Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


DZIEWCZYNA W DREWNIANEJ SKRZYNCE

(Matronuszka)

To opowiedział nam, obecnie już zmarły, biskup Stiefan (Moskiewski wikariusz metropolity Mikołaja).

”W 30-ch latach mnie uwięzili w obozie koncentracyjnym. Wtedy byłem lekarzem i polecono mi kierować w obozie punktem medycznym.

Większość uwięzionych znajdowała się w tak ciężkim stanie, że moje serce nie wytrzymało i zwalniałem wielu z pracy, żeby chociaż jakoś im pomóc, a najbardziej słabych wysyłałem do szpitala.

I oto jakoś podczas przyjęcia pracująca z mną pielęgniarka (też więźniarka) powiedziała mi:

- Doktorze, słyszałam, że na pana zrobiono donos, oskarżają pana w zbytniej łagodności w odniesieniu do jeńców i wam grozi przedłużenie waszego pobytu w obozie do 15 lat.

Nie spałem całą noc i kiedy wyszedłem rano do pracy, pielęgniarka zobaczywszy moją zmizerniałą twarz ze smutkiem pokiwała głową. Po przyjęciu chorych ona niezdecydowanie powiedziała do mnie:

- Ja panu, doktorze, chcę jedną radę dać, ale obawiam się, że pan mnie wyśmieje.

- Niech pani mówi, - poprosiłem.

- W tym mieście, skąd ja pochodzę, żyje jedna kobieta, nazywa się Matronuszka. Pan Bóg dał jej szczególną siłę modlitwy i jeśli ona za kogo zacznie modlić się, to obowiązkowo wymodli. Do niej wielu ludzi zwraca się i ona nikomu nie odmawia, oto i poprosi ją pan.

Smutno uśmiechnąłem się:

- Póki mój list będzie do niej iść, mnie zdążą osądzić na piętnaście lat.

Akurat do niej pisać i nie trzeba, pan... ją zawoła – ze zmieszaniem, powiedziała siostra.

- Zawołać?! Stąd? Ona żyje setki kilometrów od nas!

Ja tak i wiedziałam, że pan śmiechem mnie potraktuje, tylko że ona zewsząd słyszy i pana usłyszy. Pan tak zrobi: Kiedy pójdziecie wieczorem na spacer, pozostanie pan trochę w tyle od wszystkich i głośno trzy razy krzyknie: ”Matronuszka, pomóż mi, jestem w nieszczęściu!” Ona usłyszy i pana wymodli.

Chociaż wydało się mi wszystko to bardzo dziwne i podobne na magię, ale jednak, wyszedłszy na wieczorny spacer, zrobiłem wszystko tak, jak nauczyła mnie moja pomocnica.

Minął dzień, tydzień, miesiąc... Mnie nikt nie wzywał. Tymczasem wśród administracji obozu zaszły zmiany: jednego zdjęto, innego postawiono.

Minęło jeszcze pół roku i nastąpił dzień mojego wyjścia z obozu. Kiedy mi wydawali w komendanturze dokumenty, poprosiłem aby wypisali mi skierowanie do tego miasta, gdzie żyła Matronuszka, ponieważ jeszcze przed tym, zanim ją zawołałem, dałem obietnicę, że, jeśli ona mi pomoże, będę modlić się za nią w codziennej modlitwie, a po wyjściu z obozu obowiązkowo najpierw pojadę i podziękuję jej.

Otrzymując dokumenty, usłyszałem, że dwaj chłopcy, których też wypisywano na wolność, jadą do tego miasta. Przyłączyłem się do nich i udaliśmy się razem. W drodze zacząłem pytać chłopaków, czy nie znają oni Matronuszki.

- Bardzo dobrze znamy, akurat ja wszyscy znają i w mieście i w całej okolicy. Zaprowadzilibyśmy pana do niej, jeśli pan potrzebuje, ale żyjemy nie w mieście, a na wsi, a bardzo już do domu nam się chce. A pan tak zrobi: Jak przyjedzie, pierwszego lepszego zapyta: Gdzie Matronuszka żyje?

Po przyjeździe ja tak i zrobiłem: Zapytałem pierwszego napotykanego chłopca.

- Idzie pan tą ulicą, - powiedział, - potem skręci obok poczty w zaułek, tam w trzecim domu z lewej strony właśnie żyje Matronuszka.

Ze wzruszeniem podszedłem do jej domu i chciałem było zapukać do drzwi, ale one nie były zamknięte i lekko otworzyły się.

Stojąc na progu, obejrzałem prawie pusty pokój, pośrodku którego stał stół i na nim dosyć wielka skrzynka.

- Ludzie dobrzy, jest tu ktokolwiek? - Głośno zapytałem.

- Przechodźcie, władyko święty! - rozbrzmiał głos ze skrzynki.

Drgnąłem od niespodzianki.

- Jaki zaś ja władyka!

- Będziesz, będziesz nim, - odpowiadał głos, nazywając mnie po imieniu.

Zajrzawszy do skrzynki, zobaczyłem w nim małą kobietę, nieruchomo leżącą wewnątrz. Ona była ślepa, z nierozwiniętymi rękami i nogami. Twarz u niej była zadziwiająca jasna i czuła. Przywitawszy się, zapytałem:

- Skąd zna pani moje imię?

- Rzeczywiście jak też mi nie znać! - Zabrzmiał jej słaby, ale czysty głos. - Przecież mnie wołałeś i za ciebie do Boga modliłam się, dlatego i znam. Siadaj, gościem będziesz.

Długo siedziałem przy Matronuszce. Ona mi opowiedziała, jak zachorowała w dzieciństwie na jakąś chorobę i przestała rosnąć i poruszać się. W rodzinie była bieda i matka, odchodząc do pracy, wkładała ją w skrzynkę i odnosiła do cerkwi. Postawiwszy skrzynkę z dziewczynką na ławkę, zostawiała ją tam do samego wieczora. Leżąc w skrzynce, ona słuchała wszystkich cerkiewnych służb, kazania. Parafianie żałowali dzieciaka i przynosili kto kawałeczek pokarmu, kto jakieś ubranko, a kto po prostu przytuli i wygodniej ułoży w skrzynce. Kapłan też żałował dziewczynki i zajmował się z nią. Tak więc rosła ona w atmosferze wielkiej duchowości i modlitwy.

Potem zaczęliśmy rozmawiać z Matronuszką o celu życia, o wierze, o Bogu. Słuchając, zdumiewałem się mądrością jej opinii, jej duchowej przenikliwości. Siedząc obok niej, zrozumiałem, że przede mną leży nie po prostu chora kobieta, a wielki przed Panem Bogiem człowiek.

Bardzo nie chciałem od niej odchodzić, tak przy niej było dobrze i radośnie i dałem sobie obietnicę odwiedzić ją jak najszybciej, ale nie wyszło. Wkrótce Matronuszkę wywieźli do Butyrki, gdzie ona i skonała”.

(”Niewymyślone opowiadania”)