia opowiadał o Jezusie Chrystusie i w ten sposób przyciągnął wielu do swojego Zbawiciela i Pana Boga.

 

CHŁOPIEC FRIDL

Cyganek Fridl urodził się w polowym namiocie swoich rodziców. Rodzina już była wielodzietna i Fridl był uważany za zbędną gębę. Dlatego wcześnie nauczono go rzemiosła: On wytwarzał drewniane wieszaki do odzieży i sprzedawał je na bazarach tych miast, w pobliży których zatrzymywał się jego tabor.

Mama Fridla była pobożną kobietą, ale wcześnie ją stracił, chociaż nigdy nie tracił z nią wewnętrznych serdecznych więzi. Zwłaszcza wyrył się mu w pamięć jeden wypadek w ich rodzinie.

Starsza siostra Fridla zachorowała na czarną ospę i ją ulokowano poza taborem ze strachu, że i inni zarażą się tą okropną chorobą.

Po upływie jakiegoś czasu zachorował brat i jego też umieścili w wozie poza taborom. Biedna matka biegała i rwała na sobie włosy z rozpaczy, krzycząc: «Umierają moje dzieci, a ja nawet nie mogę być przy nich!» Zbliżała się do nich ciągle bliżej i bliżej i wreszcie sama zaraziła się ospą i była na skraju śmierci. Słabym głosem śpiewała: «Mam Niebiańskiego Ojca w ziemi obiecanej. On woła mnie na spotkanie z nim w błogosławionym kraju. Wkrótce mój Zbawiciel przyjmie mnie do siebie...»

Ojciec i dzieci bardzo zdziwili się, kiedy usłyszeli takie dziwne słowa z ust matki i zapytali ją, gdzie ona nauczyła się ich. Opowiedziała, że kiedy była dziewczynką pobiegła pewnego razu za dziećmi, które szły do Niedzielnej szkoły i kiedy zaszła tam, stała pod oknem i słuchała, jak śpiewały dzieci. Zapamiętała ich pieśń na całe życie. Minęło wiele lat od tamtej pory i oto teraz, przed śmiercią ona przypomniała sobie te słowa i umarła z radosną nadzieją na wieczne życie z Bogiem.

Stopniowo wszystkie dzieci w tej rodzinie i ojciec zwróciły się do Pana Boga, uwierzyli w Niego, a Fridl ciągle jeszcze nie decydował się na ten krok, chociaż w duszy był przekonany, że teraz jest kolej na niego. Wspominał matkę i jemu chciało się, żeby celem jego życia też był Pan Bóg Jezus i wieczne życie z Nim.

Pewnego razu szedł ulicą i usłyszał śpiew, który dochodził do niego z drzwi jakiejś cerkwi. Fridl wszedł akurat w tym momencie, kiedy stareńki kapłan zapraszał ludzi przyjąć Jezusa Chrystusa do serca, jako Zbawiciela i Pana.

Tego wieczoru Fridl otworzył swoje serduszko Panu Bogu i wiedział, że otrzymał zbawienie. Kiedy jego zapytano, skąd on wie, że rzeczywiście zwrócił się ku Chrystusowi i jest zbawiony, odpowiedział, położywszy rączkę na serce: «U mnie tu tak ciepło!»

Fridl wkrótce nauczył się czytać i pisać i w pierwszej kolejności zapoznał się z treścią Biblii i, sprzedając swój towar na bazarze, zawsze mówił kupującym o Jezusie Chrystusie.

Kiedy Fridl wyrósł, został słynnym ewangelistą, znanym do naszych dni jako «Dżipsi Szmit» (Cygan Szmit).

 

BÓG WIDZI WSZYSTKO

Dwóch chłopców posprzeczało się. Jeden mówił: «Mi nie podoba się, że Bóg wszystko widzi. Chciałbym, żeby On nie widział, kiedy robię złe». Drugi mówił: «A mi podoba się, że Bóg wszystko widzi, ponieważ wtedy On, widząc mnie w nieszczęściu, może mi pomóc». Któż z nich ma rację, dzieci? Jak myślicie?

Przyczyny obaj mieli ważne, kto jednak miał rację? «Na każdym miejscu oczy Pana, - mówi Biblia, - one widzą złych i dobrych». Ale i to jeszcze nie wszystko, co one widzą. One widzą, co myślimy, widzą, czy lubimy Go czy nie. One widzą po ciemku tak samo dobrze, jak przy świetle dziennym. One widzą cały czas!

Wszyscy mamy coś z pierwszego chłopca. My wszyscy robimy dużo niedobrego i nam chciałoby się, żeby Pan Bóg nie widział tego. Pierwsi ludzie Adam i Ewa nie mogli ukryć się od Boga i Kain nie był w stanie utaić mordu brata swojego Abla. O tym, że Bóg wszystko widzi, dowiadujemy się z pierwszych stron Biblii. Bóg znajduje się wszędzie i schować się od Niego nie można, ponieważ On wszystko widzi i wszystko wie. Co mamy zrobić z naszymi złymi czynami? Jak schować je od Boga? Schować nasze grzechy od gniewu może tylko Sam Bóg, kiedy poprosimy Jego, żeby przebaczył je nam w imię Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, biorącego na Siebie grzechy całego świata. Kiedy to robimy, Bóg nie widzi naszych grzechów, a tylko Swojego bezgrzesznego Syna. Dlatego, kiedy niechcący robimy złe, nam trzeba natychmiast prosić u Boga przebaczania w imię Jezusa Chrystusa i Jego wszystkowidzące oczy nie będą nam straszne. Chrystus poniósł karę za nasze grzechy.

 

WIARA MAŁEGO CHARLE

Są ludzie, którzy otwarcie obwieszczają Ewangelię innym na ulicach i są kraje, w których można to czynić. Kto chce słuchać, zatrzymuje się i słucha, a kogo nie interesuje, ten idzie dalej, nie zwracając uwag na ulicznego kaznodzieję.

W jednym takim kraju żył mały chłopiec Charle. Charle miał przyjaciela i oni razem błąkali się czasami po ulicach miasta i zachodzili na bazar, gdzie zawsze można było spotkać wielu ludzi i zobaczyć coś interesującego.

Pewnego razu, kiedy Charle według zwyczaju przyszedł ze swoim przyjacielem na bazar, on usłyszał tam czyjś donośny głos. Przyjaciel powiedział Charle, że to kaznodzieja, który o określonej porze głosi tu Ewangelię.

Chłopcy przecisnęli się przez tłum i stanęli z przodu. Oni zaczęli słuchać, ale kiedy zrozumieli, o czym mówił kaznodzieja, zechcieli uciekać stamtąd, ale przecisnąć się z powrotem było po prostu niemożliwie i im przyszło się mimo woli zostać i dosłuchać kaznodzieję do końca.

Charle nie rozumiał wszystkiego, co mówił kaznodzieja, ale jedno jego wyrażenie wbiło się chłopcu w pamięć: «Jeśli nie uratujesz duszy swojej w tę noc, jutro ciebie nie będzie wśród żywych». Charle nie wiedział, do kogo odnosiła się ta fraza w opowiadaniu kaznodziei i o czym dokładnie on wtedy mówił, ale jego niepokoiły te słowa i tego wieczoru on w żaden sposób nie mógł usnąć.

Mama przyszła do niego, kazała natychmiast ułożyć się na boku i usnąć, ale po upływie kilku minut, kiedy i sama była gotowa położyć się spać, usłyszała z pokoju Charle dźwięki, podobne na płacz... I znów poszła do chłopca. Ona nachyliła się nad swoim synusiem i pieszczotliwie zapytała, co go niepokoi i ten odpowiedział: «Dzisiaj byłem na bazarze z moim przyjacielem i tam nauczał jeden człowiek. On powiedział, że jeśli nie uratuję mojej duszy dzisiaj, jutro mnie może nie być wśród żywych». «Jestem przekonana, że on nie miał na myśli ciebie, - odpowiedziała mama, pragnąc uspokoić chłopca, - on nie chciał powiedzieć, że właśnie ty będziesz jutro zabity». «Ale cóż on w takim razie miał na myśli?» - z drżeniem w głosie zapytał Charle. «Ty teraz śpij, a jutro tobie opowiem», - powiedziała mama. Ale Charle nie mógł czekać i domagał się, żeby mama natychmiast objaśniła mu, co miał na myśli kaznodzieja na bazarze.

Mama siadła na brzeg łóżeczka Charle i zaczęła objaśniać mu całą historię zbawienia duszy. Prawda, ona i wcześniej mówiła mu o tym, ale on nie zwracał uwagi na jej słowa i bujał myślami gdzieś daleko w podwórzu, gdzie oczekiwali go koledzy... a teraz to pytanie nie dawało mu spać i mama zabrała się odpowiadać na nie ze wszystkimi szczegółami.

Ona opowiedziała o tym, jak pierwsi ludzie nie posłuchali Boga i jak Bóg nie przestawał kochać ich z powodu tego, posyłał do nich ludzi, którzy przypominali im o Nim, a Sam przygotowywał zbawienie całej ludzkości. W odpowiednim czasie On posłał Swojego Syna Jezusa Chrystusa, żeby On wziął na Siebie karę za grzechy wszystkich ludzi. Chrystus przyszedł i żył na ziemi wśród ludzi. On czynił dużo dobra i mówił ludziom o wiecznym zbawieniu i wiecznym życiu. Ci, którzy wierzyli w Niego, otrzymywali przekonanie w tym, że jest im przebaczone i będą przy Panu Jezusie w Jego Królestwie. Źli ludzie z zawiści ukrzyżowali Jezusa Chrystusa na krzyżu, ale On zwyciężył śmierć i zmartwychwstał na trzeci dzień i teraz znajduje się ze swoim Ojcem na niebie, skąd znów przyjdzie, żeby zabrać wszystkich wierzących do Siebie.

Mama, jak mogła, upraszczała cudowną opowieść o zbawieniu i Charle słuchał uważnie. Kiedy ona skończyła, on zapytał ją: «Ale jak mogę wiedzieć, że i mnie weźmie Pan Bóg, kiedy przyjdzie?» Mama odpowiedziała: «Wierz w Pana Jezusa Chrystusa i będziesz zbawiony», i właśnie to miał na myśli kaznodzieja na bazarze. Tylko on ponaglał ludzi zrobić ten krok, ponieważ nie wiemy, kiedy umrzemy. Przecież może zdarzyć się, że i naprawdę jutro nas już nie będzie wśród żywych, i bez Chrystusa na wieki zginiemy».

Teraz Charle wszystko zrozumiał. Jak dobrze, że u niego była wierząca mama, która mogła wszystko wytłumaczyć mu tak szczegółowo. Ona zapytała go: «Czy ty jesteś gotowy wierzyć w Jezusa Chrystusa?» Charle powiedział: «Tak. Oczywiście, przecież powiedziałaś, że On jest naszym Zbawicielem! Chcę być przekonanym, że będę na wieki z Nimi, jeśli nagle jutro mnie nie będzie wśród żywych». Mama mocno objęła Charle i ten szybko zasnął, szczęśliwy i spokojny i we śnie widział siebie na niebie w kręgu dzieci, które okrążyły Jezusa Chrystusa i śpiewają i radują się z Nimi.

 

POSŁUSZEŃSTWO

Bóg żąda od nas posłuszeństwa, ale nie nauczymy się słuchać Boga, jeśli nie nauczymy się słuchać rodziców.

Dwunastoletni Wania oburzał się surowością swoich rodziców i mówił swojemu koledze Pieti: «Dlaczego rodzice zawsze wyobrażają, że oni we wszystkim mają rację i wszystko lepiej wiedzą? Dzisiaj mi zabronili przejechać się z tobą na rowerze, a jutro powinienem z rana przepleć ogród warzywny, a po obiedzie wypełniać polecenia sąsiada, bezdzietnego i przykutego do pościeli z powodu jakiejś choroby. Po prostu nie zostaje czasu na rozrywkę!» Pietia wysłuchał narzekania kolegi, wsiadł na rower i odjechał na nim, jak błyskawica, a Wania musiał pieszo wlec się na ogród warzywny.

Myśli u niego były smutne. Jemu wydawało się, że rodzice nie życzą mu dobra, odbierają u niego dzieciństwo, pozbawiają przyjemnych minut rozrywki i przygód. Ale potem on przypomniał sobie, że ojciec obiecał podarować mu wędkę, wiedząc, że on lubi łowić ryby. To dodało mu otuchy i, pogwizdując, poszedł na ogród warzywny, zdecydowawszy, że rodzice nie są aż tak źli, jak mu się wydaje.

On pamiętał, że ojciec kazał wyrywać chwasty z korzeniami, inaczej znowu wyrosną, pamiętał i zakaz zatrzymywania się gdziekolwiek albo zapraszania kogokolwiek z sobą. Ale oto, po drodze do ogrodu. Wania zobaczył staw, a obok niego stado gęsi, hałaśliwych, dumnych, z wysoko podniesionymi głowami na pięknej szyi, a niewiele dalej, przy domu sąsiada, budkę, w której dobry pies Ryżucha karmiła szczenięta.

Wani strasznie zechciało się zatrzymać przy stawie, podrażnić gęsi, potem podejść do psa i pobawić się z jej szczeniętami, ale tata kazał nigdzie nie zatrzymywać się i on poszedł dalej, gderając sobie pod nosem: «Dlaczego powinienem robić wszystko tak, jak on chce?» I jak by nie znalazłszy odpowiedzi na to pytanie, zawrócił, wziął jedno ze szczeniąt, rzucił kamieniem w stado gęsi i poszedł na ogród, w przekonaniu, że «tata nic się nie dowie».

Wania przywiązał szczenię do jabłoni i wziął się do pracy i nie zauważył, jak dumna gęś przykuśtykała do jabłoni i zaczęła dziobać szczenię. Podniosło się straszne skomlenie i rwetes, a w tym czasie przyszedł tata, a za nim słysząc hałas przybiegła i mama i Wania nie wiedział, jak będzie teraz tłumaczyć się przed nimi.

Tata wziął go za rękę, posadził pod drzewem i zapytał, dlaczego on nie posłuchał go do końca. «Dobrze zrobiłeś, że nie pojechałeś jeździć rowerem, - mówił tata, - ale przecież prosiłem ciebie, żebyś nie zatrzymywał się nigdzie i nie brał nikogo z sobą do ogrodu. Trzeba być wiernym we wszystkim, w małym i wielkim, żeby ludzie mogli polegać na nas. Mama i ja chcemy ufać ci, kochamy cię i nigdy nie skrzywdzimy...»

Wania słuchał, słuchał i nagle zrozumiał, że tata i mama są jego przyjaciółmi i że wiedzą oni znacznie więcej od niego, ponieważ dłużej żyli i zdecydował ufać im we wszystkim. On obiecał tacie być zawsze posłusznym i starał się spełniać tę obietnicę, a kiedy wyrósł, łatwo mu było słuchać się Pana Boga, Który wszystko zna jeszcze lepiej od rodziców i kocha nas znacznie bardziej, niż oni.

 

POMOC WĘDROWCY

U jednego indiańskiego chłopca mocno zachorował tata. Indianie żyją zgodnie, pomagają sobie i uczą tego swoich dzieci. Kiedy chłopiec zobaczył, że tata nie może wstać, wziął nosiwody, wieszane przez grzbiet na boki osiołków, narzucił je na swojego osła i pojechał po wodę do studni na drugi koniec pustyni.

Ojciec i matka martwili się o niego, ponieważ to był pierwszy raz, kiedy on pojechał po wodę sam. Wcześniej on zawsze jeździł z ojcem albo mamą.

Mama prosiła chłopca, żeby nie przeładowywał osiołka i z powrotem szedł pieszo.

Słońce piekło niesamowicie. Zbliżało się południe, a do studni było jeszcze daleko. Chłopcu było nudno jechać samemu pod palącym słońcem i on próbował czytać swoją małą Ewangelię, którą podarowali mu misjonarze, ale czytać było trudno, ponieważ osiołek kołysał się z boku na bok, kołysząc również chłopca.

Za ostatnim zakrętem chłopiec spotkał kolegę. Ten już wiózł wodę do domu. Oni wyminęli się, pomachali sobie i pojechali każdy w swoją stronę.

Dotarłszy do studni, chłopiec nabrał wody i powiesił nosiwody na boki osiołka. Pamiętając, co powiedziała mama, on pożałował osiołka i szedł obok niego pieszo.

On szedł i myślał o ojcu. Ojciec choruje, a w całej okolicy nie ma lekarza, żeby przyszedł i pomógł mu. Stację misyjną przeniesiono w inne miejsce i misjonarze tylko z rzadka odwiedzają obóz Indian. Znaczy ojcu przyjdzie się długo leżeć bez pomocy.

Chłopiec przypominał, jak oni z ojcem razem chodzili po wodę, jak całą drogę rozmawiali i czas upływał niepostrzeżenie, a teraz było gorąco i nudno.

Przecinając inną drogę, chłopiec zauważył na niej świeże ślady samochodowych opon. Ktoś zupełnie niedawno przejeżdżał tędy samochodem. Ciekawość pchnęła chłopca podpędzić osiołka i popatrzeć z wzniesienia na drogę. Stamtąd on miał nadzieję zobaczyć obłok kurzu, w którym zniknie samochód, ale zamiast obłoku zobaczył w dolinie samochód i przy nim jego kierowcę.

Chłopiec podszedł bliżej i zapytał, co się stało. Kierowca powiedział, że w samochodzie przecieka chłodnica i z niej wyciekła wszystka woda. «Gdzie by mi dostać tu wody?» zapytał on chłopca. «Woda daleko, oto wiozę do domu dwa kanistry, ponieważ ojciec mój chory i nie mógł sam pojechać. Woda w naszych okolicach jest droga, szkoda jest wylewać ją do samochodu».

Chłopiec powiedział to i natychmiast pomyślał, że jego ojciec, prawdopodobnie, postąpiłby inaczej, on zaproponowałby nieznajomemu podróżnikowi swojej wody, żeby pomóc mu dojechać do zaludnionego miejsca. «Chce pan dam panu swojej wody?» - zapytał on podróżnika. «To byłoby dla mnie wielką pomocą, - odpowiedział ten i dodał: - mówisz, że ojciec twój chory, ja jestem lekarzem, jadę do misjonarskiej stacji, pojedziemy razem do twego ojca, a osiołek sam dobiegnie do domu, on zna drogę».

Chłopiec ucieszył się i pojechał samochodem z lekarzem do ojca. Lekarz pomógł ojcu. Osiołek sam przyszedł do domu. A kiedy lekarz naprawił swój samochód, on jeszcze raz zwoził chłopca do studni i oni napełnili opróżniony kanister.

Tak była wynagrodzona dobroć chłopca i jego gotowość pomóc człowiekowi w nieszczęściu.

 

WIERNY PIES

Jeśli by wam zdarzyło się kiedykolwiek zwiedzić małe miasteczko Benton w stanie Montana w USA, to, wychodząc z pociągu, zobaczylibyście, że na peronie spaceruje tam i z powrotem stary pies. Na pierwszy rzut oka on wydałby się wam najzwyklejszym psem i przeszlibyście koło niego nie zwracając uwagi. Bywa że, na stację wbiegnie czyjś pies. Przecież to nic takiego? Ale o tym psie zawiadowca stacji opowiada interesującą historię temu, kto zainteresuje się starym psem na peronie przed przybyciem pociągów na stację.

Zawiadowca stacji opowiada taką rzecz: «Ten pies oczekuje i wita wszystkie pociągi oto już trzy lata z rzędu. On czeka na swojego gospodarza. Kiedyś gospodarz przyjechał do Montany, żeby wyleczyć się od jakiejś poważnej choroby. Nie wiedząc, czym by zarobić sobie na życie, on zatrudnił się jako pasterz i kupił psa, dokładniej, wtedy to było tylko szczenię. Szczenię rosło i szybko nauczyło się swojej roboty, ono pomagało gospodarzowi pilnować owiec. Pies i człowiek zostali wielkimi przyjaciółmi...

Jednakże, choroba gospodarza nie poddawała się leczeniu i on wkrótce umarł. Miejscowi mieszkańcy postarali się o to, żeby jego ciało zostało odwiezione tam, skąd on przyjechał i odwieźli trumnę z ciałem na stację, załadowali na pociąg i trumna była wywieziona.

Czas mijał i wszyscy dawno zapomnieli o tym wydarzeniu, oprócz psa i zawiadowcy stacji. Zawiadowca stacji nie mógł zapomnieć dlatego, że stale widział na peronie samotnego psa, witającego każdy pociąg w nadziei, że jeden z nich przywiezie jego gospodarza. On do nikogo nie przywiązał się i ludzie prawie nie widzą go, oprócz momentu przybycia pociągów, kiedy on stoi, wysoko zadarłszy mordę i czeka...

Zawiadowca stacji, żałując psa. Próbował zwabić go do siebie łakomym kąskiem, ale pies nie szedł do niego, a właził pod peron i siedział tam do przyjścia następnego pociągu.

Zeszłej wiosny, kiedy wiosenne deszcze rozmyły tor, pociągi zaczęły objeżdżać tę stację innymi torami. Pies też, wydawało się, zniknął, ale kiedy tor został naprawiony i pierwszy pociąg z łoskotem podjechał do peronu, pies już tu był, ciągle jeszcze nie tracąc nadziei, że zobaczy swojego ukochanego gospodarza.

Jeśli głupie zwierzę bez nadziei na wieczne życie i bez strachu przed piekłem może tak wierne latami oczekiwać na powrót swojego gospodarza, tym bardziej my - dzieci wiecznego Boga, odkupieni krwią Jego Syna, powinniśmy oczekiwać Drugiego przyjścia Pana na ziemię. Przecież On obiecał, że na pewno znowu przyjdzie.

 

PRZEPADAŁ I ODNALAZŁ SIĘ

Wiele lat temu w Stanach Zjednoczonych Ameryki często można było spotkać wędrownych kaznodziejów Ewangelii. Oni obsługiwali liczne osiedla, odwiedzali chorych, dokonywali chrztów i ślubów. Podróżowali na osłach albo koniach i spędzali w drodze wiele tygodni i nawet miesięcy. Tysiące kilometrów przychodziło się przejeżdżać wierzchem, często nocować pod odkrytym niebem, szukać wody i jedzenia dla siebie i dla swojego objuczonego zwierzęcia.

Pewien taki kaznodzieja miał w domu wielką rodzinę i troska o rodzinę często spadała ciężkim brzemieniem na barki żony i starszych dzieci. Ojciec jeździł po osiedlach, pomagał ludziom w ich duchowych potrzebach i, kiedy przyjeżdżał do domu, jego witano z wielką radością i miłością. W domu czekało na niego dużo pracy.

Pewnego razu, wróciwszy po takiej długiej podróży, kaznodzieja Matjus dostrzegł, że jego syn Jack nie zrobił wszystkiego, co on polecił mu na wyjezdnym. Jackowi trzeba było zrobić upomnienie, ale on zachował się arogancko wobec ojca i jemu należały się lanie. Ojciec wychłostał Jacka pasem w szopie, żeby nikt tego nie widział, ale Jack mimo wszystko rozzłościł się na ojca i zdecydował uciec z domem.

Siostra Jacka, Margarita, namawiała go by nie uciekał, ale on stanowczo zdecydował i nie chciał jej słuchać. Wcześnie rano zebrał się w drogę, pożegnał się z siostrą i uciekł.

Margarita, zdecydowawszy, że wszystkiemu winien ojciec, obraziła się na niego i przestała z nim rozmawiać; zdecydowała nie mieć z nim żadnej sprawy. Z każdym dniem ona stawała się coraz bardziej rozdrażniona, zupełnie nie rozmawiała z rodzicami i stanowczo nie zgodziła się uczestniczyć w rodzinnej modlitwie nawet przed posiłkami. Ona zdecydowała nigdy więcej nie czytać Biblii i nie zostawać chrześcijanką.

Czas mijał, upływały tygodnie i miesiące, a od Jacka nie było wiadomości, jakby on zniknął na zawsze z powierzchni ziemi. Margaricie wydawało się, że radość życia opuściła ich dom i jej serce stało się oschłe.

Pewnego razu matka przygotowywała kolację i poprosiła Margaritę aby przyniosła jej z szopy cebulę. Margarita poszła, ale nie powiedziała matce ani słowa i nie uśmiechnęła się do jej, jak wcześniej. Ona marzyła o dniu, kiedy sama też będzie w stanie uciec z domem, żeby szukać Jacka.

Przyszedłszy do szopy, ona wzięła drabinę, żeby poleźć na daszek, nad którym wisiały girlandy suchej cebuli i czosnku. Wziąwszy jedną cebulę, ona zaczęła powoli schodzić na dół. Nagle usłyszała czyjeś ciche kroki... Ona nasłuchiwała... Czyż ojciec? Ona tak nie chciała spotykać się z nim, a tym bardziej rozmawiać, ale schować się nie było gdzie. Niedaleko były oparte o ścianę stare drzwi i Margarita zdecydowała, że pod nimi będzie w stanie ukryć się przed ojcem. Ona dostała się za drzwi i przyczaiła się tam, żeby przeczekać, póki ojciec wyjdzie. Ale ojciec nie odchodził. Margarita usłyszała dźwięk opuszczającego się na podłogę ciała, a potem słowa modlitwy ojca w ciszy półciemnej szopy. To były słowa najbardziej wzruszającej modlitwy, jaką ona kiedykolwiek słyszała. Ojciec modlił się za swoją rodzinę, za wszystkie dzieci od starszego do najmłodszego dziecka, modlił się za Margaritę, ale kiedy doszedł do Jacka, przestał panować nad sobą i zaczął głośno i gorzko płakać. Margaricie wydawało się, że jej serce pęknie z litości do ojca. Ojciec prosił Boga by mu wybaczył za to, że on , być może, był zbyt surowy dla Jacka i prosił by Bóg wrócił go do domu. Długo i z całego serca ojciec modlił się w szopie a w jego głosie i słowach było tak dużo miłości do swojej rodziny, że Margarita zmiękła od tej miłości i pomyślała: «Znaczy, ojciec ciągle kocha Jacka. Oto, on i sam mówi, że żałuje, że pobił go i chce, żeby on wrócił do domu. A i o mnie też pomodlił się, a tak szorstko obchodziłam się z nim i mamą i nie chciałam modlić się z nimi i tym bardziej za nich». Margaricie zrobiło się wstyd za siebie i ona nie mogła dłużej wytrzymać i wyszła spod drzwi. Zobaczywszy ojca, ciągle jeszcze stojącego na kolanach, ona podeszła i powiedziała: «Tata, wybacz mi». Ona objęła jego szyję swoimi rękami i gorzko zapłakała. Ojciec uspokajał ją, głaskał po głowie i obojgu było radośnie i przyjemnie na sercu dlatego, że kłótnia skończyła się i oni znowu są przyjaciółmi. Jednego tylko brakowało: przy nich nie było Jacka, ale oni zdecydowali razem modlić się o jego powrót.

Mama w domu zaczęła już martwić się o Margaritę, przecież jej potrzebna była cebula. Ona popatrzyła w okno i zobaczyła, jak ojciec i córka idą razem z promieniującymi twarzami, objąwszy się. Mama domyśliła się, co się zdarzyło i jej serce śpiewało z radości. Dziwnie, ale tego wieczoru do domu wrócił Jack. On opowiedział, że jakaś nieznana siła od rana ciągnęła go do domu i on nie mógł powstrzymać się i przyszedł. Spotkanie było radosne i zgoda trwała. Jack nie tylko pogodził się z ojcem, ale uwierzył w Pana całym sercem i stał się pomocnikiem ojca w jego pastorskich podróżach po okolicy. A Margarita nie tylko została chrześcijanką, ale wyszła za mąż za kaznodzieję i pomagała mu w jego pracy.

Dzieci zrozumiały, że ojciec kocha nawet wtedy, gdy karze i cieszy się, kiedy dzieci uświadomią sobie swoje błędy i proszą o przebaczenie.


Powrót