Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


"CHYBA, BÓG ALBO ANIOŁ WYDOSTAŁ MNIE SPOD LODU... ”

A Bóg jednak jest” - często mówił na głos szpakowaty staruszek, wybujały, zgarbiony, z wyrazistymi rysami twarzy. On nazywał się Fiodor Michajłowicz Machow. W tym czasie we wszystkich szkołach i instytutach uczyli, że Boga nie ma, a wierzących uważali za zacofanych albo zwariowanych. Przekonał się zaś Fiodor Machow o istnieniu Boga po tym, jak został uratowany z wody.

Pewnego razu szedł do domu po lodzie przez rzeczkę Piechorkę, to jest w Podmoskowiu (okolice Moskwy). Był późny wieczór, a zimą wcześnie się ściemnia. Drogi nie było widać. Gdzieś na środku rzeki on wpadł do przerębla. Rzeka w tym miejscu była głęboka tak, że latem nie każdy nurek do dna sięgnie.

Znalazłszy się pod wodą, w odzieży, zaczął tonąć. Jeśli na lodzie jest ciemność, to już pod lodem pełny mrok. On zaczął wykonywać energiczne ruchy, żeby wynurzyć się. Po kilku sekundach wypłynął do góry, ale nie trafił głową do przerębla, a uderzył się gołym ciemieniem o lód. Czapki na nim już nie było. I oto teraz zaczął rzeczywiście tonąć, ponieważ nie wiedział, w które miejsce się podnosić i był w rozpaczy. Opuszczając się na dno, z całej mocy wzniósł wołanie do Pana Boga:

- Boże, jeśli Ty jesteś, ocal mnie, pomóż!

Błagał nie słowami (powietrza nie było), a rozumem, - całym swoim wnętrzem krzyczał do góry.

W tym samym momencie woda pod lodem rozjaśniła się.

„Nie widziałem nikogo, tylko światło było, jak porankiem - objaśniał potem. - Światło zbliżyło się do mnie. I jakaś siła wzięła mnie jakby za włosy i powlokła do góry. Nie wiem jak, ale mnie wypchnęło na brzeg lodu. Ktoś pomógł mi wydostać się. Prawdopodobnie, Bóg albo anioł wydostał mnie spod lodu...

Najpierw ledwie popełzłem, potem podniosłem się na nogi i poszedłem. Płaszcz od wody ciężki, lodowaty. Nie zdążyłem zamarznąć, zanim doszedłem do domu... Tak, kto co by nie mówił, a Bóg jednak jest. A inaczej mnie by nie było”.

(Zapisał W. G. )