Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


CUDA OD IKONY MATKI BOŻEJ „SPORUCZNICY GRZESZNYCH”

Przytaczamy fragmenty z rękopisu wałaamskiego szermierza 20-go wieku ojca Borysa (+ 7 maja 1969 r.).

To jeden z najrzadszych według swojej siły dokumentów wśród licznych żywotów i biografii Wałaamskiej literatury.

Ojciec Borys, jeden z ostatnich obdarzonych natchnieniem Ducha Świętego mnichów starego, jeszcze przedrewolucyjnego Wałaamu, urodził się 22 lipca 1876 roku w dzień świętej równej apostołom Marii Magdaleny i był chrzczony na Przemienienie Pańskie w tym samym roku w świątyni Życiotwórczego Drzewa Pańskiego.

ODNALEZIENIE IKONY

W niedzielę, podczas późniejszej liturgii ludzi było bardzo dużo. Ja byłem na chórze. Niżej sprzedawali prosfory. Zszedłem na dół i zobaczyłem koło okna na stole naprzeciwko mego składziku grubą deskę, owiniętą gazetą i zawiązaną sznurem.

Pomyślałem: „Prawdopodobnie, ktoś zostawił i wróci po nią” i nie zwróciłem uwagi. Nabożeństwo skończyło się, zamknąłem cerkiew. Deska znajdowała się na dawnym miejscu. Poszedłem jeść obiad.

Po obiedzie przyszliśmy sprzątać. Na deskę nikt nie zwracał uwagi. Podszedłem do deski, a wewnętrzny głos mi mówi: „Weź ją do siebie do składziku”. Rozwinąłem deskę: była gruba, czarna-przeczarna. Po gwoździu domyśliłem się, że to ikona. Nic na niej nie było widać. Chciałem zanieść deskę na strych, ale wewnętrzny głos powiedział: „Dlaczego na strych, ty przemyj i zobaczysz, co to takiego”.

Wziąłem ścierkę, umoczyłem w naftę i zacząłem trzeć. Stopniowo brud z deski zaczął schodzić i zobaczyłem twarz Zbawiciela, wydawało się, jakby On patrzył na mnie. Niebawem zobaczyłem twarz Matki Bożej i napis: „Az sporucznica gresznych k Mojemu Synu”.

Zacząłem znowu myć ikonę, ale jednak jak należy nie odmyłem i chciałem tak zostawić, ale wewnętrzny głos mówi: „Umyj i drugą stronę”. Wkrótce ukazał się napis „Cudotwórczy obraz co w Chamownikach Nikołajewskiej cerkwi. Rozmiar i podobieństwo jego pisane 1854 roku. Święto jej 7 marca”.

To było latem, w miesiącu lipcu, wieczorem. Brać była w podwórzu. Ojciec Walenty, ekonom, mówi mi: „Przynieś cudotwórczy obraz, który zjawił się tobie”. Przyniosłem, wszyscy zaczęli patrzeć i czytać napis, potem mówią: „Tę świętość trzeba w cerkiew postawić”. Ale nie chciałem oddawać Obrończyni rodu chrześcijańskiego i ona została u mnie.

Ale oto pojawiła się u mnie wątpliwość: czy na pewno, ta ikona jest cudotwórcza. Być może, kopia z cudotwórczej ikony? Jak tak cudotwórczy obraz znajduje się u mnie w celi? Po tym widziałem sen, on powtarzał się dwa razy.

Widziałem ikonę Matki Bożej w kiocie, który kupiłem dla niej. Starzec w mglistym obłoku mówił mi, wskazując palcem na ikonę: „Widzisz tę ikonę, ona cudotwórcza! Podczas pożaru pozostała całą, ogień nie dotknął się do niej”. Patrzyłem na ikonę i w prostocie serca odpowiadałem: „No cóż, tak więc cudotwórcza, no zgoda” - i obudziłem się. Wstałem, popatrzyłem na ikonę i znowu usnąłem. Znów przychodzi starzec i mówi mi surowo, groźnie: „Patrz! W twojej celi znajduje się cudotwórczy obraz, pamiętaj o tym!”. Powiedziawszy, starzec skrył się. Po tym wszystkie moje wątpliwości przeszły.

Kiot, kiwot – 1. arka; 2 kibot: rama dwuskrzydłowa lub rodzaj oszklonej skrzynki, lub szafki do przechowywania ikony.

Sporucznica – poręczycielka, orędowniczka.

MATKA BOŻA RATUJE SWOJĄ IKONĘ PODCZAS SZTORMU

Pewnego razu udałem się z Moskwy na Wałaam. Płynąć przytrafiło się parowcem „Kojto”. Ikonę trzymałem przy sobie. Szkło kiota było przykryte cienką sklejką i zawiązane sznurem.

Tylko wypłynęliśmy na jezioro, jak podniósł się silny wiatr, fale były wielkie. Parowiec rzucało bardzo mocno, nastąpiła noc. Ikona moja leżała na górnej półce, tu też znajdowały się i inne przesyłki, rzeczy. Od silnego kołysania ikona spadła z półki, na nią zwaliły się i inne bagaże. Szkło kiota zadzwoniło i pomyślałem, że ono już rozbiło się i podrapało ikonę. Chciałem popatrzeć, ale nie byłem w stanie z powodu silnego kołysania. Wczesnym rankiem parowiec podpłynął do miasta Sierdobol. Wiatr ucichł.

Zacząłem oglądać moją ikonę. Ona leżała na podłodze szkłem do góry, na nią zwalone było dużo towaru. Ale oto cud: przyjechałem na Wałaam, przyszedłem do celi, rozwiązałem ostrożnie ikonę, zdjąłem deskę i patrzę - szkło nie jest rozbite. Powiedziałem o tym kapłanowi Nifontowi, a on mówi: „To cud! Matka Boża Sama uchroniła Swoją ikonę!”

TRZYMAJ SIĘ STAREGO STYLU

W 1925 roku na Wałaamie było rozdzielenie nowego i starego stylu. Zaczęli zmuszać przechodzić na nowy styl. Wielu z braci nie życzyło tego robić. Zaczęły się sądy. Przyjechały cerkiewne władze na czele z naszym igumenem o. Paulinem. Był sąd. Wielu zwolniono z klasztoru. Doszła kolejka i do mnie. Ci co przyjechali od cerkiewnego kierownictwa, zapytali: „Uznajesz igumena ojca Paulina? Będziesz chodzić do soboru według nowego stylu?”

Nie mogłem odpowiedzieć na ich pytanie, tym czasie rzeczywiście odjęło mi język. Oni zwątpili i powiedzieli: „No czemu, przecież nie odpowiadasz?”. Nie mogłem wymówić ani słowa. „Tak więc idź, sługo Boży i pomyśl” - powiedzieli.

Zacząłem modlić się Matki Bożej, Orędowniczki mojej w sercu moim: „Powiedz mi i wskaż drogę życia mojego: Na którą stronę iść, za nowym czy za starym stylem? Do soboru chodzić czy jeszcze dokąd?” I modliłem się, grzeszny, do Matki Bożej podczas moich obowiązków na kuchni. Kiedy swoje posłuszeństwo wieczorne skończyłem, to poszedłem do siebie do celi i pomyślałem w prostocie serca swego: „Co zaś Matka Boża nie obwieszcza mi?”

Ale łaska Boża nie zostawiła mnie. Nagle w mojej celi pojawił się sobór, taki sam, jak on i jest - wysokości, długości i szerokości. Zdziwiłem się z powodu cudownego zjawiska: Jak on zmieścił się w mojej małej celi. Ale wewnętrzny głos powiedział: „U Boga możliwe jest wszystko, nie ma niczego niemożliwego.” W tym czasie z góry spłynęła zasłona cerkiewna, błękitna. Pośrodku zasłony złoty krzyż. Sobór został za zasłoną i przestał być widocznym.

Wewnętrzny głos mówił mi: „Idź na stary styl i trzymaj się go”. I słyszę głos żeński, z góry, z kąta: „Jeśli chcesz uratować się, strzeż tradycji świętych apostołów i świętych ojców, a nie tych mędrców”. I drugi raz to samo powtórzyło się i trzeci. Po tym cudzie wszystko skryło się i zostałem sam w celi. Serce moje ucieszyło się, że Pan Bóg wskazał drogę zbawienia według modlitw Matki Bożej. I od tamtej pory przypominam ten wielki cud dla uratowania człowieka.

CUDOWNE URATOWANIE OD POŻARU

W nocy na 19 listopada 1931 roku (według starego stylu) dwaj pobożni mnisi na Wałaamie i jeszcze jedna miłująca Boga dusza, cicho i z uwielbieniem służyli całonocne czuwanie w swojej celi według rytu i ustawu cerkiewnego. Modlili się przed cudownym głęboko czczonym znajdującym się w celi obrazem Carycy Niebiańskiej, zwanej „Sporucznica grzesznych”.

Mnisi modlili się spokojnie, gorliwie i oto w połowie służby, według obyczaju, zaczęli po „Chwalcie imię Pańskie” przykładać się do świętego obrazu (całować obraz). I jakoś jeden z mnichów swoją mantią niechcący zaczepił za podstawkę, na której stała wielka szklana lampa, napełniona po brzegi naftą. Podstawka zachwiała się i lampa upadła na podłogę, rozbiwszy się na kawałki. Ogień na knocie w jakiś niezrozumiały sposób zapalił się od dolnego końca, a u góry zgasł.

Trzej modlący się ludzie wcale tym zdarzeniem nie zmieszali się i, widząc, że nafta rozlała się wszędzie: i pod stołem, i pod pulpitem z książkami, a w środku naftowej kałuży jaskrawie pali się knot od lampy, patrzyli na to całkowicie spokojnie, jakby to była najzwyklejsza i najbezpieczniejsza sprawa.

Kiedy już kończyli nabożeństwo całonocnego czuwania, knot, dopaliwszy się, zgasnął. Po zakończeniu służby mnich Borys zebrał naftę z podłogi. Jej było tak dużo, że dwie wielkie szmaty, zupełnie mokre od zebranej nafty, wyniósł z celi i rzucił do ognia. Te z szumem i siłą natychmiast zajęły się ogniem i jaskrawie zapłonęły buchającym płomieniem.

Już po służbie mnisi jakby ocknęli się i, przyszedłszy do siebie, zrozumieli, na jakie straszne niebezpieczeństwo byli narażeni, ale dzięki opiece Carycy Niebiańskiej wydarzył się ten cud i uratowanie od wielu nieszczęść.

WŁADCZYNI WYSZŁA Z KIOTA

7 marca 1957 roku (opisywane zdarzenie wydarzyło się w Nowym Wałaamie, poza Rosją Radziecką. - przyp. red.) w dzień ”Sporucznicy grzesznych” służyłem całonocne czuwanie z bratem Aleksandrem. Kiedy zaczęliśmy śpiewać wieliczanije (hymn wielbienia), a potem kanon, brat Aleksander poszedł prikładywatsia do obrazu i, wziąwszy olejek z łampadki, nakreślił krzyż u siebie na czole, a potem i u mnie. Powiedziałem: „Czytaj kanon, pójdę przyłożę się”. I kiedy podszedłem do obrazu, władyczyca (władczyni) wyszła z kiota i stała, jak żywa, wesoła i Dzieciątko też.

Przyłożyłem się do rączki - ciepła, pulchna, jak i nóżka u Dzieciątka. Podszedłem do brata i mówię: „Patrz, władyczyca wyszła z kiota - pójdź, przyłóż się”. Ale kiedy on podszedł, władyczyca już znowu była na miejscu.

Kto modli się do Matki Bożej, za tych Ona modli się do Pana i On wszystko urządza według Jej prośby i nikogo nie zostawia.

(Według materiałów czasopisma ”Rosyjski pielgrzym”, nr 4, 1991 r. )