Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.
(Opowiadanie ojca Jerzego)
Aby moje opowiadanie było tobie zrozumiałe, powinienem zrobić niewielką dygresję.
Kiedyś byłem ihumenem Mieszczanskiego Monasteru, który znajdował się w kałużskiej guberni. Według klasztornych spraw nierzadko musiałem bywać w Kałudze. Podczas jednego z takich przyjazdów idę ulicą i widzę: obok ładnego wielkiego domu stoi kobieta w niedbale narzuconym ciepłym szalu i kogoś oczekuje. Zobaczywszy mnie, szybko podeszła i ukłoniła się. Twarz jej blada i taki smutek na niej, że natychmiast z całą uwagą wpatrzyłem się w nią, a ona mi mówi:
- Ojczulku, mąż umiera, odejść od niego daleko nie mogę, a jemu ostatnich sakramentów udzielić szybciej trzeba. Nie odmówcie, proszę was, wstąpcie do nas!
Na szczęście, miałem ze sobą Święte Dary.
Wprowadziła mnie do domu, popatrzyłem na jej męża: zupełnie kiepsko, niedługo pociągnie. Wyspowiadałem go, udzieliłem Świętej Eucharystii. On zupełnie przytomny. Dziękować mi zaczął ze łzami, a potem powiedział:
- Bieda u mnie wielka: Jestem przecież kupcem, ale podeszła taka sprawa, że dom musiałem zastawić, a wykupić nie ma za co i jego za dwa dni na licytacji sprzedawać będą. Oto teraz umieram i rodzina niezabezpieczona pozostaje.
Żal mi się go zrobiło.
- Nie martwcie się - mówię - być może, Pan Bóg da i wam jakoś pomóc zdołam.
A sam szybciej wyszedłem od kupca i telegraficznie wezwałem do siebie do hotelu jednego duchowego syna, także kupca.
Ten wieczorem już u mnie w pokoju siedział, domyślił się, w czym sprawa i kiedy była aukcja w sprawie sprzedaży domu, zdołał podbić za niego cenę do 25 tysięcy. Dom kupiło miasto, z otrzymanych pieniędzy 7 tysięcy poszło na spłacenie zastawu, a 18 włożono do banku na imię żony umierającego kupca.
Tu już odjazd do monasteru opóźniłem i po wszystkich transakcjach pieniężnych poszedłem do chorego opowiedzieć o udanym zakończeniu sprawy. On jeszcze żył, dziękował mi, że uratowałem jego rodzinę od biedy. Pod wieczór umarł. Chować go nie zostałem, a pośpieszyłem do monasteru i w natłoku różnych zdarzeń zapomniałem o nim.
Przeszło wiele lat... Byłem aresztowany i musiałem siedzieć w celi skazańców, razem ze mną znajdowało się 37 ludzi.
Prawie każdą noc do nas przychodzono i zabierano na rozstrzelanie 5-6 ludzi. W taki sposób zostało nas siedmiu.
Jakoś za dnia podszedł do mnie więzienny strażnik i szepnął:
- Przygotowujcie się, batiuszka, dzisiaj otrzymałem listę na was wszystkich. Nocą wywiozą.
Przekazałem swoim współwięźniom słowa stróża. Czyż trzeba mówić, co podniosło się w duszy każdego z nas? Chociaż wiedzieliśmy, że jesteśmy osądzeni na śmierć, ale ona ciągle stała za progiem, a teraz zbierała się go przekroczyć...
Nie mając sił pozostawać w celi, włożyłem epitrachelion i wyszedłem pomodlić się w głuchy, bez okien korytarz. Modliłem się i płakałem tak, jak nigdy w życiu, łzy były tak obfite, że na wskroś przemoczyły jedwabne hafty na epitrachelionie, on wypłowiał i rozpłynął się różnokolorowymi zaciekami.
Nagle zobaczyłem obok siebie nieznanego człowieka: który współczująco patrzył na mnie, a potem powiedział:
- Nie płaczcie, batiuszka, was nie rozstrzelają.
- A pan kto? - Zdziwiłem się.
- Wy, batiuszka, mnie zapomnieliście, a tu u nas dobrych uczynków nie zapomina się - odpowiedział człowiek. - Ja ten sam kupiec, któremu w Kałudze przed śmiercią udzieliliście ostatnich sakramentów.
I tylko ten kupiec z moich oczu poszedł, jak widzę, w kamiennej ścianie korytarza wyłom utworzył się i przez niego zobaczyłem skraj lasu, a nad nim w powietrzu swoją zmarłą matkę. Ona kiwnęła mi głową i powiedziała:
- Tak, Jureczku, was nie rozstrzelają, a za 10 lat z tobą się zobaczymy.
Widzenie skończyło się i znowu znalazłem się obok głuchej ściany, ale w duszy mojej była Pascha! Pośpieszyłem do celi i powiedziałem:
- Drodzy moi, dziękujecie Bogu, nas nie rozstrzelają, wierzcie słowu kapłana (zrozumiałem, że i kupiec i matula mówili o nas wszystkich).
Wielka boleść w naszej celi zmieniła się w niepohamowaną radość, uwierzyli mi i jedni całowali moje ręce, inni ramiona, a niektórzy nawet buty. Wiedzieliśmy, że będziemy żyć!
Minęła noc i o świcie nas przewieźli do więzienia przejściowego. Stamtąd trafiłem do B-ki, a wkrótce po amnestii zostałem zwolniony i żyłem ostatnie lata przy Daniłowskim Monasterze; Sześciu zaś moich współwięźniów stało się moimi duchowymi dziećmi.
Po paru latach mnie znów aresztowali i wysłali tu, do Karatiubu, gdzie siedzimy teraz z tobą razem i rozmawiamy.
(„Niewymyślone opowiadania”)
Epitrachelion – scs jepitrachil część stroju liturgicznego zawieszanego w trybie obowiązującym na szyi kapłanów podczas dokonywania przez nich czynności liturgicznych, będącego oznaką stanu kapłańskiego, symbolizującego z wysokości spływającą i dokonywującą łaskę Świętego Ducha.