Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


STARZEC ZACHARIUSZ (ZOSIMA)

ŚMIERĆ PAWŁA JEST WYZNACZONA

Przenikliwości starca nie można opisać. On widział daleko naprzód życie każdego człowieka. Niektórym ludziom przepowiadał ich bliski zgon, innych zaś, jak czuła troskliwa matka, niczego nie mówiąc, przygotowywał do przejścia w wieczność.

Nieraz słyszeliśmy od starca takie słowa: „Nieraz mówię całkowicie niespodziewanie dla siebie, coś takiego, z czego sam czasami się dziwię. Ofiarowałem i usta, i serce swoje, i duszę Zbawicielowi i Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi i, co On podsuwa, to i mówię, i to robię. Nie ma u mnie swoich słów, nie ma u mnie swojej woli”.

Pewnego razu przyszła staruszka ze swoją krewną, zdrową i kwitnącą dziewczyną, do starca.

Nagle starzec mówi dziewczynie: „Ty jutro przyjmij święte Dary Chrystusowe, a ja wyspowiadam cię. A teraz idź i umyj mi schodki, one, prawda, prawie czyste, ale to ja tak dla ciebie mówię i na każdym schodku przypominaj swoje grzechy i kajaj się. A kiedy będziesz wycierać, wspominaj wszystkie chodzenia dusz po mytarstwach*”.

Kiedy dziewczyna poszła myć schodki, jej krewna ze zdziwieniem zapytała starca: „Dlaczego jej przystępować do komunii zaraz jutro, przecież nie post, ona nie przygotowywała się, zdrowie jej kwitnące, ona i później pogowieje*”.

„Jutro zrozumiesz, dlaczego ona nie może odkładać komunii. Po wczesnej liturgii sama przyjdziesz do mnie, wtedy i porozmawiamy”.

Kiedy dziewczyna umyła schodki, starzec ją wyspowiadał, odpuścił jej grzechy za całe jej życie i tak czule, pieszczotliwie, z ojcowską miłością patrzył na nią. Napoiwszy ich herbatką, on pożegnał się z nimi.

Na drugi dzień dziewczyna przyjęła Eucharystię, czuła się doskonałe i radosna przyszła do domu. Jej krewna napiekła pierogów i poszła nastawiać samowar. A dziewczyna przysiadła się na krzesło i jakby zasnęła. Pan Bóg wziął jej duszę bezboleśnie, momentalnie. Oszołomiona jej zgonem, staruszka przybiegła do starca i zastała ostatniego na modlitwie za nowopriestawlennuju. On pocieszał staruszkę: „No, co też ty, wiedziałem przecież, że Pan Bóg ją weźmie, dlatego i pobłogosławiłem jej pilnie przyjąć Eucharystię”. I dużo jeszcze mówił, pocieszając porażoną nagłym zgonem staruszkę.

Pewnego razu, kiedy kapłan służył w cerkwi, przyszła na służbę nigdy nie znająca go jakaś dama i, zobaczywszy go, takiego stareńkiego i zadziwiająco chudego, pomyślała: „Ot, jaki to mnich, gdzież mu ludzi do cerkwi przyciągać, on i już chodzących wszystkich rozpędzi”. Nagle starzec, zamiast tego, żeby wchodzić do ołtarza, zaczął przeciskać się przez tłum bezpośrednio do tej damy i powiedział: „Olga, nie bój się, nikogo nie rozpędzę”. Ugodzona jego przenikliwością, dama, której na imię rzeczywiście było Olga, upadła do nóg, prosząc u niego przebaczania za swoje myśli i potem zawsze przychodziła do niego po rady.

Jedna mniszka, siedząc za stołem z kapłanem, pomyślała: „Jeślibym była uczona, zupełnie inna sprawa byłaby, dogodziłabym Panu Bóg szybciej, niż teraz, kiedy ja taka małopiśmienna”. Starzec spojrzał na nią i powiedział: „Bóg uczonych nie potrzebuje, Jemu jedna miłość potrzebna”.

Jedna służebnica Boża nie miała gdzie odpocząć, ani u znajomych, ani u bliskich, a batiuszka i mówi: „Nie smuć się, każdyj kustik noczewat’ pustit” (każdy krzaczek na nocleg przyjmie). I, ku zdziwieniu, mało znani ludzie zaczęli błagać ją, aby przyjechała do nich na odpoczynek na wieś.

Pewnego razu starzec siedział ze swoimi duchowymi dziećmi za stołem i częstował ich obiadem, nagle szybko wstał i mówi: „Oto jak Pelagia moja, jak kaja się, jak prosi mnie odpuścić jej grzechy, płacze nawet; poczekajcie, dzieci, przerwijcie jedzenie, pomódlcie się ze mną”.

Starzec podszedł do kąta z ikonami, przeczytał modlitwę rozgrzeszającą i pobłogosławił kajającą się duchową córkę. „A gdzie też ona teraz kaja się, batiuszka?” – „A ona na północy teraz. Oto i zapytam ją, kiedy przyjedzie, o jej skruchę. Zapamiętajcie dzisiejszy dzień i godzinę”. I, rzeczywiście, po pół roku przyjechała na ojcowiznę Pelagia, opowiedziała starcowi, jak głęboko kajała się i płakała i prosiła starca o rozgrzeszenie jej dokładnie o tej samej godzinie i w tym samym dniu, w którym starzec uwolnił od grzechów.

Jeszcze był wypadek z dwiema damami. Idą one do celi do starca i jedna całą drogę kaja się w swoich grzechach: „Panie, jaka ja jestem grzeszna, oto i tamto nie tak zrobiłam; tamtego osądziłam, przebaczże Ty mi, Panie...”.

I serce jej i umysł jakby przypadają do stóp Pana. „Przebacz, Panie i daj siły tak nie obrażać Ciebie. Przebacz, Panie”. całe życie swoje ona przejrzała i ciągle kajała się i kajała się.

Druga zaś szła spokojnie do starca. „Przyjdę, wyspowiadam się, o wszystkim grzeszna powiem, jutro przyjmę Komunię, a oto teraz po drodze przemyślę, jaki by mi materiał kupić na suknię mojej córeczce i jaki by fasonik jej wybrać, żeby pasowało do jej twarzyczki...” I temu podobne świeckie myśli zajmowały serce i umysł drugiej damy.

Obie razem weszły do celi do o. Zosimy. Zwracając się do pierwszej, starzec powiedział: „Stawaj na kolana, teraz tobie grzechy odpuszczę”. – „Jakże, batiuszka, przecież wam i nie powiedziałam...”. – „Nie trzeba mówić, cały czas je Panu mówiłaś, całą drogę kajałaś się przed Nim, a ja wszystko słyszałem, tak, że teraz rozgrzeszę ciebie, a jutro pobłogosławię przystąpić do Eucharystii.

„A ty - zwrócił się on po jakimś czasie do drugiej damy - ty idź kup na suknię swojej córce materiału, wybierz fason, uszyj, co zamyśliłaś. A kiedy dusza twoja przyjdzie do skruchy, przychodź na spowiedź. A teraz ciebie spowiadać nie będę”

Jeszcze znacznej siły przenikliwości starca Zosimy doznały na sobie dwie studentki, które przybyły do celi starca. Nasłuchały się one od innych o nadzwyczajnym batiuszce i jego niezwykłym rozsądku i zdecydowały zapytać go o wszystko, co tylko je interesowało i męczyło. One zdecydowały wyjaśnić wszystkie niezrozumiałe sprawy życia. Zapisały pytania najróżnorodniejsze: i społeczne, i estetyczne, i filozoficzne i rodzinne i po prostu psychologiczne wątpliwości.

U jednej studentki okazało się takich pytań prawie 40, a u drugiej 15.

Przyszły. Starzec jest zajęty, ma dużo ludzi.

Poczekajcie, dzieci, posiedźcie tam w kąciku, powinienem z nimi najpierw się zająć, one z dala przyjechały”.

Studentki czekają i czekają. Oto już i cierpliwości nie starcza dłużej czekać. Nagle starzec spojrzał na nie: „Co, śpieszycie się? - No, ty pierwsza, Lubow, wyjmuj swoje 40 pytań, bierz ołówek i pisz”. – „Ja zaraz je przeczytam wam, batiuszka”. – „Nie trzeba czytać, ty pisz odpowiedzi”. I na wszystkie 40 pytań starzec dał odpowiedzi, nie ominąwszy ani jednego i wszystkie odpowiedzi wyczerpujące.

„No, a teraz ty, Jelizawieta, wyjmuj swoje 15 wątpliwości”. I znowu, nie czytając, nie pytając, czego chcą się od niego dowiedzieć, udzielił odpowiedzi w takiej kolejności, jak były napisane pytania.

„No, teraz idźcie. Przemyślcie, co wam powiedziałem. Pan Bóg i pobłogosławi was, a do mnie cierpiący idą, nie mam dzisiaj czasu, przyjdźcie innym razem”.

Całe swoje życie te dwie studentki były głęboko oddane starcowi. Jedna z nich umarła w wieku ponad 40 lat od suchot i na łożu śmierci zobaczyła starca, on przyszedł do niej i pobłogosławił ją. Żywy stał przy łóżku. A kiedy ona była na wygnaniu, to starzec przyśnił się jej we śnie, dokonując nad nią postrzyżyn i nadał jej imię Anastazja, chociaż życie jej złożyło się tak, że i myśleć o postrzyżynach było trudno.

Kilkakrotnie starzec naznaczał ludziom śmierć albo przepowiadał ją.

Starzec miał jedną duchową córkę, staruszeczkę, kupcową Rieszetnikową. Często odwiedzała starca. Oto przychodzi ona pewnego razu do starca cała we łzach. „Wymęczyłam się - mówi - ja z synusiem swoim Pawłem, on zupełnie opuścił się, wpada w ciężkie grzechy. Boga nie czci, do cerkwi nie chodzi, sakramentów nie przyjmuje, rodziców obraża, pije, pali i hula z różnymi kobietami. Mówiłam mu, powstrzymywałam, prosiłam, namawiałam. Naśmiewa się on ze mnie i ciągle swoje robi. Nocami przestałam spać, oka nie osuszam, żal synka jednak, ginie biedak, ginie najdroższy. Życie ziemskie jak sen przeleci, a na co on zasłuży tam, w wiecznym życiu? Przecież wierz nie wierz, a każdy człowiek musi dawać Panu odpowiedź za każdy swój uczynek, za każdy swój postępek, a mój Pawełek awanturować się zaczął nieprzyzwoitym ordynarnym przekleństwem, ciemnych słów używa stale. Jeszcze zmarły batiuszka, o. Aristoklij mówił, że gorszej nie ma obrazy dla Pana i Carycy Niebiańskiej, jak kto kłóci się tym przekleństwem, tym on obraża Pana i Carycę Niebiańską, matkę ziemię i matulę swoją rodzoną. A mój Paweł...” - I staruszka gorzko zapłakała.

Żałował starec cierpiącej, pocieszał ją, udzielał rad, ale wszystko na próżno. Paweł deptał ich nogami, mając za nic i nadal szalał.

Pewnego razu matka ledwie nie przemocą przyprowadziła synka do o. Zosimy. On nawymyślał starcowi i dalej żył tak, jak jemu się chciało, zaspokajając wszystkie żądze ciała. Starzec modlił się za Pawła, starając się obudzić w nim chociaż iskrę skruchy.

Pewnego razu starzec spotkał Pawła na ulicy i zagadał z nim łaskawie i z serdeczną życzliwością. Grubiańsko przerwał mu młody człowiek i z jakąś kpiną wsunął mu rubla. Starzec natychmiast oddał tego rubla ubogim i błagał Pana, żeby i tę jałmużnę, tak zimno podaną, jednak przyjął Pan Bóg i dla tej jałmużny uratował duszę błądzącego i tonącego w grzechach młodzieńca.

„Panie, Caryco Niebiańska, wskaż mi, co trzeba zrobić, żeby nie zginęła dusza Pawła, żeby on pokajał się i otrzymał życie wieczne”. Nie raz przy tronie Bożym prosił starec za niego i odkrył Pan Bóg starcowi, że Paweł tylko wtedy pokaja się i zbawi się, jeśli wyznaczyć mu szybką śmierć w określony miesiąc i dzień. Żałował starec matki, błagał Boga, być może, można jakoś inaczej poprawić Pawła. Odpowiedź była znów ta sama: „Nie ma innej dla niego drogi, porozmawiaj z matką, wyznacz śmierć”.

Oto znowu przyszła staruszeczka matka do starca i, zalewając się łzami, opowiedziała o skandalach syna.

„Matko - powiedział jej odważnie starzec - jeśli chcesz, żeby uratował się twój syn, to zgódź się na to, wyznaczę mu za rok śmierć. Wtedy on opamięta się, zachoruje, przemyśli, pokaja się, przyjmie święte Dary Chrystusowe i umrze jak chrześcijanin. Inaczej nie przyjdzie on do Boga i zginie dusza jego na wieki. Zgodna czy nie, mów?”

Długo nie zgadzała się staruszka, ale czas szedł i szedł, a Paweł stawał się coraz gorszy i gorszy. I, wreszcie, sama matka, przyszedłszy do starca, zaczęła prosić go, żeby starzec postąpił z jej synem, jak jemu wskaże na to Bóg i, jeśli trzeba, żeby wyznaczona została mu śmierć, niech naznacza, tylko żeby zbawiła się dusza ukochanego syna.

„Więc, siostrzyczko, powiedz synowi twemu, że wyznaczona mu śmierć dokładnie za rok w ten dzień i miesiąc, na taką to godzinę. Niech kaja się i przygotowuje się do wieczności”.

Zapłakała staruszka, ale już nie łzami rozpaczy, a głębokimi łzami wiary, przenikającymi w dal, w wieczność...

Matka wszystko powiedziała synowi, ten nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi.

Ale czas mijał, zbliżał się termin spełnienia słów o. Zosimy i młody kwitnący Paweł zaniemógł na łożu śmierci, zachorowawszy na tyfus. Po kilku dniach przyszedł do skruchy, zaprosili kapłana z Nowodiewiczego monasteru. Umierający wyspowiadał się. Przyjął Eucharystię, pożegnał się ze wszystkimi i, jak dziecko, spokojnie, wyciszony odszedł do wieczności, poprosiwszy wszystkich o przebaczenie, umocniwszy się w wierze, nadziei i miłości.

Porażona matka natychmiast poszła do starca, żeby zakomunikować mu o śmierci syna. Wszedłszy do celi, ona była krańcowo zdziwiona, zastawszy starca kończącego panichidę za nowopriestawlennoho syna Pawła.

„Oto widzisz, siostrzyczko, jaka łaska Boża. Do Królestwa Niebiańskiego dostał się twój synek, nie zaginął jego rubel, podany niezamożnym. Lekki błogosławiony zgon dał mu Pan Bóg. On zapomniał jeden grzech wyznać spowiednikowi i odpuściłem mu zaocznie. No, teraz ty nie smuć się, a ciesz się i sama przygotowuj się do niebiańskich domów. Twoja godzina też bardzo bliska”.

Paweł zmarł właśnie w ten miesiąc, dzień i godzinę, w który wyznaczył mu umrzeć o. Zosima.

Starec, starczestwo - kierunek mnisiego życia, u którego podstaw leżą rady i pouczenia, udzielane przez doświadczonego duchowego opiekuna«starca» (w żeńskim monasterze – «starycy»); podobne «pouczające» rozmowy mogą być czysto mnisze, jakby skierowane wewnątrz klasztoru albo mniszo-świeckie, otwarte na zewnątrz.

Mytarstwa – biedowania, przykre doświadczenia, mordęgi; różne stany jakie przechodzi dusza po opuszczeniu ciała w wędrówce z ziemi do nieba

Gowienije – 1. szczególny szacunek, czczenie; 2. przygotowywanie się do spowiedzi i Eucharystii z zachowaniem postu i uczęszczaniem na nabożeństwa.

Nowopriestawlennyj – od priestawlatisia 1. przenosić się z życia doczesnego do wieczności, umierać: 2. zmieniać miejsce. Nowopriestawlennyj – dosł. nowozmarły; do 40 dnia od śmierci.

Panichida – nabożeństwo za duszę zmarłego

CZOTKI - TEŻ TELEFON

W końcu zaniemógł nasz starzec. Rozchorował się tak, że nie było nadziei na jego wyzdrowienie. Radośnie przygotowywał się do przejścia w wieczność i było mu obwieszczone od Pana Boga, że za parę dni umrze. Otchodnuju przeczytał sobie starec, wielkanocny kanon ledwie słyszalnym głosem zaśpiewał i nagle poczuł sercem, że jest bardzo potrzebny władyce Trifonowi i że Pan Bóg przedłuży jego życie, da odroczenie.

„Co to? Dlaczego? - modlitewnie wzdychał starzec - dlaczego ja tak jestem potrzebny władyce Trifonowi? Wezwę więc ja go do siebie. Niech on sam powie, o co tu chodzi”.

I oto starzec bierze swoje czotki, przykłada je do czoła i w obecności swojej lokalowej gospodyni Jewł. G. P. Mówi: „Niech te czotki będą mi teraz telefonem. Przyjacielu mój, Trifonie, przychodź do mnie natychmiast, umierać zebrałem się, a serce mówi, że dla ciebie ja jeszcze potrzebny jestem. Przychodź, porozmawiamy z tobą”.

Gospodyni, z kpiną patrząc na starca, mówi mu: „No dlaczego wydziwiacie i wygłupiacie się? Czotki telefonem nazywacie, dziecko z siebie jakieś odgrywacie? Kto was usłyszy? Nawet jeśliby wy i prawdziwie zaprosili do siebie metropolitę Trifona, i to on do was nie pojedzie”.

- Wezwałem go. Zobaczymy, co będzie - łagodnie powiedział starzec.

Za pół godziny rozbrzmiał dzwonek. Otworzyli. Przyjechał ipodiakon od metropolity Trifona z tym, żeby uprzedzić, że zaraz przyjedzie do starca metropolita, że on już wyjechał.

Zdziwieniu gospodyni nie było granic.

Bardzo wzruszające były odwiedziny starca. Metropolita Trifon ze łzami w oczach modlił się o wyzdrowienie o. Zosimy (w schimie Zacharii) przy czym mówił tak: „Ty jesteś mi potrzebny i przedłuży Pan Bóg tobie życie, żebyś po mnie przeszedł na tamten świt, żebyś pomodlił się za moją duszę, kiedy poleci ona po mytarstwach. Wstań, starcze, wstań, wyspowiadaj mnie” - mówił metropolita Trifon.

- Nie mogę, drogi władyko, nie mogę głowy podnieść z poduszki, nie mogę...

- Wstań, przez posłuszeństwo.

Z wysiłkiem podniósł się starzec i, podtrzymywany przez władykę Trifona, podszedł do ikon, wyspowiadał swojego drogiego gościa i znowu położył się. Jemu zrobiło się gorzej.

Metropolita, oblewając się łzami, prosił władykę świata Pana naszego Jezusa Chrystusa, aby uzdrowił starca. Całe serce władyki Trifona kierowało się do Pana, jego modlitwa była płomienna i gorąca. On błagał i Carycę nieba i ziemi, żeby Ona, Przeczysta Bogurodzica, ubłagała Syna Swojego dać odroczenie śmierci starca Zosimy, żeby starzec przez cud wstał i żeby okrzepł o tyle, żeby mógł posłużyć cerkiewną służbę wspólnie z nim (metropolitą).

Pożegnali się. Blady jak nieboszczyk starzec leżał na swoim łóżku.

Władyka Trifon, głęboko wzruszony posłuszeństwem i miłością starca, ale i głęboko poruszony jego ciężką chorobą, od starca pojechał do cerkwi Większe Wniebowstąpienie, gdzie powinien był służyć.

Po zakończeniu Nabożeństwa władyka Trifon zwrócił się z mową do ludzi: „Bracia i siostry, proszę was, pomódlcie się za chorego starca Zosimę. Jego nie wszyscy tu znają, ale powiem wam, kto on taki... W młodości służyłem w Petersburgu w godności archimandryty i byłem w takim okropnym stanie, że chciałem zdjąć swoją godność i zacząć zupełnie inne życie, ale mi zaproponowali zapoznać się z jednym nowicjuszem z Troice-Sjergijewoj ławry, który przyjechał do Petersburga w celu zbierania pieniędzy, że to nieprosty człowiek. Dla was, mówili, on będzie pożyteczny. Wyraziłem swoje życzenie zapoznać się. I oto, po spędzonej na rozmowie z nim nocy, nazajutrz moje myśli i uczucia stały się zupełnie inne. I dzięki temu starcowi widzicie przed sobą starego, niedołężnego metropolitę Trifona...”.

Po tym cały naród padł na kolana i metropolita odsłużył moleben za zdrowie ciężko chorego starca Zosimy (w schimie Zacharii).

O, jak gorliwie i gorąco modlił się władyka! „Przecież to opiekun mój - mówił - który dał wam metropolitę Trifona, przecież to on wyprowadził z ciemności pokus moją duszę i dał jej światło i siłę miłości. Teraz on leży na śmiertelnym łożu. On stał się wielkim starcem, w którego sercu żyją tysiące ubogich i nieszczęśliwych. On jest przy śmierci. Schylcie jeszcze i jeszcze kolana serc waszych w modlitwie za dobroczyńcę mego, ciężko chorego starca Zosimę”.

Ten soborny (wspólny) moleben dokonał cudu. Po kilku dniach starec poczuł się lepiej: Zaczął poprawiać się.

CUDOWNE UZDROWIENIE I POMOC

W Pieczatnikowym zaułku na Trubnym placu żyła pewna wdowa Anna Pietrowna. Jej siostra z powodu nieostrożności upadła i nadłamała sobie czaszkę. Trzeba było wezwać karocę pogotowia ratunkowego. Głowę zabandażowali. Lekarz powiedział, że jest potrzebny zupełny spokój, a jeśli zaczną się wymioty, to już nic nie zrobisz - umrze.

Anna Pietrowna całą noc chodziła po pokoju i wzywała: „Boże mój, pomóż. Batiuszka, ojcze Zosima, pomódl się, wymódl, uzdrów siostrę...”. U siostry zaczęły się wymioty.

Rano był silny mróz. Starzec, jak tylko obudził się, natychmiast poprosił swoją służącą Gruszatku, która tego dnia wcześnie przyszła (ona obsługiwała gospodarzy starca), wynająć dorożkarza. „Ja zaraz pojadę”. – „Tak co wy, batiuszka, taki mróz! I kto was przecież puści?”. Ale batiuszka był nieubłagany. Kiedy oni przyjechali na Pieczatnikowy zaułek, Anna Pietrowna, zmęczona, blada, otworzyła drzwi: „Batiuszka przecież na was nie czekałam, jak to w taki mróz przyjechaliście? Jak bardzo się cieszę...” – „Nie czekała... Natomiast całą noc nie dawała spokoju. Pokaż mi szybciej swoją chorą”.

Podszedłszy do umierającej, położył rękę na jej głowę i długo modlił się. Po tym po jakimś czasie chora z zabandażowaną głową piła z nimi herbatę i wkrótce poszła do pracy.

Pewna kobieta, która bardzo lubiła swoją przyjaciółkę, dowiedziawszy się, że ta jest beznadziejnie chora i że jej wyznaczona amputacja, przyszła do starca, stuknęła pięścią w stół i powiedziała: „Wymódl mi ją, żeby ona i z nogą została i do szpitala nie trafiła”. Starec nie rozzłościł się na jej porywczość i powiedział: „Niech będzie ci według twojej wiary”.

Kiedy kobieta po jakimś czasie odwiedziła swoją przyjaciółkę, to była porażona, dowiedziawszy, że ta i do szpitala nie trafiła i noga jej całkowite wyzdrowiała, ku zdziwienia leczących ją lekarzy.

Pewnego razu batiuszka służył moleben w cerkwi. Wszyscy podchodzili i całowali krzyż. Jedna kobieta kpiąco patrzyła i nie podchodziła. Batiuszka podszedł do niej i zapytał: „Dlaczego nie przyłożysz się do krzyża?” Ona odpowiedziała mu obelżywymi słowami, wymyślając jego jako kapłana i lżąc wszystko święte. Kapłan spokojnie stał i słuchał; kiedy już nie miała co więcej mówić, wtedy starzec zapytał: „Skończyłaś? No, teraz ja tobie powiem. Że wymyślasz nas - nie osądzam ciebie, że, pomimo tego żeś panienka, a masz dziecko - też ciebie nie osądzam.

Ale jak śmiałaś nie ochrzcić go, kiedy sama jesteś ochrzczona?”. Ona zrobiła się cała blada i wyszeptała: „Skąd wy to wszystko wiecie?” Nie odpowiadając na to nic, kapłan powiedział: „Żal mi ciebie, giniesz”. Obrócił ją za ramiona i powiedział: „Precz”. Ona zatoczyła się i powoli, powoli wyszła. Tak to na nią podziałało, że przyszła do skruchy.

Dowiedziałam się, że batiuszka ciężko zachorował, było mi go bardzo żal. I zdecydowałam pójść do niego i pomodlić się za niego. Przy czym przyszła mi do głowy myśl, że jeśli wezmę akafist do świętego Mikołaja cudotwórcy i jeszcze jedną bardzo lubianą przeze mnie modlitwę do Zbawiciela i wszystko to przeczytam dla starca na głos, to on wyzdrowieje. Włożyłam do kieszeni i modlitwę, i akafist i poszłam.

Kiedy przyszłam do starca, cały mój zapał przepadł. Bałam się przyznać do swego zamiaru. Podeszłam do starca, wzięłam błogosławieństwo i skromnie siadłam na krzesło. Starzec natychmiast zapytał mnie: „A co masz w kieszeni? Wyjmij... I przeczytaj mi na głos przed ikonami...”. – „To akafist do św. Mikołaja”.- „Tak więc oto wstań na kolana i przeczytaj”. - Po przeczytaniu akafista starzec powiedział: „No, jeszcze co tam u ciebie w kieszeni? Czytaj. Módl się za mnie”. Wyjęłam modlitwę do Zbawiciela i przeczytałam ją.

„No dobrze, a teraz, oto widzisz, ja i zdrowy według wiary twojej. Dawaj będziemy pić razem herbatę”. Rześko wstał z pościeli i rozmawiał ze mną, jakby i nie był w tak ciężkim stanie.

Wiele cudów widziałam od starca. Oto niektóre z nich.

Przed wielkim świętem Wielkanocy jestem tak zubożała, że ani jednej kopiejki u mnie nie zostało, a chciało się przyjąć kapłana... i odwzajemnić się niewiele, a nie ma czym. Choćbym 3 ruble dostała i obeszłoby się jakoś. Nikt nie mógł mi jednak pożyczyć.

Poszłam z biedą moją do starca, ale nie wystarczyło mi odwagi powiedzieć mu o swoim nieszczęściu. Kapłana nie raz pytał mnie: „No, co?” Odpowiadałam: „Nic”. I z tym poszłam od niego, ale na duszy mojej zrobiło się lżej. Kiedy wróciłam do domu, powiedzieli mi: „Przychodziła do pani taka to kobieta z całkowicie zasłoniętą twarzą i kazała przekazać pani paczkę. Zapytaliśmy ją, od kogo. Ona powiedziała: to was nie dotyczy.

Otworzyłam paczkę - w niej okazały się 3 ruble i zupełnie nowa jedwabna bluzeczka. Za modlitwy batiuszki Pan Bóg posłał do mnie pocieszenie i życzenie moje mieć trzy ruble spełniło się. A i jedwabna bluzeczka okazała się akurat w porę.

Czotki – paciorki stosowane przy liczeniu odmawianych krótkich modlitw i pokłonów

Odchodnaja molitwa – Kanon czytany nad konającym

Ipodiakon, (hipodiakon – pod + diakon – sługa) – rodzaj najniższej służby kościelnej 4-go stopnia w czasach pierwotnych pomocnik diakona przy uroczystej Liturgii św.; obecnie pomocnik diakona przy uroczystych nabożeństwach celebrowanych jedynie przez biskupa

Schima - obraz anielskiego życia zakonnego po złożeniu odpowiednich ślubów

Ławra – kompleks świątyń oraz budynków klasztornych, licznie zamieszkałych przez zakonników o określonej regule życia