"Opowiadania nie tylko dla dzieci" Skompletowała z różnych źródeł Wiera Kusznir
Tłumaczenie E. Marczuk
Jeden chłopiec zasłynął z tchórzostwa, ponieważ wszystkiego się bał. Bał się ciemności, bał się zadziornych chłopaków na ulicy, bał się psów. Starszy brat pomagał mu, kiedy mógł i bronił; ale nie zawsze przecież brat z nim był i on bał się nadal.
Tchórzliwy chłopiec posłuchał rady brata i został gazeciarzem. Każdego ranka na rowerze rozwoził do domów gazety, a czasami roznosił pieszo, ale jesienią i zimą musiał to robić jeszcze przed świtem, kiedy było jeszcze ciemno i wtedy bardzo się bał.
Prawie w każdym podwórzu był pies. Chłopiec opędzał się jak mógł, ale prawie zawsze przychodził do domu z porwanymi nogawkami i mocno bijącym ze strachu sercem.
W jednym podwórzu spotykał go ogromny pies, dwa razy większy od niego samego i tu już nic nie pomagało: ani rulon zwiniętej gazety, którym on zwykle się bronił, ani obcasy, ani krzyk. Co było robić? Brat zrezygnował jeździć z nim do tej pracy, żeby nie rozpieszczać go i oduczyć od tchórzliwości, pomóc mu samemu się bronić. Przecież trzeba kiedyś w końcu stać się odważnym!
Mama też nie mogła udzielić sensownej rady i tylko nauczycielka niedzielnej szkoły znalazła właściwą odpowiedź. Powiedziała: «Czyż Bóg nie jest większy niż twoje strachy? Kiedy Mu je oddajemy, On je zabiera i daje nam siłę i nieustraszoność. Przypomnij sobie Daniela...» Klasa dopiero co przerabiała historię Daniela i wszyscy wiedzieli o jego odwadze nawet w dole z lwami, z którego Bóg go uwolnił.
Przed snem chłopiec w modlitwie powiedział Panu o tym, co niepokoiło go i usnął z wiarą, że Pan Bóg jakoś urządzi wszystko ku lepszemu.
Wcześnie rano, jeszcze przed szkołą, on rozwoził gazety i ktoś z tyłu krzyknął: «Maminsynek! Beksa! Pójdź za płot, pójdź!»
Chłopiec zajrzał za płot i zobaczył tam leżącego na ziemi człowieka i już dobrze znajomego ogromnego psa. On zdecydował, że z człowiekiem jest coś niedobrze, że ten albo martwy, albo chory i że działać trzeba bardzo szybko. Biec po pomoc było zbyt późno i zdecydował podejść do leżącego
staruszka i dowiedzieć się, co się stało. Tak był pochłonięty chęcią udzielenia pomocy, że nie zwracał uwagi na psa. Pies speszył się jego śmiałością i odsunął się, a chłopiec pobiegł do domu staruszka i przez telefon wezwał karetkę pogotowia. Kiedy wyszedł z domu, pies podszedł do niego i pieszczotliwie liznął mu rękę, a staruszek polecił mu pilnować psa podczas swojej nieobecności.Po tym wypadku strach całkowicie opuścił chłopca. Chłopiec ze złym psem zostali najlepszymi przyjaciółmi, a nauczycielka niedzielnej szkoły dała dzieciom jeszcze jeden wiersz z Pisma Świętego, żeby one nauczyły się go na pamięć:
«Odnalazłem Pana i On usłyszał mnie i od wszystkich niebezpieczeństw moich uwolnił mnie».
«On uczyni nogi moje jak u jelenia...» Abakuk. 3:19
Jedna kobieta poświęciła swoje życie Panu i służyła Jemy w Tybecie, daleko od rodzinnego domu i bliskich jej ludzi. Ale Pan Bóg i tam otoczył ją Swoją miłością przez tych, którym ona służyła i wszyscy miejscowi mieszkańcy w górach znali ją i lubili.
Pewnego razu ona musiała przechodzić przez góry po stromej przełęczy, żeby dostać się do osiedla po drugiej stronie góry. Na misjonarskiej stacji w dolinie, gdzie żyła i pracowała, wierzący współpracownicy obiecali modlić się za nią i ona wyruszyła w drogę z przekonaniem, że Pan Bóg zaopiekuje się nią.
Misjonarka niosła na plecach ciężki plecak ze wszystkim, co było potrzebne jej w służbie, włączając i prowiant, a ścieżynka była wąziutka i kręta tak, że tylko jeden człowiek mógł ledwie przejść po niej.
Kobieta wspinała się coraz wyżej i wyżej i w myśli sławiła Pana za piękno przyrody, która ją otaczała. Z prawej strony była pionowa ściana, a z lewej strony strome urwisko. Ona starała się nie patrzeć w dół, żeby nie zakręciło się w głowie i z lekka przytrzymywała się koniuszkami palców za pionową ścianę, żeby nie upaść. Tak powoli posuwała się naprzód... I nagle zza ostrego zakrętu wyszła ogromna krowa! Obie popatrzyły sobie w oczy i zrozumiały, że któraś powinna ustąpić drogę, któraś będzie musiała lecieć w przepaść. O tym, żeby wyminąć się, nie mogło być nawet mowy. Nie było miejsca, by zawrócić żadnej z nich. Krowa w sposób oczywisty nie zamierzała rzucać się w przepaść i misjonarka też nie chciała lecieć do niej. I tak stały i patrzyły zaparcie jedna na drugą, nie wiedząc, jak postąpić...
I tu w ostatecznym rozpaczliwym momencie misjonarka przypomniała słowa proroka Abakuka: «On uczyni nogi moje, jak u jelenia i na wysokości moje wzniesie mnie!» Ona w myśli powtórzyła te słowa i nagle jakaś nieznana siła pomogła jej wdrapać się na prawie pionową skałę z prawej strony. Nogi nie ślizgały się, ale jak u górskiego jelenia mocno trzymały się na skale. Wspiąwszy się dosyć wysoko, przepuściła krowę i pomyślnie zszedłszy na ścieżkę, poszła dalej, sławiąc i dziękując Bogu, Który w odpowiednim momencie daje człowiekowi zręczność i równowagę górskiego jelenia.
Niżej w dolinie, na misjonarskiej stacji wierzący trwali nadal w usilnej modlitwie za swoją ukochaną współpracownicę i siostrę w Panu Bogu.
W Australii można często widzieć małą, pstrą jaszczurkę, która zręcznie i zwinnie wspina się na drzewa, chowa się w ich listowiu, wpełza do domów ludzi... Czasami takimi jaszczurkami bywa pokryty cały sufit w chatach biedaków.
Zająwszy pozycję na wysokim miejscu, jaszczurka szuka oczyma zdobycz i kiedy widzi, że wokół spokojnie, schodzi na dół i atakuje. Ale jeśli nagle ustali, że jakieś inne zwierzątko też zamierzyło się na ten sam łup, ona odrzuca swój ogon i szybko ucieka z powrotem po pniu drzewa w jego listowie. Zwierzątko widzi tylko trzęsący się na piasku ogon jaszczurki, a jej samej ani śladu.
Czasami te jaszczurki zostawiają ogony również dlatego, że ktoś na nie napadnie. Przy pierwszym objawie niebezpieczeństwa one już odrzucają ogony i uciekają od wroga. Póki ten guzdrze się z ogonami na ziemi, jaszczurki spokojnie odpoczywają na wysokim drzewie.
Trzeba powiedzieć, że to nie przychodzi dla nich zupełnie bezboleśnie, ponieważ ogony u jaszczurek służą jako oparcie dala ciała, jak i jego kierownica, ale z czasem u niej odrasta nowy ogon, tak że odczucie straty jest u niej czasowe.
Te jaszczurki zupełnie nie boją się ludzi i wpełzają do ich chat, pełzają po ścianach i suficie, nie przynosząc żadnej szkody, akurat i złapać je trudno, zanadto są one szybkie i zwinne. Kiedy jeden misjonarz pewnego razu spróbował złapać taką jaszczurkę, skoczywszy na całą gromadę na podłodze, on stwierdził, że trzyma w rękach garść ogonów, a jaszczurki nie było ani jednej, wszystkie zdążyły zniknąć, zostawiwszy «myśliwemu» swoje ogony.
Wszystko to jest nadzwyczajne również dlatego, że ogon jaszczurki to nie tylko oparcie i kierownica, ale i magazyn tłuszczu, jak u wielbłąda garb. Kiedy jedzenia jest dużo, jaszczurka odkłada tłuszcz w ogonie na "czarny dzień", ale ponieważ życie dla niej mimo wszystko przecież droższe od ogona, odrzuca go, wyrzekając się takiej ważnej i potrzebnej części ciała, aby uratować życie.
Z nami też bywa czasami tak, że powinniśmy wybrać między czymś bardzo drogim i najwyższym dla nas - naszym życiem! Dla uratowania życia nam też przychodzi się wiele odmawiać.
Wieczne życie jest droższe ze wszystkiego i dla niego warto zrezygnować z tymczasowych, rzeczy, które można zastąpić czyś innym. Zbyteczne rzeczy i pieniądze są pożyteczne dla nas i ważne, ale kiedy nam zagraża niebezpieczeństwo, że z ich powodu utracimy życie wieczne, lepiej odrzucić je w porę. A samym uciekać w bezpieczne objęcia Zbawiciela Jezusa Chrystusa.
Pewien starszy człowiek całe życie oszczędzał sobie pieniądze na starość. Jego marzenia spełniły się. On zbudował sobie dom, kupił wszystko, co trzeba było do domu i jeszcze odłożył dosyć oszczędności na całą resztę życia. Ale nagle dowiedział się, że w jego dzielnicy trzeba zbudować dom modlitwy dla głoszenia Ewangelii i cichy głos jego sumienia mówił mu, że on powinien oddać na tę sprawę swoje oszczędności. «Ale cóż będzie z planami na przyszłość, z tym beztroskim życiem, o którym marzyłem?» - rozważał. I nagle poczuł się, jak ta jaszczurka, o której dopiero co mówiliśmy. Przyszło dokonać wyboru. Czy gotowy był aby odrzucić swój «ogon» z zapasem «tłuszczu» na długie lata? Tak, on był w gotowości. Pomodliwszy się do Pana Boga, oddał swoje oszczędności na wybudowanie domu modlitwy.
Pan Bóg nie zostawił go. On dał mu siły wrócić do maszyny, przy której przepracował tak wiele lat i jemu udało się „odhodować” nowy «ogon», z pomocą którego przeżył resztę swoich lat niezależnie, nie prosząc o nic nikogo. Słowo Boże mówi, że Pan Bóg czci tych, kto czci Jego. Jeśli postawimy Go na pierwszym miejscu, On wyrówna to, co dla Niego ofiarujemy.
Pewnego razu w Wigilię maleńki biedny Wania sam błąkał się po ulicach miasta w silny mróz, nie wiedząc, gdzie by mógł przenocować.
Rodzonego ojca u Wani nie było, a ten człowiek, za którego wyszła za mąż jego matka, był zły i ordynarny i nie lubił chłopca. Ojczym był pijakiem, bił Wanię prawie każdego dnia i wreszcie całkiem wypędził z domu.
Wania był słabo ubrany, poczuł głód i zaczął stukać do drzwiach bogatych domów, żeby poprosić o cokolwiek do zjedzenia i o jakikolwiek nocleg.
Zobaczywszy wielki bogaty dom z jaskrawie oświetlonymi oknami i ozdobionym podjazdem, zdecydował zadzwonić i poprosić o schronienie przynajmniej na jakiś czas, przynajmniej na jedną tylko noc! «Tak chce się ogrzać i zjeść cokolwiek gorącego!» - mamrotał sobie pod nosem Wania, ale jego nikt nie słyszał. Zadzwonił do drzwi bogatego domu w przekonaniu, że tacy bogaci ludzie na pewno dadzą mu cokolwiek pojeść i wpuszczą do siebie.
Drzwi otworzył odźwierny. «To ty zadzwoniłeś?» - surowo zapytał on chłopca. «Czego potrzebujesz?» «Zamarzłem, wypędzili mnie z domu, nie mam gdzie pójść, wpuście mnie, jeśli pozwolą gospodarze...» «Dzisiaj Wigilia, w domu dosyć gości i u nikogo nie ma czasu. Nawet nie chcę niepokoić gospodarzy - odpowiedział odźwierny - idź sobie dalej. Dobranoc!» Drzwi zatrzasnęły się i biedny Wania powlókł się dalej, mamrocząc do siebie: «Tego w żaden sposób nie spodziewałem się. Tacy bogaci ludzie, a nie znaleźli miejsca dla mnie». Poszedł do innego domu. Tam też grzmiała muzyka, w oknie iskrzyła się bogato przyozdobiona choinka, zaś w domu było wesoło i jasno. Na stukanie do drzwi odpowiedział młody człowiek z szerokim uśmiechem na twarzy i strojnie ubrany.
Przepraszam - zaczął Wania - przemarzłem i zgłodniałem, być może pan...» Ale nie dali mu skończyć. Młody człowiek przerwał mu ostro: «Mamy gości i wieczór jest w pełni, my nie możemy zakłócać wszystkiego z twego powodu...» «Ale ja błagam, proszę, ja nie mam gdzie iść...» - Próbował ubłagać go Wania. «Dobranoc» - powiedział młodzieniec i drzwi zamknęły się.
W następnym domu szum był tak głośny, że ludzie w ogóle nie dosłyszeli stukania w drzwi. Wania obszedł całe miasteczko, wszędzie świętowali i radowali się, ale nikt nie wpuszczał go do domu.
Na peryferiach miasteczka stała nędzna chatka z jednym tylko zasłoniętym okienkiem, przez które przebijało się ledwie dostrzegalne żółtawe światło.
Wania postukał w drzwi bez jakiejkolwiek nadziei. Otworzyła staruszka w chustce na zgarbionych ramionach. Plasnęła rękoma i wykrzyknęła: «Ty co tu robisz tak późno i w takim stanie? Chłód-to jaki, a jesteś półrozebrany i głodny, prawdopodobnie. A marsz, zachodź szybciej do domu. Biedny maluch! Kto to wypędził cię na ulicę wśród nocy? Jesteś cały mokry. Zachodź, podrzucę drzewek do ognia, ogrzejesz się».
Wania lękliwie wszedł do jednopokojowego mieszkania staruszki, zdjął przemoczone podarte półbuty, potem i pozostałą swoją żałosną odzież, staruszka zawinęła go w miękką ciepłą kołdrę i posadziła bliżej koło ognia w kominku. Nad ogniem wisiał kociołek. Coś w nim gotowało się oraz pachniało tak apetycznie i smakowicie, że Wania zaczął szybko łykać ślinę. Staruszka zauważyła to i pośpiesznie napełniła głęboką miskę smakowitą zupą z kociołka i podsunęła ją Wani. W kominku wesoło potrzaskiwały drwa, w pokoiku było ciepło i przytulnie, zupa była najsmaczniejsza ze wszystkiego, co kiedykolwiek w życiu jadł Wania.
Miękkie światło świecy oświetlało pokój, rzucając niezwykłe cienie na ściany i sufit, staruszka krzątała się dookoła chłopca, a jemu było tak przyjemnie w jej małym domku przy tym ogniu.
Nagle światło świecy stało się jaskrawe i napełniło cały domek. Ono stawało się ciągle jaskrawsze i jaskrawsze aż domek cały zaświecił się, jakby ogarnięty ogniem. To Bóg napełnił go Swoją sławą. W oddali ludziom wydawało się, że domek pali się i oni mówili: «Patrzycie, domek starej wdowy jest objęty pożarem!» Ale zajrzawszy do środka, oni zobaczyliby staruszkę i przy jej kominku chłopca, który stukał do nich wszystkich całą noc.
«Co się stało?» - Zapytał Wania, kiedy światło przygasło. «Nie wiem - odpowiedziała staruszka - ale ja wyraźnie słyszałam głos: Zaprawdę mówię wam, tak jak uczyniliście jednemu z tych małych braci Moich, to uczyniliście Mi...»
«Ale jeśli cierpicie za prawdę, to jesteście błogosławieni; a gróźb ich nie lękajcie się i nie trwóżcie się. Pana Boga poświęcajcie w sercach waszych; bądźcie zawsze gotowi każdemu, żądającemu u was sprawozdania z waszej ufności, dać odpowiedź z łagodnością i szacunkiem» (1 Piotra. 3,14-15).
Rano Wala wstała w radosnym nastroju. Wczoraj dowiedziała się, że jej mama będzie znowu widzieć po kilku latach ślepoty. Trzy lata temu mama straciła wzrok. Następowało to stopniowo: najpierw nie mogła czytać, potem przestała odróżniać kolory i w końcu całkowicie oślepła. Ale oto pięć dni temu nagle powiedziała Wali, że odróżnia światło, a trzy dni temu zaczęła odróżniać zarysy przedmiotów, a wczoraj już widziała kolory.
Lekarze w żaden sposób nie mogli objaśnić tego cudu, ale Wala wiedziała, co wydarzyło się z mamą. Ona tak usilnie modliła się do Pana, tak prosiła Go, by uzdrowił jej mamę, że czasami jej wydawało się; że ona widzi Go twarzą w twarz. Nie wątpiła w to, że właśnie to On uzdrowił jej mamę.
Wala milczała dotychczas, ale dzisiaj już nie wytrzymała i po drodze do szkoły w szkolnym autobusie obróciła się do siedzącej obok niej dziewczynki i powiedziała: «Mama już nie jest ślepa. Mama widzi». Dziewczynka miała na imię Ania. Była o rok starsza od Wali, ale obie były w jednej klasie, ponieważ Ania została na drugi rok w szóstej klasie. Ona lubiła rządzić dziewczynkami i mówić wszystkim, że są głupie.
«Tyś kłamczucha - powiedziała do Wali - jej prawdopodobnie po prostu zrobili operację albo jeszcze coś innego. Ty zawsze coś wymyślasz. Inaczej nie może być. Jeśli człowiek jest ślepy, to on na zawsze ślepy».
«Ale ona widzi! Przecież mówię ci, że widzi. Bóg ją uzdrowił!»
«Straciłaś rozum! - krzyknęła Ania tak głośno, że wszystkie inne dzieci też usłyszały ją i jeszcze celowo dodała: - Ta głupia dziewczyna oto tu zapewnia, że Bóg zwrócił jej matce wzrok! Dobrze, udowodnij nam to natychmiast!» - zażądała Ania.
Wala zmieszała się i odpowiedziała: «Nie mogę wam tego udowodnić, ale po prostu wiem, że Bóg uzdrowił ją, ponieważ modliłam się do Niego, a On odpowiada na modlitwy Swoich dzieci».
«Aha! Nie możesz udowodnić? Wycofaj więc swoje słowa!» - zakrzyczała Ania nieswoim głosem.
W tym czasie autobus podjechał pod szkołę. Na przystanku było kilka wielkich kałuż i Ania, przebiegle popatrzywszy na boki, powiedziała: «Jeśli nie wycofasz swoich słów, podstawię ci nóżkę i upadniesz nosem w kałużę!» Ona popchnęła Walę i ta upadła w kałużę twarzą. «Hej, gdzież twój Bóg teraz? Zapomniałaś pomodlić się?» rechotała Ania. Ale Wala nie zapomniała pomodlić się, a tylko przypomniała sobie, jak postępować z takimi oto złymi dziewczynkami, jak Ania. Wstała, wytarła brudną wodę na rękach i twarzy, popatrzyła na swój mokry płaszcz i powoli poszła do szkoły w chlupoczących półbutach, z których przy każdym kroku sączyła się woda. Chciała płakać, ale wiedziała, że postąpiła prawidłowo, nie odpowiadając tej dziewczynce złym za zło. Ale jakże trudno było jej to zrobić! Znacznie łatwiej czytało się o tym słowa w Biblii, ale wykonać je okazało się tak trudno. Jednakże, już na drugi dzień Ania przysiadła się do Wali w autobusie i próbowała rozmawiać z nią. Było jej wstyd za swój czyn, inne dzieci też nie chwaliły jej za to.
Wkrótce dziewczynki zostały przyjaciółkami i Ania też zapoznała się z cudownymi słowami Ewangelii i zrozumiała, dlaczego Wala nie rzuciła się na nią wtedy z pięściami. Tak oto skromne zachowanie się jednej dziewczynki przyprowadziło do Chrystusa inną.
Chińczycy w swojej większości nie są chrześcijanami, a buddystami, ale pewna chińska dziewczynka jakiś czas uczęszczała do szkoły przy jednej chrześcijańskiej misji. W tej szkole misjonarze z Europy uczyli chińskich dzieci istoty chrześcijaństwa i mała Chineczka uwierzyła w żywego Boga i Jego Syna Jezusa Chrystusa. Ona przyjęła Zbawiciela do swego dziecięcego serduszka i mocno Go pokochała .
Cała rodzina dziewczynki czciła Buddę i dziewczynka bardzo cierpiała z tego powodu. Dziewczynce było boleśnie patrzeć, jak jej dziadek czci martwego posąga.
Pewnego razu dziewczynka podeszła i pieszczotliwie powiedziała mu: «Dziadku, Budda z kamienia i nie słyszy ciebie. On nie może pomóc ci w nieszczęściu. Misjonarze opowiedzieli mi o żywym Bogu, Który wysłał na ziemię Swojego Syna umrzeć za nasze grzechy i uratować nas od wiecznej zagłady. Oni nauczyli mnie cudownego wierszyka z Biblii: «Ja jestem droga, prawda i życie». To słowa Chrystusa i uwierzyłam w nie. Dziadku, ty też powinieneś zacząć czcić żywego Boga, a nie bałwana».
Dziewczynka tak bardzo starała się być czuła przy tych słowach, skierowanych do ukochanego dziadka, on mimo wszystko mocno obraził się na nią. Najpierw on po prostu skamieniał od rzeczy nieoczekiwanej, a potem odepchnął od siebie dziewczynkę tak, że ona upadła na podłogę i zabronił jej na przyszłość mówić mu o dziwnym nauczaniu, inaczej zabierze ją z tej szkoły.
W tej miejscowości był jeden bandyta o pseudonimie «Biały Wilk». On był taki sam drapieżny i wściekły, jak wilk i umiał podobnie, jak wilk, podkradać się po śniegu do osiedla niezauważonym. Nie napadał sam. Z nim była banda takich samych złych wspólników.
Pewnego razu ta szajka ukazała się w miasteczku, w którym mieszkała mała Chineczka ze swoją rodziną i bogatym dziadkiem.
Bandyta szukał miejsca na nocleg i wybrał ten dom. Nie zwracając uwagi na błaganie dziadka, wdarł się do domu ze swoimi towarzyszami i zamknął całą rodzinę w jednym pokoju. Oni uwolnili się dopiero po tym, jak bandyci opuścili ich dom. Dziadek modlił się przed statuą Buddy i przyzywał przekleństwa na głowę bandyty.
Od tej pory minęło parę miesięcy i oto teraz bandyta znowu był w mieście. Dziadek w rozpaczy, mocno zdenerwowany przybiegł do swojej wnuczki. «Mówisz, że twój Bóg słyszy modlitwy?» - krzyczał. «Tak, dziadku, On wszystko słyszy» - odpowiadała dziewczynka. «Wtedy szybciej zaczynaj modlić się, ponieważ «Biały Wilk» znowu w obrębie naszego miasta, i ja jestem przekonany, że on znów będzie dobijać się do nas do domu. Niech twój Bóg nie dopuści do tego!»
Dziadek rzucił wyzwanie wierze dziewczynki. Ona pobiegła do swego pokoiku i zaczęła modlić się: «Boże, oto teraz możesz wykorzystać tę możliwość! Nie zawiedźże mnie!»
Kiedy na drugi dzień bandyta podjechał do ich domu na koniu, koń nagle stanął dęba i nie zechciał przechodzić przez mostek, po którym trzeba było dostawać się do bramy ich domu. Bandyta chłostał konia batem, ale koń zapierał się i wtedy wspólnicy bandyty powiedzieli mu: «Być może, w tym domu są złe duchy, których widzi tylko twój koń. Nie idź tam». Bandyta był strasznie przesądny i natychmiast zawrócił.
Kiedy dziewczynka i dziadek zobaczyli, że bandyta uciekł, dziewczynka położyła rączkę na ramieniu dziadka i powiedziała: «Dziadku, Bóg odpowiedział na moją modlitwę. Przecież mówiłam ci, że On odpowiada». Staruszek nie wiedział, jak odpowiedzieć dziewczynce, ale rozumiał, że coś zatrzymało konia bandyty. Myśl o tym, że w jego domu mogą być złe duchy, nie przychodziła mu do głowy i zdecydował, że wnuczka chyba ma rację. Bóg misjonarzy odpowiedział na modlitwę... i dziadek poszedł do swego pokoju pomyśleć o tym. Chrześcijański Bóg dokonał cuda! Tu było o czym pomyśleć...
Na drugi dzień on sam udał się do misjonarza i powiedział, że chciałby więcej dowiedzieć się o Bogu, Który czyni cuda i odpowiada na modlitwy. Wkrótce sam też uwierzył w żywego Boga i Jego Syna Jezusa Chrystusa. Modlitwa dziewczynki dokonała cudu.