Na podstawie Golden-Ship.ru tłumaczył Eliasz Marczuk

Wydawnictwo im. Swiatitiela Ignatija Stawropolskoho


MALEŃKIEJ CHRZEŚCIJANCE


DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ MATKI BOŻEJ

Kolebka Moja kołysała się

U Syjonu i nad nim

Palma Boża pochylała się

Ciemną kępką gałęzi;

Białych lilii Idumei

Śnieżna koronka kwitła dookoła,

Biały gołąb Izraelski

Powiewał delikatnym skrzydłem;

Dlaczegoż czasem smucę się?

Co przygotowuje Mi los?

Wszystko pokornie, Wszystko przyjmę,

Jak Boża służebnica?

(Majkow)

Na jednym ze stoków gór galilejskich, wśród kwitnącej zieleni sadów leżało miasteczko Nazaret, ciche i małoznane. W nim żyło pobożne małżeństwo Joachim i Anna. Joachim pochodził ze starożytnej królewskiej rodziny Dawida, a Anna pochodziła z rodu kapłańskiego.

Oni żyli dostatnio, mieli stada owiec. Ale ich szczęście rodzinne było niepełne – nie mieli dzieci.

Dużo modlili się Joachim i Anna, żeby Bóg dał im dziecko; oni nawet obiecali Bogu, że to dziecko, które im się urodzi, poświęcą Jemu na służbę. Ale ich modlitwa nie spełniała się. Czas mijał i oni zaczęli już się starzeć.

A w narodzie izraelskim pragnęli mieć dzieci nie tylko dla rodzinnej radości. Wszyscy wtedy oczekiwali przyjścia Chrystusa Zbawiciela i ci, u kogo były dzieci, mieli nadzieję, że chociaż dzieci ich dożyją do Jego upragnionego królestwa. U kogo zaś dzieci nie było, to uważali siebie jakby za wykreślonych z królestwa Chrystusowego. Dlatego Żydzi uważali za znak gniewu Bożego, jeśli w małżeństwie nie rodziły się dzieci.

Pewnego razy Joachim poszedł do Jerozolimy i tam zaszedł do świątyni, aby złożyć ofiarę. Był tam ktoś z jego sąsiadów, człowiek ten brzydko odepchnął Joachima i powiedział: „Czego ty idziesz do przodu! Ty w ogóle nie jesteś godnym przynosić ofiary, ponieważ Bóg nie dał ci dzieci”.

Joachimowi było bardzo przykro z powodu tej lekcji. On nie wrócił do domu, a poszedł na pustynię, gdzie pasły się jego stada. Tam chciał uspokoić swoją duszę.

Anna w domu usłyszała o krzywdzie, której doznał jej mąż. Jej też zrobiło się ciężko. Między swymi zajęciami domowymi wyszła do sadu i usiadła tam pod drzewem laurowym odpocząć. Przypadkiem podniósłszy oczy, zobaczyła wśród gałęzi gniazdo z pisklętami. Ptasia matka przyleciała i karmiła je.

Anna westchnęła. „Oto – powiedziała do siebie – i ptakom Bóg daje radość w dzieciach, a u mnie tej radości nie ma”.

Kiedy to pomyślała, zjawił się jej Anioł Boży i powiedział: „Modlitwa twoja usłyszana. Urodzi ci się Córka, błogosławiona ponad wszystkie córki ziemskie. Imię Jej będzie Maria”.

Usłyszawszy tak dziwną obietnicę, Anna w radości duchowej pośpieszyła do Jerozolimy, aby tam w świątyni podziękować Bogu.

W międzyczasie Anioł Boży zjawił się Joachimowi i powiedział mu te same słowa, dodawszy: „Pójdź do Jerozolimy; tam przy Złotej Bramie spotkasz żonę twoją”. Małżonkowie z radością spotkali się i razem weszli do świątyni, aby przynieść ofiarę dziękczynną. Po tym wrócili do domu w Nazarecie.

Po kilku miesiącach Anna urodziła Córkę i rodzice nazwali Ją Maria.

W radości swojej oni, jednak nie zapomnieli swej obietnicy i zaczęli przygotowywać się do poświecenia Jej Bogu.

Na początku mieli zamiar uczynić to, kiedy ich Córce będzie dwa latka. Ale dzieciątko Przenajświętsza Panna była jeszcze mała, słaba i nie mogła pozostać bez pomocy rodziców. Wtedy oni odłożyli poświecenie na jeden rok.

Do trzech lat żyła Maria w Nazarecie, w domu rodziców. Kiedy zaś skończyła trzy lata, Joachim i Anna postanowili, że nastał czas wypełnić daną Bogu obietnicę – poświecić Jemu Dziewczynkę. W tym czasie u Hebrajczyków był obyczaj, według którego dziecko, poświęcone Bogu, wprowadzano do Jerozolimskiej świątyni.

Joachim i Anna rozpoczęli wszystkie niezbędne przygotowania do uroczystego dnia wprowadzenia do świątyni. Trzeba było przejść z Nazaretu do Jerozolimy około stu pięciu wiorst (ok. 112 km). Rodzice Marii zaprosili wszystkich swoich krewnych, którzy powinni byli towarzyszyć Marii do Jerozolimy.

Trzy dni wędrowcy byli w drodze, w końcu doszli do miasta. Rozpoczęło się uroczyste wejście do Jerozolimskiej Świątyni. Na przedzie szły młode dziewczyny z zapalonymi świecami i śpiewały święte modlitwy; za nimi szli Joachim i Anna, prowadząc za ręce Marię. Krewni i mnóstwo ludzi otaczali cały pochód. Kiedy doszli do świątyni, rodzice Marii postawili Ją na pierwszym stopniu schodów, prowadzących do świątyni.

Piętnaście stopni prowadziło do świątyni. I oto, zaledwie rodzice Marii postawili Ją na pierwszym stopniu, Ona Sama, bez niczyjej pomocy, weszła po schodach świątyni.

Wszyscy obecni dziwili się, widząc jak Maria, nie patrząc na Swoje młode lata, wchodziła po stopniach.

Na pomoście świątyni spotkał Marię arcykapłan Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela.

Duch Święty oświecił Zachariasza i on zawołał: „Chodź, Czysta, chodź, Najbardziej Błogosławiona! Wejdź w radości do świątyni Pana Twojego!”

I wziąwszy Marię za ręce, wprowadził Ją do Świątyni, a stąd do Świętego Świętych, dokąd sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku. Tak dokonało się wprowadzenie do świątyni.

Po wprowadzeniu, Maria pozostała w Świątyni dwanaście lat.

I oto pod dach świętych przybytków

Wstąpiło młode Dzieciątko, -

Tam przebywał duch świętych modlitw,

Lampki oliwne paliły się, świecąc.

Dziecko – Dziewico! Kto opowie,

Jak rosłaś w świętej ciszy!

Tylko aniołowie, święci stróże,

Śledzili życie Twojej duszy.

Oni, błogosławieni, dziwili się

Jej kryształowej czystości

I radośnie z Tobą modlili się,

Spoglądając ku niebios wysokości.

Ale tajemnicy i oni nie znali,

Której Ty zaręczona, -

Przy Tobie stojąc podczas snu,

Oni, być może, pytali

Nie raz: „O bracia! Kto Ona?!”

Cały czas Święta Panna spędzała na pracy i modlitwie. Oprócz tego,

Pełna modlitw i nadziei,

Proroków tajne przypowieści

Czytać z duszą pokorną

Ona lubiła w czasie wolnym.

I w nich, w uczuć świętym zachwycie,

Natrafiała na te miejsca Ona,

Gdzie o Mesjaszu upragnionym

Unosiła się zasłona.

Głęboko w sercu je składała,

Ich sensem zajmowała rozum

I wiele łez i wiele dum

Ona im potajemnie poświęciła.

Tradycja mówi, że Anioł Pański zleciał ku Marii, aby uczyć Ją Pisma Świętego.

Nadszedł czas wyjścia Panny Marii ze świątyni i zawarcia małżeństwa. Ale Maria ogłosiła arcykapłanowi, że Ona jeszcze zanim urodziła się, została poświęcona przez rodziców Bogu i do końca życia chce do Niego należeć.

Arcykapłan i kapłan powierzyli Marię Pannę osiemdziesięcioletniemu starcowi, Jej krewnemu Józefowi, który powinien był opiekować się Nią, chronić i strzec.

Po wyjściu ze świątyni Maria Panna wróciła do Nazaretu i zamieszkała w domu Józefa.

Spis treści


NASZYJNIK MARII

Podarował car kochanej córce Marii naszyjnik. Drogi to był prezent. Naszyjnik był wart więcej niż wszystkie skarby na ziemi. Każda perła była wyjątkowo piękna, słynęła swoim blaskiem na całym świecie i była znana pod wyjątkową nazwą. Jedną perłę nazywano miłością, drugą prawdą, trzecią pokorą, czwartą posłuszeństwem, piątą życzliwością, szóstą gorliwością itd. Wystroi się, bywa, Maria, ozdobi się naszyjnikiem; perły płoną, mienią się – cud-dziewczyna – uczta dla oczu! Patrzysz, serce się raduje. Myślisz, gdyby wszystkie dzieci zawsze takie były, takie piękne i radosne, pogodne i życzliwe!

Tylko nie umiała Maria mądrze cenić ojcowskiego prezentu. Była dzieckiem i nie mogła jeszcze, jak należy, pojąć wartości naszyjnika. Ona nie tylko wkładała go w ważnych wypadkach, a wygłupiała się z nim; żartując, bawiąc się, zostawiała nie pilnując. Często nitka rwała się, perły rozsypywały się po podłodze, z trudem je potem znajdywano. Poniszczyły się gdzieniegdzie perełki: na jednej zadrapanie, na drugiej pojawiła się plamka – naszyjnik przestał błyszczeć.

Nadeszło wielkie święto. U cara był bal. Wystroili dziewczynkę, włożyli naszyjnik na szyję. Nie błyszczy naszyjnik, nie połyskują perły. Zobaczył ojciec, zasmucił się: „Dziecinko, kochana, co to znaczy? Dlaczego naszyjnik nie ma poprzedniego piękna? Nie szanowałaś mego prezentu, więc zepsuł się on. Zresztą, póki jeszcze naprawić biedę można: zadrapania wygładzimy, palmy wyczyścimy, przywrócimy naszyjnikowi dawny blask: zepsucie na razie jeszcze tylko troszeczkę dotknęło perełki. Ale jeśli ty i dalej tak niedbale będziesz odnosić się do mego prezentu, przepadnie on całkiem.

W miejscu zadrapań będą pęknięcia, plamki pocętkują wszystkie perły, przepadnie całe piękno.

Dzieci, zrozumiałyście, oczywiście, przypowieść: car – to Bóg, carska córka – wasza dusza, perły – nasze cnoty, plamy – nasze wady. Na perle, która nazywa się prawdą, w wyniku naszego zaniedbania pojawia się kłamstwo, chytrość, fałsz; na miłości – zawiść, wywyższanie się, duma; na łagodności i posłuszeństwie szorstkość, opryskliwość, ostrość w słowach i uczynkach. Tak właśnie ginie nasz naszyjnik. Częściej, dzieci, przeglądajcie poszczególne perełki: czy wszystkie są w porządku, czy nie ma gdzieś plam?

Kapłan Pietrow

Spis treści


MALEŃKA CHRZEŚCIJANKA

To, co wam opowiem, wydarzyło się wiele lat temu we wsi Lubań, koło Nowgorodu. Pewnego razu w czerwcu, około godziny drugiej w dzień, na podwórko jednej z dacz, stojących blisko brzegu rzeki, wbiegły dwie dziewczynki, wpół rozebrane, drżące całym ciałem. Z ich rozpuszczonych i poplątanych włosów ciekła woda. Kiedy do nieznanych dziewczynek ze wszystkich kątów daczy zbiegli się ludzie, przestraszeni ich wyglądem i bladymi jak śmierć twarzami, to dziewczynki, trzęsąc się i stukając zębami, ledwie mogły wybełkotać, że one kapały się w rzece, że ich siostra i służąca utonęły, i że one przybiegły tu, aby szybciej prosić wszystkich o ratowanie topielców, dlatego że do ich daczy jeszcze daleko.

Usłyszawszy to, wszyscy ludzie z tej daczy pobiegli ku rzece, wziąwszy z sobą jedną z dziewczynek, żeby pokazała im miejsce, gdzie utonęła ich siostra; a druga dziewczynka pobiegła bez pamięci dalej, do swojej daczy, aby zawołać rodziców.

Do ludzi biegnących ku rzece, po drodze dołączyli jeszcze inni i nad rzeką zebrał się cały tłum. Zaraz znaleźli się dobrzy pływacy, którzy zaczęli nurkować w głębinie i wyciągnęli stamtąd dziewczynkę, która się utopiła. Ona nie oddychała. Kiedy dziewczynkę wynieśli z wody, to kilka osób chwyciło ją i zaczęli ją natychmiast tarzać; ale inni, bardziej mądrzy ludzie, przerwali to, dlatego że takim tarzaniem nie przywrócisz życia. Położywszy topielca na ziemi, posłali do wsi po felczera. Kiedy przybiegł felczer, zaczął rozcierać wychłodzone ciało dziewczynki, starając się wykonać sztuczne oddychanie, ale do zastygniętego ciała życie nie wracało.

W tym czasie przyszła matka dziewczynek, wychodząc z siebie ze smutku i przerażenia. Dowiedziawszy się, że nic nie pomaga, ona mimo wszystko błagała, aby zrobić coś jeszcze w celu przywrócenia życia córce. Odpowiadano jej, że już nic więcej nie można zrobić. Wtedy ona przypadła do na zawsze wyziębionego ciała i gorącymi łzami oblewała posiniałą twarzyczkę.

Potem martwą dziewczynkę położono na wózek i matka powiozła ją do domu.

Służącej ciągle nie mogli odnaleźć. Znaleziono ją dopiero po pewnym czasie, kiedy na rzekę wypłynęli łódką i zaczęli bosakami obmacywać dno w różnych miejscach głębiny. Wyciągnąwszy dawno już nie żyjącą dziewczynę z wody, ją też położono do wózka, przykryli rogożą i odwieźli do domu.

Kiedy siostry topielicy doszły do siebie i trochę się uspokoiły, opowiedziały, jak wydarzyło się to nieszczęście.

Ten dzień był wyjątkowo upalny i znojny. Idąc ku rzece, one wszystkie zmęczyły się od spiekoty. Kiedy przyszły na brzeg, to służąca w jednej chwili rozebrała się i, nie czekając, aż rozbiorą się dzieci, rzuciła się, nie zastanawiając się, w samą głębinę.

Czy chwycił służącą skurcz, czy stało się coś innego, ale ona zaczęła tonąć. Zobaczywszy to, starsza siostra Wiera, nie namyślając się ani chwili, rzuciła się, jak stała, nie zdjąwszy nawet sukni, do rzeki, ku tonącej. Ale Wiera prawie nie umiała pływać, nie poradziła sobie z szybkim prądem głębokiej wody i sama zaczęła tonąć.

Wtedy druga siostra też poszła do wody, doszła do urwiska i podała rękę siostrze, walczącej w wirze. Tonąca schwyciła siostrę za rękę, ale natychmiast odrzuciła jej rękę od siebie.

W tym czasie woda sięgnęła drugiej siostrze do ust, ona wystraszyła się i wybiegła z wody.

Póki druga siostra była w wodzie, nawet najmłodsza dziewięcioletnia dziewczynka weszła za nią do wody, ale widząc, że siostra wraca i sama wróciła na brzeg. I właśnie wtedy obie siostry rzuciły się biec i wzywać na pomoc.

Obie dziewczynki jednogłośnie opowiadały, że ich siostra utonęła, ratując tonącą, i że ona ani chwili nie namyślała się, a wprost rzuciła się do wody, więc, najwyraźniej nie myślała o swoim życiu, a cała była w tym czasie przeniknięta tylko litością wobec cudzego nieszczęścia.

Tak oto umarła maleńka chrześcijanka… Zaczęliśmy wypytywać o nią i dowiedzieliśmy się, że i jej życie było tak samo Chrystusowe jak śmierć. Ta dziewczynka była bardzo wierząca i bardzo dobra. Od najmłodszych lat ciągnęła się do wszystkiego dobrego i pogodnego, jak młoda trawka z całych sił ciągnie się do słonecznego światła, chłonie je w siebie i od tego staje się coraz bardziej zielona i wyższa. To było zawsze radosne, łagodne dziecko, i każdemu było z nim wesoło i dobrze – tyle serdecznej miłości lśniło z dużych niebieskich oczu dziewczynki, tyle miłości było w jej kontaktach ze wszystkimi.

Taka ona i rosła. Wielu ludzi w dzieciństwie bywa dobrymi i potulnymi, ale dorastając, stają się czerstwi i niemili, zaś miłość Wiery co roku stawała się tylko głębsza i mocniejsza. Przy tym ona stawała się bardzo mądra; dużo czytała i rozmyślała.

Słyszała jak przy niej czytano czasem coś z Ewangelii, i wydawało się jej wtedy, jakby z tej księgi rozmawiał z nią Ktoś taki przyjazny, bliski jej, i mówi wszystko tak przepięknie, że łzy kręciły się jej w oczach i jej malutkie serduszko ogrzewało się niewypowiedzianym Ciepłem.

Wydawało się Wierze, że to najpotrzebniejsza dla niej książka, że powinna czytać ją sama i czytać ponownie, i prosiła mamę, żeby ta podarowała jej Ewangelię. Wiera miała wtedy tylko jedenaście lat i mama długo nie zgadzała się spełnić jej prośby, mówiąc, że za wcześnie jej czytać taką księgę, że ona nie zrozumie jej swoim dziecięcym umysłem. Ale dziewczynka prosiła wytrwale i mama, w końcu, dała jej w prezencie Ewangelię. Gorliwie, z błogosławioną radością przeczytawszy i czytając kolejny raz Ewangelię, dziewczynka nie rozstawała się z tą książką. Ona znała wszystkie cztery Ewangelie na pamięć. Ale nie to było dziwne: na pamięć nauczyć się Ewangelii może każdy. Zadziwiające było to, jak dobrze rozumiała ona, czego Ewangelia uczyła.

Przede wszystkim zrozumiała z Ewangelii, że nie można żyć tylko dla siebie, a trzeba żyć dla wszystkich, wszystkich trzeba lubić, zawsze wobec wszystkich trzeba być serdecznym i łagodnym, dla wszystkich być sługą, a najbardziej należy żałować i pomagać tym, kogo nie ma komu pożałować – wszystkich ludzi w potrzebie, głodnych i chłodnych.

Również wcześnie zrozumiała, że zawsze trzeba żyć po prawdzie, że trzeba wszędzie i zawsze szukać tylko prawdy i mówić zawsze prawdę i nie bać się niczego, jeśli uczynią ci przykrość, zwymyślają, albo w jakiś sposób ukarzą za prawdę. I że zawsze trzeba mieć czyste serce, jak malutkie dzieciaczki, w których nie ma ani odrobinki niczego złego; i jak od dzieci wszystkim wokoło robi się weselej, tak i samej trzeba starać się być taką, żeby wszystkich wokół siebie radować i pocieszać, jak słońce na niebie wszystkich raduje: i dobrych, i złych, nikogo nie wyróżnia, wszystkim świeci, i wszystkich ogrzewa.

To wszystko ona zrozumiała z Ewangelii najpierw, a potem wraz z upływem lat odkryło się wiele innego. I to dziecko doskonale zrozumiało, po co trzeba żyć, w co trzeba wierzyć i co trzeba kochać całym sercem: żyć trzeba dla prawdy; wierzyć trzeba w Boga, a Bóg jest Miłością, tak powiedziane jest w Ewangelii; kochać zaś całym sercem trzeba wszystkich ludzi, jak miłych i drogich braci.

I cała dusza Wiery ufnie podążyła na spotkanie tej nauki miłości, tej prawdy Chrystusowej. Ona twardo wierzyła, że wszyscy powinni i wszyscy mogą żyć tak, jak uczył ludzi żyć Syn Boży, Pan nasz Jezus Chrystus; i kiedy zdarzało się jej mówić to dorosłym, i niektórzy rozmawiali z nią z pobłażliwym uśmieszkiem, że tak żyć jest prawie niemożliwym, to ona odpowiadała na to: „Znaczy, wy nie wierzycie w to, czego nauczał Chrystus. Nie, jeśli wierzyć, to już wierzyć!”

I mówiła to z tak gorącym przekonaniem, że ludzie dorośli mimowolnie milkli, a ona zawsze jakoś ze szczególnym znaczeniem powtarzała jeszcze: „Wierzyć, to wierzyć!”

Ona dużo czytała w wolnym czasie. Najbardziej lubiła czytać o życiu i nauce Jezusa Chrystusa. Oprócz tego , bardzo lubiła czytać o historii i podróżach.

I wszystko, co czytała o życiu ludzi, oceniała po swojemu: tam, gdzie narody mieszkały w zgodzie między sobą, gdzie prowadzili życie spokojne, ciche i przyjazne, tam, mówiła ona, ludzie żyli tak jak powinni żyć zawsze. Kiedy zaś czytała o wojnach, przelewaniu krwi, i w ogóle o jakichkolwiek okrucieństwach i gnębieniu jednych ludzi przez innych, ona zawsze z gorącym oburzeniem potępiała takie postępowanie ludzi.

Gorąco potępiała zawsze – nie krępując się nikim i niczym – wszelką niesprawiedliwość, którą widziała lub o której zdarzyło się jej przeczytać lub usłyszeć. Twarz zawsze w takich chwilach płonęła, jakby od jakiegoś głębokiego wstydu za ludzi i w drżącym głosie dźwięczały łzy.

Na ile ona wszystkich kochała, na tyle też całym sercem nienawidziła złości i kłamstwa, u kogo by tego nie spotkała. Wszystko to ludziom wybaczała, ale uważała, że wielkim grzechem jest ukrywać przed ludźmi prawdę, kiedy oni postępują źle. Ona nigdy nie kłamała. Jak wierzyła i mówiła, tak też żyła, starając się robić to wszystko dobre, co mogła i umiała.

Jej rodzice żyli bardzo skromnie. Czasami dawali córkom 20-15 kopiejek na prezenty i Wiera czasem uzbierała z tego jakiegoś rubla; ale nigdy ani razu nic sobie nie kupiła. Co więc robiła ze swoimi malutkimi pieniążkami? Jej rodzinę odwiedzali czasem znajomi, biedni i skrajnie potrzebujący ludzie i dziewczynka wkładała w tajemnicy pieniądze do kieszeni ich ubrania, wiszącego w korytarzu, a kiedy zdarzało się jej bywać u tych ludzi, to ona potajemnie kładła pieniądze im pod poduszkę. Kiedy zaś to odkrywano i pytano ją, czy ona to zrobiła, to zarumieniwszy się jak ogień, wychodziła nic nie odpowiedziawszy. Rodzice widząc, że jej tak ciężko, kiedy okrywane są tajemnice jej duszy, przestali zadawać podobne pytania, udając, że nie zauważają tego, co ona robi.

Ofiarowując to małe, które ona miała, Wiera ofiarowała i całe życie, kiedy zaszła taka potrzeba.

I w swoje przedśmiertelne minuty ona uczyniła to, co może uczynić tylko ten człowiek, w którym nic, oprócz miłości nie zostało. Przypomnijcie, że kiedy druga z sióstr doszła w wodzie do wiru i podała rękę siostrze, walczącej z siłą wody, to tonąca schwyciła tę rękę i następnie w tej samej chwili odrzuciła.

Uczyniła to świadomie, dlatego że zmarła dziewczynka wiele razy mówiła, że kiedy człowiek tonie, to trzeba chwycić tonącego, nie dopuszczając, aby tonący chwycił ratującego, inaczej ratujący może zginąć. Ona wyczytała to w jakiejś książce. Dlatego można przypuszczać, że przypomniała te słowa swoje w tej chwili, kiedy chwyciła rękę siostry i odrzuciła tę rękę, aby jakoś nie zgubić siostry, a sama następnie na zawsze pogrążyła się w rzeczną głębinę.

Oto dlaczego, kiedy wieczorem tego dnia, w którym zdarzyło się to nieszczęście na rzece, w jednym z pokojów daczy, gdzie mieszkała rodzina zmarłej dziewczynki, rozległy się smutne melodie panichidy, coś szczególnego, głęboko wzruszającego było w sercach zebranej gromadki bliskich i znajomych. I przesłonięte łzami oczy gorąco modlącej się matki i sióstr z bezgraniczną miłością i smutkiem patrzyły tam, gdzie leżało czyste, niewinne ciało czternastoletniej dziewczynki, prawie dziecka, które bez wahania oddało swoje życie na ofiarę świętej miłości.

I na bielejącej poprzez mgłę kadzidlanego dymu spokojnej, przepięknej twarzy dziewczynki leżał zastygły łagodny i życzliwy uśmiech, jakby mówiła wszystkim zebranym: „Ja zrobiłam co do mnie należało, wy róbcie co należy do was”.

Według Horbunowa-Posadowa

Spis treści


ZACZAROWANE OKULARY

„Jaka szkoda, że teraz nie ma czarodziejek! One spełniałyby nasze życzenia – powiedziała maleńka Sasza, oglądając kieszonkową lunetę swojej mamy, którą ta otrzymała w prezencie na swoje urodziny. – Ja bym wiedziała, o co je poprosić”.

„Pewnie, o taka samą lunetkę, jak moja?” – zauważyła, uśmiechając się, mama.

„Nie całkiem taką. Ja chciałabym widzieć przez te szkła nie tylko ludzi i przedmioty – ja ich i tak dobrze widzę – ale ja chciałabym widzieć wszystko, co za nimi się ukrywa – na przykład, serca ludzi, poznać ich myśli, życzenia, a także, kto z nich jest dobry, kto zły”.

„Bardzo się cieszę – powiedziała mama – że nie masz takich szkieł; inaczej nażyłabyś sobie bardzo wielu wrogów”.

„Dlaczego to, mamo?” – zapytała dziewczynka.

„Czyż naprawdę myślisz, moja przyjaciółko, przyjemnie byłoby ludziom wiedzieć, że nie mogą nic ukryć i że serca ich odkryte są przed tobą, w dodatku, widząc więcej niedobrego, niż dobrego, ty sama będziesz nieszczęśliwa. Poczekaj, przypomniała mi się bajeczka. Ona wyjaśni ci to, czego ty nie rozumiesz.

Dawno, bardzo dawno temu żył na świecie pewny człowiek; on pragnął mieć okulary z takimi szkiełkami, jakie pragniesz ty, on otrzymał je. Tylko raz włożywszy je, on już nie mógł ich zdjąć. Co się stało?.. Serca ludzi ze wszystkimi ich myślami otworzyły się przed nim, ale widział on więcej złego niż dobrego. Przenikał swoimi szkłami do serc najbardziej wypróbowanych, najbardziej kochanych swoich przyjaciół – i wszędzie znajdował wady. Ściągnęło to na niego wielki smutek i on zaczął traktować ich chłodno, nieufnie; ci na początku dziwili się, obrażali się, nie wiedząc, co spowodowało taką przemianę, w końcu zostawili go samego. Samotność dokuczała nieszczęsnemu; ale on nie chciał patrzeć innymi oczami na ludzi, którzy wszyscy wydawali się mu gorsi od niego, i w swoim smutku zaczął prosić sobie u Boga śmierci. Zamiast śmierci zjawił się mu anioł o łagodnej przyjaznej twarzy i z błękitnymi oczami. „Jestem miłością – powiedział niepojęty zwiastun – przyszedłem pomóc ci i rozwiać twoje błędy. Ty szukasz w innych doskonałości. Ale czyż może ją znaleźć ten, kto sam przepełniony jest wadami? Obejrzyj najpierw twoje własne serce i później osądzaj bliźnich, jeśli się odważysz!” przy tych słowach anioł dotknął cudownych okularów, i przed tym człowiekiem otworzyło się jego własne serce, które było o wiele gorsze niż serca jego bliźnich… „Boże, jakim jestem grzesznikiem! Wybacz mi” – zawołał i okulary upadły do jego nóg.

„Kochaj bliźniego, jak samego siebie – powiedział anioł – takie jest przykazanie Boże. Staraj się wybaczać innym ich wady – i będziesz szczęśliwy na ziemi i wybaczone ci będzie na tamtym świecie”. Człowiek wypełnił polecenie anioła i cały świat, wszyscy ludzie, zaczęli wydawać się mu lepsi i milsi, dlatego że pamiętał to, co zobaczył w swoim sercu, i teraz, patrząc na innych, starał się wyszukiwać w nich tylko dobre strony i przez to sam stawał się lepszym i szczęśliwszym.

„Czy zrozumiałaś moją bajeczkę, Sasza? – zapytała mama. I my będziemy patrzeć na siebie przez te zaczarowane okulary, a na innych przez zwykłe szkła. Przykazane nam kochać bliźnich, a nie szukać ich wad. Wystarczy nam tego, jeśli poznamy i naprawimy nasze własne”.

Spis treści


NIEZAPOMINAJKA

(legenda)

Chcę porozmawiać z wami o malutkim niebieskim kwiatku ze złotym wianuszkiem, jakby serduszkiem w środku. Kwiatek ten nazywa się – niezapominajka.

Kiedy byłam jeszcze malutkim dzieckiem, to spacerowałam z nianią w dużym parku, otaczającym nasz wiejski dom, zawsze na długo zatrzymywałam się w pobliżu dużego rowu, oddzielającego park ciemnego boru; na brzegach tego rowu rosło mnóstwo największych, najpiękniejszych niezapominajek. Nie mogłam się na nie napatrzeć, nie mogłam się nacieszyć; wydawało mi się, że niezapominajki patrzą na mnie swoim lazurowym wzrokiem i mówią: „Nie zapomnij mnie!”

„Czy te kwiaty mówią?” – pytałam czasem swojej niani.

Moja niania była staruszką-Ukrainką, wyjątkowo dobrą, prostego serca i głęboko wierzącą. Ona lubiła słuchać Pismo Święte i znała dużo ciekawych opowiadań o religijnej treści.

Na moje powtarzane pytanie, czy te kwiatki nie rozmawiają, raz mi odpowiedziała: „Tak, opowiadają pobożni ludzie, że pewnego razu kwiaty rozmawiały i bardzo ładne słowa powiedział twój ulubiony lazurowy kwiatuszek”.

„Opowiedz, nianiu, co to za słowo „niezapominajka?” – „Pozwól, przyjaciółko miła – odpowiadała niania, gorąco mnie miłująca – słuchaj i nie wygłupiaj się, póki będę mówić”.

Pokornie usiadłam obok niani na miękkiej trawie, przy rowie i nie odrywając oczu od otaczających nas niezapominajek, słuchałam następującego opowiadania.

„Kiedy Pan Bóg – zaczęła, przeżegnawszy się, niania – stworzył świat, odpoczął od pracy Swojej, to zawołał do Siebie pierwszego człowieka – Adama i przy nim postawił przed Sobą w rzędzie wszystkie rośliny, stanął pośród nich i każdemu drzewu, kwiatku, trawce, roślince wypowiadał po kolei jej nazwę i do czego jest przeznaczone. Tylko jeden kwiatuszek stał milcząc w wielkim zakłopotaniu, podniósłszy na wielkiego Stwórcę swoje błękitniutkie oczka i otworzywszy przed Nim swoje złote serduszko, on w błogosławionym zachwycie wszystko zapomniał, oprócz Stwórcy, i nie mógł nic zapamiętać.

Opuściwszy ku ziemi kwiaty i paczki, błękitny kwiatuszek oblał się rumieńcem zakłopotania i błagającym głosem wyszeptał: „Boże! Ojcze wszelkiego stworzenia, wybacz mi, nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku mego i zapomniałem sam o sobie. Jeśli Ty zechcesz powtórzyć moją nazwę, ja nigdy jej nie zapomnę”. Stwórca nieba i ziemi, spojrzawszy z miłością na ten kwiatek, rzekł: „Nie ma w tym winy, że zapomniałeś sam siebie, Mnie tylko nie zapomnij”, i oddalił się. Kwiatek tak i pozostał w błogim stanie, boskiego zachwytu, został ulubieńcem wszystkich i każdego, tak więc i twoim – powiedziała zwróciwszy się do mnie, niania – Bóg wynagrodził go za miłość ku Sobie najpiękniejszym imieniem Niezapominajka. Włóż i ty w swoje dziecięce serce przykazanie Boga, dane niezapominajce: „Mnie tylko nie zapomnij!”

Spis treści


WIELKODUSZNA

(Prawdziwa historia)

W pewnym kraju panował zwyczaj obcinania rąk każdemu, kto zostanie przyłapany na kradzieży. Złapano raz na tym znanego wielmożę, carskiego ulubieńca. Car nie mógł odstąpić od starego zwyczaju i rozkazał ukarać przestępcę.

Ale oto, w przeddzień kary, zjawia się do pałacu mała dziewczynka, córka tego wielmoży, i ze łzami prosi, aby dopuścić ją do cara. Dworzanie spełnili jej prośbę. Dziewczynka upadła na kolana przed groźnym władcą. „Wielki panie – powiedziała ze strachem – ojciec mój skazany jest zostać bez rąk. Tak więc odrąbcie moje ręce”.

Car miał swoje dzieci i spodobało się mu, że maleńka dziewczynka tak kocha ojca. „Niech będzie tak jak prosisz – powiedział car. – Ale możesz zrezygnować z kary, choćby w ostatniej chwili”.

Następnego dnia poprowadzono dziewczynkę na plac egzekucji. Pośród placu stał zabryzgany krwią pień, a obok – kat z mieczem. Zbladła dziewczynka, zmieszała się na chwilę… ale szybko zapanowała nad sobą, podeszła do pnia i wyciągnęła swoje rączęta. Kat mocno przywiązał jej ręce do pnia rzemieniami. Dziewczynka nie wymówiła ani słowa. Kat podniósł miecz, a ona zamknęła oczy… Miecz błysnął i opadał nie zaczepiwszy nawet końca palców.

„Car wybacza ojcu twemu za wielką twoją miłość!” – ogłosił posłaniec cara. Otworzyły się drzwi więzienia: biegnie do córki ojciec, całuje jej ręce, łzami je oblewa. Następnego dnia car ogłosił ludziom dekret o zmianie na wieki okrutnego zwyczaju. A na placu egzekucji, zgodnie z carskim zarządzeniem, postawiono kolumnę z marmurową tablicą i na niej złotymi literami napisano, jak córka była gotowa oddać swoje życie za życie ojca; i na końcu dodano takie słowa: „Szczęśliwi ojcowie, mający takie dzieci!”

Spis treści


TRZY MAŁE CHRZEŚCIJANKI

Święte męczennice

Wiera, Nadzieja, Lubow

I ich matka Zofia

(O tym, jak wychowywali i uczyli swoje dzieci dawni chrześcijanie)

Święte męczennice Sofia i trzy jej córki: Wiera, Nadieżda i Lubow poniosły męczeńską śmierć w Rzymie, za panowania Adriana, w II wieku. Podczas prześladowań chrześcijan w 137 roku wezwana została na sąd Sofia, bogobojna wdowa, ze swoimi córkami Wierą, Nadieżdą i Lubą, z których najstarsza miała 12 lat, a najmłodsza około 9.

„Panie! Nie pozostaw nas, ale Sam pomóż nam nie wystraszyć się tortur, nie wystraszyć się śmierci! Pomóż nam, Zbawicielu nasz, nie wyrzec się Ciebie!” – wzywała w modlitwach matka-chrześcijanka, a za nią i trzy jej córki, których ona już zdążyła utwierdzić w wierze Chrystusowej. I, pomodliwszy się, spokojnie poszły one na sąd, powierzywszy siebie woli Tego, Kto powiedział nie bać się zabijających ciało, ale nie mogących zabić duszy…

Na sądzie na pytanie: jakiego pochodzenia jest Sofia i jaką wyznaje wiarę, ona bez strachu odpowiadała, że jest służebnicą Chrystusa, niezgłębione imię Którego powinni czcić wszyscy stworzeni przez Niego na ziemi… „I dzieci moje – dodała Zofia – zaręczyłam Bogu Chrystusowi, żeby zachowały one miłość wieczną Oblubieńca – Syna Bożego”…

Po sądzie Sofia z dziećmi odprowadzona została do pewnej poganki, o imieniu Pallada, której powierzone było namówić Sofię, aby nie poświęcała swoich dzieci i ich szczęścia z powodu wiary w ukrzyżowanego Chrystusa. Ale wszystkie trzy dni, pozostawione Sofii do nowego sądu, spędziła ona na modlitwie i przekonywaniu dzieci swoich, aby były gotowe na wysiłek męczeński.

„Dzieci moje drogie! – mówiła Sofia do swoich córek. Oto teraz nastał czas waszego trudu dla Jezusa Chrystusa. Nie zlęknijcie się pocierpieć za Niego! Nie bójcie się wyrzec życia czasowego dla życia wiecznego w królestwie Jego! Nie bójcie się tego, że będą torturować wasze ciała: Bóg wyleczy wasze rany i da wam nieprzemijające piękno… Nie skuście się również, jeśli będą obiecać wam bogate dary i wszelkie godności ziemskie… Wszystko to zniknie, jak dym, jak kurz, wszystko wiatrem rozwiane zostanie i zwiędnie, jak trawa. Wieczny jeden tylko dar Boży. Nie bójcie się żadnego zła: Bóg nie odstąpi od was, On Sam obiecał wierzącym w Niego, że matka szybciej zapomni swoje dzieci, niż On zapomni Swoich ludzi… O, dzieci! Przypomnijcie, że w cierpieniach rodziłam was, w trudzie wychowałam was; przypomnijcie, jak uczyłam was i miłości, i strachu Bożego, i ucieszcie starość moją twardym wyznaniem Boga Chrystusa…”

I głęboko wnikały w dziecięce serca chrześcijańskich dziewczynek te pouczenia ich matki-chrześcijanki, i wkrótce rozkwitły niebiańskim plonem niebiańskie ziarna, posiane przez matkę w duszach swoich dzieci…

Kiedy one znów zostały wezwane na sąd, to nieustraszenie wyznały wiarę swoją w Chrystusa, nie wyrzekły się tej wiary ze względu na obiecane im wszelkie radości ziemskie, nie cofnęły się przed okrutnymi torturami i jedna w ślad za drugą, starsza – Wiera, druga – Nadieżda, i najmłodsza Luba, przecierpiały i przypalanie na rozgrzanej żelaznej kracie i gotowanie w kipiącej smole, i struganie ostrym żelazem, i przygwożdżenie do koła, i bicie pałkami tak, że poranione ciała ich rozpadały się na kawałki… I kiedy dla przejawienia chwały Pana pozostały przy życiu nie patrząc na wszystkie te męczarnie, zostały, w końcu, ścięte mieczem…

I Sofia zniosła tę najokrutniejszą mękę: widok tortur swoich dzieci. A Pan wkrótce całkowicie pocieszył Sofię, która jeśli nie ciałem to sercem za Niego cierpiała. Pochowawszy swoje dzieci, ona nieprzerwanie w modlitwie przebywała na ich mogile i na trzeci dzień po ich śmierci sama również spoczęła snem wiecznym, który połączył ją z dziećmi w królestwie Boga tą miłością, którą ona sama pokochała, i dzieci swoje nauczyła kochać Boga Chrystusa…

Spis treści


DROGA KOPIEJECZKA

(opowiadanie więźnia)

Wracałem z roboty sam, z konwojentem, idąc z naprzeciwka minęła mnie matka z córką. Córka była dziewczynką około dziewięcioletnią.

Już raz je widziałem. Matka była żołnierką, wdową. Jej mąż miał wyrok i umarł w szpitalu, w sali więźniarskiej. W tym czasie i ja leżałem tam chory.

Żona i córka przyszły do szpitala pożegnać się ze zmarłym; obie okropnie płakały.

Zobaczywszy mnie, dziewczynka zaczerwieniła się i szepnęła coś matce. Matka natychmiast zatrzymała się, wyszukała coś w tobołku i dała córce. Dziewczynka rzuciła się biec do mnie. Wsunęła mi do ręki monetę i powiedziała: „Masz, nieszczęśliwiutki, przyjmij ze względu na Chrystusa kopiejeczkę”. Wziąłem kopiejkę i dziewczynka wróciła do mamy całkowicie zadowolona

Tę kopiejeczkę ja i teraz przechowuję u siebie.

F. M. Dostojewski

Spis treści


POMÓŻCIE I WY, DZIECI!

Posłuchajcie, jak postępowały dobre chrześcijańskie dzieci, kiedy słyszały, że trzeba pomóc poganom zwrócić się do Chrystusa.

Pewna młoda dziewczynka była niewidoma. Żyła w wielkiej biedzie i zdobywała sobie chleb powszedni tylko robieniem skarpet. Ale i przy swojej biedzie ona nie zapominała o poganach, o których zdarzało się jej słyszeć. I oto pewnego razu przyszła ona do zbierającego na sprawę głoszenia wiary wśród pogan i podała mu złotą monetę. „Jak ty zaoszczędziłaś tyle pieniędzy?” – spytał ją. Ślepa odpowiedziała: „Zarabiam robiąc skarpetki nie więcej niż moje koleżanki, ale jestem ślepa i nie potrzebuję oświetlenia, dlatego że skarpety robię na drutach bez światła. I oto przyniosłam wam tyle, ile przez zimę mogłabym wydać na naftę”. Tak niewidoma, nie patrząc na swoją biedę i ubóstwo, troszczyła się i przeżywała z powodu pogan, którzy nie znają Chrystusa! Ona – ślepa oczami cielesnymi – martwiła się, jak by pomóc oświeceniu pogan światłem nauki Chrystusowej.

Wzruszający również przypadek opowiadają o chorej dziewczynce. Leżąc w łóżku, ona wyprosiła sobie skrzyneczkę i co tydzień wkładała tam monety, które dawał jej ojciec: ona oszczędzała te pieniądze po to, żeby później oddać na sprawę szerzenia wśród pogan chrześcijaństwa. Po jej śmierci, skrzynka, przy ojcu, została otwarta i w niej monet okazało się więcej, niż dziewczynka mogła otrzymać od ojca. Wkrótce zdumienie zostało wyjaśnione: pewna dobrodziejka obiecała przysłać umierającej dziewczynce pomarańczy. Ale chora poprosiła, żeby zamiast pomarańczy do jej skrzyneczki włożyć cokolwiek na sprawę głoszenia o Chrystusie. Dowiedziawszy się o tym, ojciec ze łzami podziękował Bogu!

Oto jak pomagały dobre dzieci sprawie szerzenia słowa Bożego wśród nieszczęsnych pogan. Pożałujcie ich, drogie dzieci, i wy. I wasze dziecięce serce podpowie wam, czym i jak wy możecie pomóc tym ludziom, którzy jeszcze do tej pory nie poznali Boga. Im potrzebna jest i wasza malutka lepta (ofiara), i wasza dziecięca modlitwa, i wasze dobre współczucie, i wasza miłość do nich.

Spis treści


DZIEWCZYNKA MĘCZENNICA

Myślę - wy wiecie, że w dawnych czasach bałwochwalcy-poganie skazywali chrześcijan na męki i egzekucje. Wśród męczenników były czasem nawet maleńkie dziewczynki. Oto, na przykład, opowiadanie prześladowaniu chrześcijan, które było w obecnej Francji, w okolicy Lyonu za czasów imperatora Marka Aureliusza. Prześladowanie zaczęło się od tego, że chrześcijan wyzywali, rzucali w nich kamieniami; potem zaczęli grabić ich domy, a samych łapali i odprowadzali na sądy. Tu poddawali ich torturom i mękom: u jednych chcieli wymusić wyrzeczenie się Chrystusa, innych zmuszali potwierdzić zasadność powszechnej opinii o obrzydliwych przestępstwach, o które fałszywie pomawiano chrześcijan. Męki były tak długie, że oprawcy męczyli się, ale chrześcijanie pozostawali wierni Chrystusowi i prawdzie. Pewna dziewczynka Blandyna, z niewolnic, na wszystkie pytania odpowiadała tak samo: „Jestem chrześcijanką, nic złego u nas się nie dzieje!” Poddawali ją najokrutniejszym mękom, ale ona mówiła ciągle to samo i wypowiadała te słowa, ociekając krwią, ledwie łapiąc oddech. Piętnastoletni chłopiec Popte z męstwem znosił wszystkie tortury nie wyrzekając się swojej wiary; jego siostra stała obok niego i zachęcała go dotrzymać wierności. Biskup okręgu, starzec, który miał ponad 90 lat, przyjął takie tortury, że po dwóch dniach zmarł w lochach. Taka nieugiętość tak mocno podziałała na innych, że ci, którzy na początku wahali się, teraz bez strachu wyznawali Chrystusa; ci którzy odpadli znów wracali do wiary i pragnęli przyjąć męczeństwo. Niektórych z tych chrześcijan uśmiercali mieczem, a większość oddali na pożarcie dzikim zwierzętom na arenie cyrku przy ogromnym zbiegowisku pogan. Wszyscy skazani na to stracenie umierali z największą radością. Blandyna stała i pokrzepiała innych; z radością i wychwalając Boga, wystąpiła ona na arenę, jak gdyby szła na ucztę weselną, a nie na męczeńską śmierć. Zawinęli ją w sieć i rzucili dzikiemu wołowi, który ją zabił, podrzucając do góry swoimi rogami. Na widok jej nieugiętości i cierpliwości sami poganie mówili, że oni nie mają takich kobiet, a chrześcijański pisarz, przekazujący te wydarzenia, mówi: „Tak wysławił się Bóg w tych, którzy wydawali się słabi i nieznaczący w oczach świata”. Ciała wszystkich męczenników spalili, a popiół rzucili do rzeki, jakby pragnąc zniszczyć wszelki ślad chrześcijaństwa.

Spis treści


W RZYMSKIM CYRKU

Rzym triumfuje… Wita zwycięskiego Tytusa z jego żelaznymi legionami i złotymi orłami legionów, które obleciały na swoich wysokich drzewcach cały znany wtedy świat. Tytus wraca po zwycięstwie, odniesionym nad zbuntowaną Judeą.

Na triumfalnym rydwanie wjeżdża Tytus po "świętej drodze" do wiecznego "Forum Romanum". Za jego rydwanem biegnie ludowy „oszczerca”, według od wieków wprowadzonego obyczaju potępiający triumfatora; ale z „oszczercy”, oczywiście, śmieje się triumfujący naród… Słychać powitalne wiwaty, okrzyki zachwytu.

Za triumfalnym rydwanem podąża drugi, nad nim wznosi się, połyskując w słońcu swoim złotem, ogromy siedmioramienny świecznik zabrany z sanktuarium świątyni Salomona i inne najświętsze skarby świątyni, uratowane od płomieni.

Za rydwanami prowadzono judejskich niewolników – przywódców powstania i innych sławnych ludzi, wziętych z bronią w ręku. Wszyscy byli w okowach; zaś na rękach i nogach przywódców połyskiwały masywne złote łańcuchy, wykute ze stopionego przez pożar złota świątynnych skarbów.

Ogólne zainteresowanie przyciągała też niezwykle piękna, choć i daleko niemłoda kobieta już po czterdziestce, która prowadziła za rękę olśniewającej piękności dziewczynkę, cztero-pięcio letnią, z rozpuszczonym wspaniałym warkoczem koloru czerwonego złota.

„Maleńka Wenus!., maleńka Wenus!.. Afrodyta!” słychać było w tłumie okrzyki zachwytu i zdziwienia.

Przepiękna kobieta, która prowadziła za rękę olśniewającą ślicznotkę, była chrześcijanką-żydówką. Kiedy ona była jeszcze maleńką dziewczynką, razem z innymi jerozolimskimi dziećmi chciała zbliżyć się do Zbawiciela, a Jego uczniowie odpędzali ich. Wtedy Zbawiciel powiedział: „Nie odpędzajcie ode Mnie dzieci…” – i położył Swoją rękę na jej główkę. Czarująca zaś dziewczynka była jej córką.

Teraz ją z córką oczekiwało odejście do Chrystusa.

Teraz matka i dziecko oskarżane były o straszne państwowe przestępstwo i osądzone zostały przez radę wojskową całej armii Tytusa na rozszarpanie przez lwy w wielkim cyrku Rzymu.

Przestępstwo było takiego rodzaju. Kiedy Jerozolima upadła i i dymiły jej ruiny, kobieta ta, o imieniu Salomea, chcącą przedostać się do Betlejem, gdzie miała krewnych z rodziny Łazarza, byłego przyjaciela Zbawiciela, poszła z dziewczynką do naczelnika kohorty, dowodzącego strażą, żeby poprosić u niego o przepustkę. Przypadkiem namiot tego naczelnika stał na Golgocie, na miejscu kaźni. Zbliżając się do namiotu, Salomea z przerażeniem zobaczyła, że rzymski orzeł legionów – państwowe godło Rzymu – był świętokradzko zatknięty przy wejściu do namiotu, w tym najświętszym wgłębieniu, w którym trzydzieści siedem lat przedtem był zatknięty krzyż, który przyjął na siebie ukrzyżowanego Zbawiciela, i które wierzący chrześcijanie strzegli jako świętość, a sama Salomea corocznie, w dni mąk Chrystusowych i w dzień Zmartwychwstania, wlewała do niego aromatyczne miro. Zobaczywszy zbeszczeszczanie świętości, Salomea schwyciła legionowego orła, napluła na niego, rzuciła na ziemie i zaczęła deptać nogami. Mariam, jej dziewczynka, naśladując matkę, też deptała orła swoimi nóżkami… Żołnierze zobaczyli to znieważenie imperatorskiego godła, schwycili Salomeę i razem z Mariam odprowadzili do Tytusa, który, zgodnie z żądaniem wszystkich legionów, polecił osądzić przestępczynie sądem polowym. Nieszczęśnice zasądzono na śmierć przez rozszarpanie przez lwy na arenie w Rzymie.

„Maleńka Afrodyta!.. Urodzona Wenus!” – było słychać w zachwyconym tłumie.

W końcu nastał dzień walk gladiatorów i szczucia – szczucia ludzi zwierzętami.

Cały Rzym, wydawało się, napełnił sobą Wielki Cyrk, który mógł pomieścić w sobie do pół miliona widzów. Nic tak nie przyciągało okrutnych, bezdusznych rzymian, jak krwawe widowiska. Zaś dzień dzisiejszy przedstawiał sobą wyjątkowe zainteresowanie dla żądnych krwi łacinników: śmiertelna walka gladiatorów z dwoma siłaczami-żydami, przyprowadzonymi przez legiony Tytusa z tylko co upadłej Jerozolimy i oddanie na rozszarpanie numidyjskiemu lwu pięknej judejskiej kobiety z uroczym maleństwem. Żydowskimi bohaterami byli: Judasz, syn Mertona, i Szymon, syn Iaira, od potężnych rąk których padło wielu rzymian podczas szturmów Jerozolimy.

Loże i galerie amfiteatru zapełnione od góry do dołu. Lepsze miejsca, bliżej areny, zajęli senatorowie, dowódcy legionów, wybitni jeźdźcy i inni przedstawiciele panującego władcy Rzymu. Dalsze poziomy zapchane były obywatelami Rzymu, żołnierzami. Górne rzędy, jak gigantyczne kwietniki, pstrzyły się kobietami – od sławnych matron ze złotymi ozdobami do prostych, zachłannych na krwawe widowiska, rzymianek.

Z obszernej loży imperatora leniwie patrzyła wygolona, obrosła tłuszczem twarz samego Wespazjana. Obok niego mieścił się jego syn Tytus, masywna głowa, którego twardo trzymała się na wołowej szyi. Po leniwym geście ręki imperatora na amfiteatrze rozległy się dźwięki trąb. – Na arenę wychodzili wojownicy, których tym razem, z powodu niechęci Wespazjana do długotrwałych walk, było niewielu – zaledwie dwie pary: gladiator germańczyk, który powinien był stanąć do pojedynku z Judejczykiem Symeonem, synem Iaira i gladiator skif – z Judejczykiem Judaszem, synem Metrona.

Zajęczały trąby, to był sygnał gladiatorom do walki.

Bojownicy wystąpili. germaniec uważany był za jednego z najlepszych gladiatorów, od dzieciństwa przyuczał się w cesarskiej szkole gladiatorów. Poszedł bezpośrednio na swego przeciwnika. Miecze obu błysnęły, ale, ześlizgnąwszy się po nadstawionych tarczach, jęknęły jakby z bólu. Obaj przeciwnicy po mistrzowsku blokowali ciosy…

Nagle germaniec odrzucił swoją tarczę.

„Podstęp Spartakusa! – uśmiechnął się Tytus! – Judejczyk zginął…”

Podniósłszy wysoko miecz, germaniec bezpośrednio natarł niczym nie osłonięty, na osłoniętego tarczą Symeona. Ten przewidując uderzenie, zasłonił tarczą piersi i brzuch… Nagle wydało się, że germaniec potknął się, opierając się na jednym kolanie… ale w tym momencie jego miecz okazał się pod tarczą przeciwnika – Amfiteatr wstrząśnięty oklaskami… Jęk okrzyków!

„Pokonany! Pokonany!” Nie pokonany!” zdążył wypowiedzieć Symeon i, przegiąwszy się nad głową wroga, wbił w niego miecz…

Obaj zginęli. Wyniesiono ich… Znów zawyły trąby.

- Wprowadzić kobietę z dziewczynką – zarządził „edytor”.

Tytus powiedział coś cicho do ojca.

- Dlaczego więc dopuściłeś do tego? – zapytał imperator.

- Wszystkie legiony tego żądały… znieważenie orła rzymskiego…

Na arenę wyszło coś w rodzaju przywidzenia – całe w białym. To była Salomea, która prowadziła za rękę olśniewająco przepiękną dziewczynkę z rozpuszczonymi włosami czerwonego złota. Szmer zaskoczenia i zachwytu falami przetoczył się po amfiteatrze.

- To… to maleńkie bóstwo…

- Zaraz przybiegnie wielki, wielki kot, który zaniesie nas do twego taty i do Tego dobrego Jezusa, o Którym ja tak dużo ci opowiadałam i Którego świętą rękę ja i teraz czuję na swojej głowie – mówiła w międzyczasie Salomea, prowadząc na środek areny swoją dziewczynkę, która z ciekawością i dziecięcą naiwnością rozglądała się na boki.

- Idący na śmierć pozdrawiają ciebie, imperatorze! – wykrzyknął „edytor”, kiedy Salomea i Mariam zrównały się z lożą imperatora.

- Oto widzisz, dziecko moje, Boże okienko? – pokazała Salomea słońce. – Stamtąd patrzy teraz na nas dobry Jezus, Syn Boży i twój umarły tatuś… Widzisz, dziecko moje, źli rzymianie zabrali nam naszą Jerozolimę, spalili ją, a u dobrego Jezusa jest niebiańska Jerozolima i On zaprasza nas do Siebie…

- Jaka piękna! Jakie bóstwo! – słychać było głosy.

- Pozwól wyrosnąć takiemu żmijątkowi, wszyscy mężczyźni i młodzieńcy stracą dla niej rozum – rozległ się jazgotliwy kobiecy głos.

Nagle rozległy się grzmoty pioruna… Wszyscy drgnęli… Drgnęła i Salomea z Mariam, i zbladła… To było ryczenie lwa…

- Słyszysz, dziecko, to dobry wielki kot cieszy się, że zaraz poniesie nas na niebo, do twego taty, do niebiańskiej Jerozolimy – mówiła Salomea, pokazując potwora z kudłatą grzywą, który wyskoczył ze swojej ciemnej żelaznej klatki.

Straszny więzień rzeczywiście się cieszył, zobaczywszy światło, słońce, wolność. Długo przesiedziawszy w ciemnym więzieniu bez możliwości ruchu, straciwszy wszelką nadzieję widzieć światło, niebo, słońce, on teraz wyrwawszy się ze swojej mogiły, po prostu oszalał z zaskoczenia. Widział teraz takie same niebo i takie same gorące, jaskrawe słońce, jakie znał i kochał w swojej dalekiej, upalnej ojczystej Numidii, i jemu, słabemu myślicielowi, wydało się, że on już u siebie w Afryce, wśród pustyni i palm Numidii.. Oto wkrótce zobaczy swoją lwicę, dzieci… I, podniósłszy potężną głowę ze straszną mordą prosto do słońca, posyłał teraz do niego takie grzmoty ryków, taki powitalny hymn, że drżały ściany amfiteatru. Potem, nacieszywszy się ze swego słońca, potężnymi skokami gigantycznego kota zaczął biegać po arenie, żeby nacieszyć się swobodą ruchu, urokiem swobodnego biegu, sprężystością stalowych mięśni swoich potężnych nóg.

- Widzisz, dziecko moje, jak bawi się dobry wielki kot – mówiła w tym czasie Salomea, z drżeniem głaszcząc główkę dziewczynki.

A lew znów ustawił się do słońca – on nie mógł nacieszyć się nim – tak dawno nie widział słońca swojej Numidii – i znów z potężnego gardła poleciały ku niebu grzmoty.

Następnie, uczyniwszy jeszcze kilka gigantycznych skoków, potwór pustyni nagle zatrzymał się. Lew dopiero teraz zauważył na arenie Salomeę i Mariam i ze zdziwieniem zwrócił się w ich stronę.

Cały amfiteatr z drżeniem czekał, co będzie dalej…

- Ach, dlaczego ty skazałeś dziecko – ze starczą litością cicho powiedział Wespazjan.

- Legiony żądały właśnie jej… ona deptała twego orła… Lew, w międzyczasie, zupełnie jak kot, przywarł do ziemi i, nie odrywając zdziwionych oczu od niepojętego mu zjawiska, bił miotłą ogona po arenie, rozrzucając na wszystkie strony piasek...

- Idź, dziecko moje, do dobrego kota – pobladłymi wargami wyszeptała Salomea.

- Dobry kot nie drapie, mamusiu? – zapytała dziewczynka.

- Nie, moja kruszynko…

Dziewczynka ruszyła do przodu… Ot-ot rzuci się potwór i rozszarpie dziecko – wszystkim waliły serca.

Ale potwór nie rzucił się… I oto rozwiązanie zagadki: przed szczuciem ludzi zwierzętami, czworonogich gladiatorów zwykle kilka dni morzono głodem, i dlatego, wychodząc na arenę, one żarłocznie rzucały się na łup. A tym lwem opiekował się tajny chrześcijanin, i oto on, dowidziawszy się, że jego więźniem będą szczuć chrześcijańską kobietę z dziewczynką, cały czas w tajemnicy, nocami, dokarmiał lwa do przejedzenia…

Zwierzak był syty do gardła i chciał tylko cieszyć się, bawić się na wolności…

On nikogo nie widział, oprócz bialutkiej, maleńkiej istoty, która sama szła do niego…

„Bawi się ze mną” – pomyślał syty zwierz i podobnie jak kot zaczął pełznąc, cofać się… Ot-ot – zaraz straszny skok… Ale nie ma skoku…

„Widzisz, dobry kotek bawi się” – szepcze Salomea.

I lew, jak gdyby zrozumiawszy jej słowa, znów zaczyna skakać z boku na bok, jakby naprawdę zalecał się do dziewczynki.

Potem znów położył się i całkiem po kociemu zaczął pełznąc na brzuchu do dziewczynki…

„O, Wszechdobry! przyjmij w pokoju jej duszę” – wzniosła ku niebu oczy Salomea, a potem w przerażeniu zamknęła je, żeby nie widzieć.

Lew u samych nóg dziewczynki. Ta stoi jak zaczarowana.

Co to? Niesłychany cud! Lew liże maleńkie nóżki!

Cały amfiteatr zadrżał od kobiecych krzyków i oklasków.

Lew, ogłuszony tym grzmotem, zerwał się, spojrzał na ławy i galerie, napełnione ludźmi, których on wcześniej, wydawało się, nie zauważył – i szybkimi skokami rzucił się do swego wiezienia…

„Odprowadzić ich! Rozległ się nagle rozkazujący głos imperatora. – „Bogowie oszczędzili dziecko, a my dla niego zostawiamy jego matkę…”

D. Mordowcew

Spis treści


BOHATERSKI WYCZYN 14-LETNIEJ DZIEWCZYNKI

Jesienią 1887 roku w Petersburgu, na ulicy Woskresieńskiej, sześcioletni chłopczyk Mitia, bawiąc się, wrzucił kijek do studni, mającej pięć arszynów głębokości, jak później zmierzono. Pragnąc wydostać kijek, chłopczyk sam wpadł do studni i poszedł na dno. Zebrało się kilka osób i wśród nich 14 - letnia dziewczyna. Ona szybko zrzuciła z siebie suknię i w samej koszuli zanurkowała do studni; ale ta próba okazała się nieskuteczna: dziewczyna wynurzyła się, prawie bez tchu; jednak jeszcze trzy razy nurkowała w tej studni, nie patrząc na to, że napełniała ją brudna, śmierdząca woda używana do podlewania ogrodu. W końcu ofiarnej dziewczynie udało się wyciągnąć chłopczyka, którego wspólnymi wysiłkami zgromadzonych ludzi udało się przywrócić do życia.

O takim bohaterskim wyczynie ofiarności poinformowano Jego Imperatorską Mość i Monarcha Imperator, w 20-y dzień września 1887 roku, Miłościwie zapragnął rozkazać: szliselburskiej mieszczance, 14-letniej Anisji Nikiforownej, za okazane przez nią bohaterstwo ofiarności, oprócz nagrodzenia jej srebrnym medalem z napisem: „za uratowanie ginących”, i wypłaty 25 rubli jednorazowej zapomogi, wypłacać, w przyszłości do wyjścia jej za mąż, każdego miesiąca, z sumy Jego Wysokości pieniężną zapomogę po 5 rubli i dodatkowo podczas wyjścia za mąż podarować jednorazowo w posagu 200 rubli.

Spis treści


CHWASTY

Pewna pobożna matka, razem ze swoimi małymi córkami, zajmowała się w swoim niewielkim ogrodzie wyrywaniem chwastów. Praca szła wesoło i szybko; córki szybko wyrywały chwasty, rosnące wśród roślin warzywnych, i nie zauważały, jak upływał czas, dlatego że oprócz swojej pracy zajęte były opowiadaniami mamy o dawnych chrześcijańskich ascetach. Przed zakończeniem pracy najmłodsza dziewczynka ogarnęła swoim spojrzeniem opielone miejsce i jej zrobiło się żal tych ziół, które wcześniej tak roztaczały piękno wśród grządek, pstrząc cały ogród różnymi kwiatkami.

- Mamusiu kochana – powiedziała ona – ja nie będę pleć całej tej grządki. Smutno mi patrzeć teraz na nasz ogródek: tu tak pięknie kwitły i łopian, i bratki, i koniczynka, a teraz wszystko jakby martwe, i nie ma czym się nacieszyć”.

Mama zgodziła się i uszanowała życzenie swojej jeszcze mało rozumiejącej córki: pół grządki ogórków zostało pokrytych chwastami. Po około dwóch tygodniach w ogrodzie zaczęły dojrzewać warzywa. Najmłodsza z córek najbardziej ze wszystkich męczyła się oczekiwaniem – kiedy w końcu będzie można zerwać świeżutki ogóreczek lub wyciągnąć smaczną marchewkę...

Jakie więc było jej zdziwienie, kiedy na zostawionej przez nią nieopielonej grządce nie znalazła nic, oprócz przekwitniętych, dlatego i nieładnych już chwastów! Ze smutkiem wróciła ona do swojej dobrej mamy...

„Mamusiu kochana! – powiedziała ona ze łzami w oczach. – Ty wiesz, że ja wcześniej cieszyłam się, patrząc na grządkę, którą pozwoliłaś mi zostawić pokrytą chwastami… Teraz na niej nic nie ma, oprócz zaschniętego prawie ziela, podczas gdy nasz ogród i zielony, i świeży, i już warzywa można zbierać!..”

Na te krótkie słowa pokajania dobra mama odpowiadała czułymi słowami pocieszenia i współczucia.

„Słuchaj więc, moje miłe dziecko – pamiętaj, że ogród jest podobny do naszej duszy. Jak w ogrodzie, tak i w duszy jest dużo dobrego; ale jest w nim (i jeszcze więcej) złego. Co dobre rośliny w ogrodzie, to dobre pragnienia w naszej duszy; chwasty – to nasze grzechy i pragnienia. Jak smuto było ci patrzeć na oczyszczony ogród, dlatego że zrobił się on pusty: tak smutno i ciężko człowiekowi zostawić swoje złe przyzwyczajenia: bez nich życie wydaje się mu niemiłe… On nie zostawia ich, nie stara się wyniszczyć – i co się okazuje? One doprowadzają go na skraj przepaści; wszystko dobre w nim umiera; on przestaje kochać Boga, bliźnich, swoich rodziców… Oto śmierć pozbawia go życia, on zjawia się przed Bogiem, i nie ma nic, żadnych dobrych uczynków; i same wady, jak tobie teraz ziele, nie wydają się mu bardziej miłe; ale po śmierci pokajania nie ma. On podlega wiecznemu osądzeniu. Otwórzcie dzieci, Ewangelię od Mateusza i przeczytajcie w trzecim rozdziale wiersz dziesiąty”.

Jedna z dziewczynek przeczytała: „Już i siekiera do korzenia drzew jest przyłożona; wszelkie więc drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, zostaje wycięte i w ogień rzucone”.

„Zapamiętajcie to miejsce i starajcie się nigdy nie zapomnieć jego – powiedziała mama swoim dzieciom. – Drzewo, nie wydające owoców – to samo, co chwasty. Ono oznacza człowieka, nie czyniącego dobrych uczynków – człowieka oddanego wadom. Unikajcie wiec grzechów, tych chwastów, które tak często zagłuszają w ludziach wszystko dobre”.

Spis treści


DZIECIĘCA MODLITWA

Ciężko było żyć Marii Aleksiejewnie z trójką małych dzieci, kiedy została wdową bez jakichkolwiek środków do życia. Jej mąż był dworzaninem i dobrym ojcem rodziny, ale ze względu na ograniczone swoje zarobki, nic nie zaoszczędził dla żony i dzieci. Pochowała Maria Aleksiejewna męża i zamyśliła się: za co żyć? Trzeba starać się w jakichś instytucjach publicznych, gdzie daliby mieszkanie i wyżywienie; o pensji nawet myśleć nie było co, aby tylko schronić się z dziećmi. W oczekiwaniu takiego miejsca wdowa sprzedała swój dobytek i za te pieniądze żywiła dzieci. Z nią mieszkała jeszcze starsza jej siostra, Anna, też wdowa, już starsza kobieta. Maleńkie mieszkanko, dwupokojowe, biednie umeblowane, wywoływało smutne wrażenie razem ze swymi mieszkańcami, którzy pokładali nadzieje tylko na Bożą pomoc, nie widząc żadnej możliwości materialnej poprawy. Ale oto spada na nich nowa bieda: zaczyna chorować matka rodziny. Choroba zaczyna się straszną gorączką i jakimś nieznanym uczuciem w gardle, ale chora milczy, bojąc się wystraszyć swoje dzieci.

„Masza, ty cała płoniesz” – zauważa jej siostra.

“Tak, bardzo źle się czuję, chyba, zalegnę w łóżko, ale Bóg jest łaskawy, być może, przejdzie; przecież wezwać lekarza nie możemy, nie ma czym mu zapłacić, akurat i leki kupować nie ma za co” – odpowiadała chora.

Pod wieczór ona rzeczywiście zaległa w łóżku i zaczęła majaczyć. Na drugi dzień Anna zobaczyła, że jest źle i poszła do znajomego lekarza, błagając go, aby przyszedł do chorej. On nie zwlekał z przyjściem z pomocą i stwierdził u Marii najsilniejszy dyfteryt.

„Natychmiast, nie zwlekając, trzeba oddalić dzieci – zarządził – dla bezpieczeństwa”.

„Co pan mówi, doktorze – zaprotestowała Anna – dokąd ja je podzieję? Pan widzi nasze mieszkanie!”

„Dokądkolwiek do rodziny, do znajomych słowem dokąd pani chce, ale zabrać obowiązkowo”.

Tu podniósł się rozdzierający duszę płacz dzieci.

„My nigdzie nie pójdziemy, będziemy dbać o mamę, nigdzie od mamy nie pójdziemy!..”

„Zostawi je pan na wolę Bożą, prosiła Anna – jeśli umrze matka, to niech umierają i one wszystkie, ja nie mam gdzie ich podziać, niech już wszyscy umierają – mówiła z rozpaczą.”

„Przynajmniej nie wpuszcza pani ich do tej dusznej sypialni, gdzie leży chora, przecież pani nakłada na mnie odpowiedzialność, pozostawiając dzieci przy zaraźliwej chorobie, co mam z wami robić? Oto zapiszę, co trzeba na początek, a jutro o godzinie 10 rano znów przyjdę; ale nie ręczę, być może, do rana chora nie dożyje”.

Z tymi słowami dobry doktor odjechał, zostawiwszy swoje pieniądze na leki. Anna natychmiast posłała siostrzeńca Witię do apteki, ponieważ on był najstarszy w rodzinie, i poleciła mu zanim będą przygotowywać leki nie czekać, a pobiec do kaplicy Panteleimona i wziąć olejku z łamapdki.

„I pomódl się za chorą!” krzyknęła ciocia, kiedy on już biegł po podwórku.

Dziewczynki, siedmioletnia Katia i ośmioletnia Mania, znajdowały się przy łóżku chorej mamy, i nie można było wywołać ich do drugiego pokoju. One płakały i całowały ją, starając się wywołać choć jeden dźwięk jej głosu.

„Mamo, mamusiu, prosiły, kochana mamusiu, nie umieraj, najdroższa mamusiu, powiedz choć słówko!”

Anna wierzyła, że niemożliwe dla ludzi możliwe jest dla Boga i zwróciła się do niego z gorącą modlitwą, tego nauczyła również dzieci.

„Mania, Katia! Jeśli kochacie mamę, to pomódlcie się do Boga, abyście nie zostały okrągłymi sierotami. Stańcie przed ikonami i gorąco się błagajcie Pana o uzdrowienie waszej mamy, błagajcie Carycę Nieba i wszystkich świętych Bożych, oto mam akafist do uzdrowiciela Panteleimona, czytajcie go i módlcie się”.

Dziewczynki z wiarą uchwyciły się tego środka i obie stanęły na kolana. One rozścieliły tekst na podłodze, dla własnej wygody, i zaczęły czytać akafist na głos, z gorzkimi łzami. Akafist wydrukowany był w języku cerkiewno-słowiańskim, co sprawiało im wielkie trudności; One ledwie rozbierały się w słowach i polewały papier gorzkimi łzami. Mania nie mogła na długo zostawić swojej mamy i często biegała do sypialni popatrzeć na nią, a Katia, nie wstając z kolan, szlochając modliła się, powtarzając swoją własna modlitwę: „Boże, ocal nam mamę! Święty Boże, uzdrów nam mamę!”

Anna żałowała, że nie zdążyła poprosić kapłana, aby priczastił umierającą siostrę i siedziała, wsłuchując się chrypieniu w piersiach chorej, oczekując jej śmierci.

Ale oto przybiegł siostrzeniec Witia, ledwie dysząc z powodu szybkiego chodu; oddał ciotce leki z apteki i olejek z kaplicy św. Panteleimona. U Wiery zrodziła się nadzieja i Anna pośpiesznie zabrała się za leczniczy olejek z kaplicy, odstawiwszy na bok leki. Z modlitwą zaczęła nacierać olejkiem całe ciało chorej, robiła to około pół godziny, a dzieci ciągle modliły się. Nagle chora otworzyła oczy i słabym głosem zapytała: „Jakimi to ziołami ty mnie nacierasz? Jak bardzo one są aromatyczne, pachnące i tak przyjemne dla ciała”.

„To olejek z łampadki uzdrowiciela Panteleimona”.

„Ot, widzisz, nie wiedziałam” – i chora uniosła rękę przeżegnać się.

Anna do rozcierania zużyła cały przyniesiony olejek, a potem przykryła chorą ciepłym kocem. Dzieci zmęczone łzami i gorliwą modlitwą, wkrótce usnęły na twardej kanapie, a ich ciotka siedziała przy siostrze, nie odrywając oczu od małego obrazka św. Panteleimona, wiszącego u wezgłowia chorej. Ona już nie mogła się modlić, tylko patrzyła na obrazek, jak patrzą na lekarza, w sztukę którego wierzą i całkowicie powierzają mu chorego. Tak minęła cała noc. Rano, koło godziny ósmej, chora poprosiła, aby zmienić na niej bieliznę, dlatego że bardzo się spociła. Sama usiadła na łóżku, przeżegnała się i porosiła o herbatę. Ucieszona Anna w pośpiechu spełniała wszystkie jej życzenia. O godzinie dziesiątej przyszedł lekarz i ostrożnie wszedłszy, zapytał: chora jeszcze żyje?

„Zajdzie pan do niej, czuje się lepiej” – odpowiedziała Anna.

On wszedł i zatrzymał się, nie wierząc swoim oczom. Spojrzał na nietknięte lekarstwo i zapytał: „Czym wy ją leczycie?”

„Oto lekarz – odpowiedziała Anna, wskazując na obrazek św. Panteleimona, a oto i lekarstwo” – pokazała flakonik po olejku.

Doktor zbadał chorą i wykrzyknął: „No, silna wasza wiara! To cud Boży uczynił – inaczej i przypuszczać nie mogę. Czy wiecie, że u Marii był najsilniejszy dyfteryt, i ja nie liczyłem, że zastanę ją żywą, a teraz tej choroby nawet śladu nie ma. Ja śpieszyłem się sprawdzić, jak działa moje lekarstwo a wy do niego nawet nie dotknęliście się”.

„Wybaczy pan, doktorze, byłam tak zrozpaczona, że wierzyłam tylko w Bożą pomoc, i dlatego wolałam ten olejek niż pana lekarstwo”.

„My modliliśmy się za mamę – powiedziała maleńka Katia – oto i Bóg ją uzdrowił. Powie pan, doktorze, wszystkim chorym, żeby modlili się do Boga i czytali akafist do św. Panteleimona. Przecież pan wierzy, że to on uzdrowił naszą mamę?”

Wierzę, dzieci, wierzę, to pierwszy przypadek podczas całej mojej lekarskiej praktyki. Jestem złym chrześcijaninem, ale mimo wszystko radzę, kiedy wasza mama całkiem wyzdrowieje, pójdźcie z nią i odsłużcie dziękczynny moleben. Teraz śmiało gratuluje pani Mario Aleksiejewna, szybkiego wyzdrowienia. Tylko jeden Bóg mógł wyrwać panią ze szponów śmierci”.

Z tymi słowami doktor odszedł radosny i zaskoczony. Maria rzeczywiście wkrótce wyzdrowiała.

Spis treści


BĄDŹ WYROZUMIAŁY I ŁAGODNY!

Człowiek złoszczący się na nas, jest człowiekiem chorym. Trzeba przyłożyć na jego serce plaster – miłość; trzeba go ułaskawić, porozmawiać z nim czule, z miłością – i jeśli nie zakorzeniła się w nim złość na nas, a tylko chwilowy wybuch – zobaczycie, jak jego serce albo złość zmiękną od naszej czułości i miłości, jak dobro pokona zło. Chrześcijanin zawsze powinien być dobry, mądry na to, żeby dobrem zło zwyciężać.

(Św. sprawiedliwy Jan z Kronsztadu)

Spis treści


DZIEDZICTWO

Rodzice Lizy byli ludźmi biednymi, ale uczciwymi i pracowitymi. Sama Liza była bardzo dobrą i czułą dziewczynką i wszystkie dzieci z sąsiedztwa lubiły ją za jej uprzejme i miłe zachowywanie się. Każdy chętnie z nią się bawił, nie patrząc na to, że była ona najbiedniejsza i nie miała, takich wspaniałych sukienek, jak Natasza, Nastia i inne koleżanki. Oni przecież patrzyli nie na sukienkę, ale na serce, które, oczywiście, warte jest więcej od jakiegokolwiek jedwabnego lub aksamitnego ciucha.

Nagle Liza zmieniła się. Jej rodzice odziedziczyli wielki spadek i wzbogacili się. Liza wyobraziła sobie, że jest ważniejsza od wszystkich koleżanek i stała się w najwyższym stopniu pyszałkowata. Po poprzedniej uczynności i uprzejmości nie pozostało u niej nawet śladu.

Natasza, Nastia i pozostałe jej koleżanki najpierw były zaskoczone, a potem zaczęły z niej się wyśmiewać, ale w końcu Nastia jej powiedziała: „Posłuchaj, Lizeczko, jesteś głupiutka dziewczynką. Jeśli nie zmienisz swego zachowania, to zostaniesz sama: my nie będziemy z tobą się bawić. Opamiętaj się!”

Przy tych słowach Liza skrzywiła się, odwróciła się od koleżanek i powiedziała: „Teraz ja jestem bogata – koleżanki znajdą się”. Ona, jednak, myliła się: dzieci ją zostawiły, Liza, porzucona przez koleżanki, wkrótce bardzo odczuła ich brak. Ona teraz dopiero zobaczyła, jak nieprzyjemnie być samotną. Siedząc przy oknie, Liza płakała, spoglądając na wesołe zabawy swoich byłych koleżanek. W końcu jej mama zauważyła tą przemianę i zapytała: „Dlaczego ty nie bawisz się z koleżankami?”

Na początku Liza wstydziła się podać przyczynę, ale gdy mama nalegała, ona przyznała się do swego głupiego wybryku, jak i do tego, że już dawno żałuje swojej arogancji.

„Idź zaraz do swoich koleżanek, przeproś ich – powiedziała mama. I pamiętaj, że nie bogactwo, ale czułe i serdeczne zachowanie powoduje, że człowiek jest lubiany. Co innych interesuje, czy jesteś bogata czy nie? Czy oni korzystają z twego bogactwa? Porzuć na zawsze głupią arogancję i nie dopuszczaj, aby zło zakorzeniło się w twoim sercu”.

Liza natychmiast posłuchała rady mamy, pobiegła do koleżanek, łaskawie poprosiła ich o przebaczenie za swoje nadęte wobec nich zachowanie i znów została z radością przyjęta do grona wesołych dzieci. To, zresztą, bardzo dobrze na nią podziałało: od tego czasu ona nigdy nie chwaliła się bogactwem ojca.

Spis treści


PRZYSŁOWIA O TYM, JAK ŻYĆ

Nie ma przyjaciela, to szukaj, a jest, to szanuj go.

Nowych przyjaciół zdobywaj, a starych nie trać.

Dla przyjaciela i siedem wiorst nie odległość.

Cenna jest pomoc w czasie niedostatku.

O dobrej sprawie mów śmiało.

Dobro nie umiera, a zło przepada.

Nie tak żyj, żeby, kto kogo może, ten tego gryzie, a tak żyj, żeby ludziom, jak sobie.

Głupcy nawzajem się gubią i topią, a mądrzy nawzajem się kochają i sobie pomagają.

Kto robi dobrze, tego Bóg błogosławi.

Kto sieroty karmi, tego Bóg nie zapomina.

Podaj w okienko, Bóg w bramę poda.

Dobremu człowiekowi i cudza choroba na sercu leży.

Nie kop innemu jamy: sam do niej wpadniesz.

W zuchwałości i zawiści nie ma ani przybytku, ani radości.

Bóg widzi, kto kogo skrzywdzi.

Spis treści


CZEGO UCZĄ NAS PSZCZOŁY?

Uczucie miłości do rodziców Bóg włożył w serce każdego człowieka. Ale co mówić o ludziach? Popatrzcie na pszczoły: one nie porzucają swojej matki (tzn. królowej pszczół) nawet wtedy, kiedy ona już nie może dla nich nic zrobić i, pokaleczona albo chora, pada na dno ula. Nie można patrzeć bez współczucia, jak te Boże muszki z całych sił starają się podnieść swoją matkę z dna do góry: one spuszczają się, czepiając się jedna za drugą, na dno ula i tworzą z siebie drabinę w nadziei, że matka po tej drabinie wejdzie do góry, gdzie oczekują na nią najgorliwsze służące. A jeśli ona tak osłabła, że nie może stamtąd się wydostać, to zostaje przy niej kilka pszczółek z miodem, które karmią chorą matkę i ogrzewają ją, przytulając się do niej. I wzruszający bywa widok, jak te ofiarne dzieci nie zostawiają swojej matki nawet wtedy, kiedy ona umrze: one machają nad nią skrzydełkami, jakby starają się ożywić ją, i dopiero wtedy, kiedy widzą, że wszystko nadaremnie, z żałosnym brzęczeniem odlatują od niej.

Patrząc na to, mimowolnie pomyślisz: „podejdźcie tu, rozumni ludzie, nauczcie się od tych maleńkich stworzeń nie tylko ich mądrości-rozumu, ich pracowitości, dbałości, ich miłości do swoich dzieci – młodych pszczółek, ale i podziwiajcie ich miłość do matki, nauczcie się od nich i tej cnoty. Ale przecież my nie jesteśmy zwierzętami, nie dzikusami jakimiś, nie poganami, Boga nie znającymi. Nam powiedział Bóg: „Czcij ojca twego i matkę twoją, aby dobrze ci było i abyś długo żył na ziemi”. Dużo-dużo pisali nam o tym przykazaniu wielcy nauczyciele starotestamentowi, dużo pouczali nas święci apostołowie i zawsze uczyła i uczy święta matka nasza Cerkiew Prawosławna. Ona uczy nas, że, kto szanuje ojca i matkę, temu Bóg zsyła Swoje błogosławieństwo i długie życie, a kto nie wypełnia tego świętego przykazania, tego dosięga Boża klątwa. Oto jak poucza o tym mądry Jezus syn Suchara: „Czczący ojca – mówi – oczyści grzechy”. Co to znaczy? A to znaczy ot co: Bóg tak wysoko stawia miłość dzieci do rodziców, że On wybacza nam grzechy nasze, jeśli my całym sercem kochamy naszych rodziców, jeśli z oddaniem służymy im w ich chorobach i starości, jeśli dla nich nic nie żałujemy, co tylko posiadamy. I dzięki Bogu, jest dużo takich chrześcijan, u których miłość do rodziców godna jest podziwu.

Spis treści


ZEGAREK BABCI

„Babciu, dlaczego za każdym razem liczycie, kiedy bije wasz ścienny zegarek i potem o czymś zamyślacie się?” - tak zapytała siedmioletnia dziewczynka swoją kochaną babcię, przybiegłszy do niej i wspinając się do niej na kolana, kiedy zegar wybijał dwunastą.

- Liczę, moja kochana, uderzenia zegarków z przyzwyczajenia, kiedy myślę, a myślę przy tym o tym, że z każdą godziną, moje życie staje się krótsze, a śmierć staje bliżej przy mnie. Zegar zacznie bić, a ja i myślę: jeszcze odleciała do wieczności godzina z mego życia; jeszcze o godzinę mniej zostało mi żyć na tym świecie. Dzwonienie zegara, jak dzwonienie dzwonu pogrzebowego, przypomina mi, że kiedyś wybije i ostatnia godzina w moim życiu, po której dzwon pogrzebowy ogłosi o końcu tutejszego mego życia.

- A po co to wam, babciu, myśleć i pamiętać o tym? Czy to wam się podoba? Czy chcecie umierać?

- Umierać się nie chce, dziecko moje, ale śmierć nas nie pyta, kiedy ma przyjść. A moje lata już takie, że i nie chcąc myśli się o śmierci. I co za chrześcijanka byłaby ze mnie, jeślibym bała się myśleć o śmierci? Myśleć o śmierci i oczekiwać jej każdego dnia, każdej godziny mówi nam wszystkim nasz Bóg, żebyśmy się przygotowali do życia przyszłego. Tak więc, kiedy zacznie bić zegar, ja myślę: jeszcze o godzinę skróciło się moje życie. Co ja dobrego uczyniłam i co złego w minionej godzinie? Staję się lepsza czy nie, i czy gotowa jestem stanąć po śmierci na sąd Boży? Jeśli zrobiłam lub powiedziałam coś złego w minionej godzinie, to wzdycham do Boga z powodu grzechów swoich i po tym czasem powstrzymam się od złego uczynku lub złego słowa. Czy postąpił ktoś z domowników nieładnie, czy powie przykre słowo, czy ty oto uczynisz jakąś psotę, a ja przypomnę o śmierci i powstrzymam się od gniewu i słowa złości, a zamiast tego zwrócę uwagę tobie i innym z łaską i miłością.

- Teraz i ja tak, babciu, będę robić: jak zacznie bić zegar, to ja zawsze będę wspominać o śmierci i będę robić to, co robicie Wy.

- Dobrze, dziecko moje, tak robić każdemu chrześcijaninowi; ale na razie to ponad twoje siły: nie obiecuj robić tego, czego nie możesz spełnić. Kiedy wyrośniesz, wtedy staraj się tak robić. A teraz ty ot co zrób: kiedy zacznie bić zegar, pomyśl wtedy: oto jeszcze o godzinę wydłużyło się moje życie; co ja zrobiłam w ciągu tej godziny – czego się nauczyłam, dowiedziałam się? Jeśli coś pominęłaś albo zapomniałaś zrobić – pośpiesz wypełnić. Jeśli komuś uczyniłaś przykrość, lub na kogoś obraziłaś się, pośpiesz pogodzić się i w następną godzinę postaraj się nie robić niedobrego, co dopuszczałaś w minioną godzinę. Wtedy ty z każdą godziną będziesz stawać się lepszą i mądrzejszą; będziesz rosnąć ciałem i duchem.

- Dobrze, babciu, ja tak będę teraz robić.

- Niech Bóg ciebie błogosławi, dobre dziecko moje!

Spis treści


TAJEMNICA

W pewnym domu mieszkały dwie maleńkie siostry, które zawsze widziano wesoło bawiące się, dlatego że one zawsze były zadowolone z siebie nawzajem. One miały wspólne ksiązki i zabawki, ale nigdy się nie sprzeczały, nigdy nie było słychać złego słowa, nie było widać gniewnego spojrzenia. Były zawsze w dobrym nastroju, bawiły się na trawie albo pomagały w czymś mamie.

„Wydaje mi się, że wy nigdy się nie gniewacie – powiedziałem im pewnego razu. – Od czego to zależy, że zawsze jesteście zadowolone jedna z drugiej?

One popatrzyły na mnie i starsza powiedziała: „To dlatego, że my we wszystkim ustępujemy jedna drugiej”.

Pomyślałem przez minutę. Tak, to sprawiedliwe: ty ustępujesz jej, a ona tobie.

Te maleńkie dobre siostry odkryły tajemnicę spokojnego i wesołego życia. One zawsze ustępowały jedna drugiej, starając się robić sobie nawzajem same przyjemności. One są dobre, ustępliwe, szczere, niesamolubne i gotowe ciągle pomagać jedna drugiej. I, czyż nie prawda, jak powinny być szczęśliwe? I wszyscy za to je lubią.

Spis treści


NIE MIŁUJCIE RZECZY ZIEMSKICH

Jak dla dziecka nie ma znaczenia w co jest ubrane, tak chrześcijanin – dziecko w Chrystusie – nie powinien przywiązywać znaczenia do różnorodności, bogactwa i wspaniałości ziemskich ubrań, uważając za najlepsze i niezniszczalne swoje ubranie Chrystusa Boga. Dlatego że zamiłowanie do drogich, pięknych ubrań właściwe jest ludziom wieku tego lub poganom, jak mówi Pan (Mat. VI, 31), dlatego że ubranie jest bożkiem ludzi tego świata. O, jak jesteśmy próżni, my, powołani do obcowania z Bogiem, którym obiecano dziedzictwo nieprzemijających wiecznych pomyślności. Jak niejasne są nasze pojęcia o przedmiotach przemijających i wiecznych skarbów. Jak nierozumni jesteśmy, nadając wartość najbanalniejszym przedmiotom i nie ceniąc skarbów wiecznej swojej duszy, spokoju, radości, śmiałości przed Bogiem, świętości, posłuszeństwa, cierpliwości, w ogóle wszystkich cech prawdziwego chrześcijanina. Więc, trzeba cenić duchowe skarby, męstwa, a materialne, jak przemijające, błahe – lekceważyć.

(Św. sprawiedliwy Jan z Kronsztadu)

Spis treści


WSZECHMOCNA MIŁOŚĆ

„Dzieci Paweł i Olga – pisał w swoim dzienniku święty Jan z Kronsztadu – według miłosierdzia Władyki i po modlitwie mnie grzesznego zostały uzdrowione od ich ciężkiej choroby. U malutkiego Pawła choroba ustąpiła podczas snu, a malutka Olga otrzymała spokój ducha i jej twarzyczka z ciemnej stała się jasną.

Dziewięć razy chodziłem modlić się ze śmiałą ufnością, mając nadzieję, że ufność nie przyniesie wstydu, że kołaczącemu będzie otwarte, że chociaż za wytrwałość da mi Władyka proszone, że jeśli niesprawiedliwy sędzia w końcu spełnił prośbę, niepokojącej go kobiety, to tym bardziej Sędzia Najsprawiedliwszy spełni moją grzeszną modlitwę za niewinne dzieci, że On spojrzy na trud mój, na chodzenie moje, na słowa modlitewne i moje stanie na kolanach, na ufność moją, na wielkie moje nadzieje.

Tak i uczynił Władyka, nie zawstydził mnie, grzesznego. Przychodzę dziesiąty raz – dzieci zdrowe. Podziękujmy Władyce i najszybszej Obrończyni”.

Oto jak miłość o. Jana z Kronsztadu uzdrowiła dzieci!

„Walcz o miłość: wszystko przeminie, a miłość przetrwa wiecznie, jak sam Bóg, Który jest Miłością”

(Św. Jan z Kronsztadu)

Spis treści