Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


CUD WSKRZESZENIA K. USTIUŻANINOJ Z BARNAUŁA W 1964 r.

(Zapisane na podstawie słów Kławdii Ustiużaninoj)

Byłam bezbożnicą, bardzo, strasznie ganiłam Boga i prześladowałam świętą cerkiew, prowadziłam grzeszne życie i byłam zupełnie martwa w duchu, zamroczona diabelskim urokiem. Ale miłosierdzie Pańskie nie dało zginąć Swojemu stworzeniu i wezwał mnie Pan Bóg do pokajania. Zachorowałam na raka i przechorowałam trzy lata. Nie leżałam, a pracowałam i leczyłam się u ziemskich lekarzy, żywiłam nadzieję na wyleczenie, ale pożytku nie było i z każdym dniem stawało się coraz gorzej. Ostatnie sześć miesięcy, zupełnie zaniemogłam, nawet nie mogłam pić wody - pojawiły się silne wymioty i mnie położyli w szpitalu. Byłam bardzo aktywną komunistką i dla mnie wezwano z Moskwy profesora, zdecydowano wykonać operację.

W 1964 roku 19 lutego o godzinie 11 w dzień mnie operowano, stwierdzono złośliwego guza i rozkładające się jelita. Podczas operacji umarłam. Kiedy rozcinano mój brzuch, stałam między dwoma lekarzami i z przerażeniem patrzyłam na swoją chorobę. Cały żołądek był w rakowych guzach, a także i jelita cienkie. Patrzyłam i myślałam: dlaczego nas dwie: ja stoję i ja leżę? Potem lekarze wyłożyli moje wnętrzności na stół i powiedzieli: - gdzie powinna być dwunastnica, tam okazał się sam płyn, czyli zupełnie była zgnita i wypompowali półtora litra zgnilizny - lekarze powiedzieli: jej już i żyć nie ma czym, nie ma u niej niczego zdrowego, wszystko zgniło od raka.

Wszystko oglądałam i myślałam: Dlaczego nas dwie: ja leżę i ja stoję? Potem lekarze włożyli moje wnętrzności byle jak i nałożyły klamerki na brzuch. Tę operację robił mi profesor, Żyd, Izrael Isajewicz Niejmark, w obecności dziesięciu lekarzy. Kiedy założyli klamerki, lekarze powiedzieli: ją trzeba oddać młodym lekarzom na praktykę. I wtedy moje ciało powieziono do kostnicy, a ja szłam za nim i ciągle dziwiłam się: dlaczego nas dwie? Zawieźli mnie do kostnicy i leżałam goła, potem przykryli mnie prześcieradłem po piersi. Tu, do kostnicy, przyszedł mój brat z moim chłopcem Andrzejkiem. Syn mój podbiegł do mnie i całował mnie w czoło, gorzko płakał, mówił: „Mamusiu, dlaczego umarłaś, ja jestem jeszcze mały; jak bez ciebie będę żyć, nie mam taty”. Ja jego objęłam i całowałam, a on nie zwracał na mnie żadnej uwagi. Mój brat płakał.

A potem znalazłam się w domu. Przyszła tam teściowa – matka mojego pierwszego męża, ślubnego; i była tam moja rodzona siostra. Z pierwszym mężem przestałam żyć, ponieważ on wierzył w Boga. I oto w moim domu zaczął się podział moich rzeczy. Siostra moja zaczęła wybierać najlepsze rzeczy, a teściowa moja prosiła żeby cokolwiek zostawić dla chłopca. Ale siostra niczego nie dała, zaczęła przeróżnie wymyślać moją teściowa. Kiedy siostra awanturowała się, to ja tu zobaczyłam biesy, one zapisywały w swoje pergaminy każde obelżywe słowo i cieszyły się. A potem siostra i teściowa zamknęły dom i wyszły. Siostra poniosła ogromny tobół do siebie do domu. A ja, grzeszna Kławdija, o czwartej godzinie poleciałam do góry. I bardzo dziwiłam się, jak to ja lecę nad Barnaułem. A potem on zniknął i stało się ciemno. Ciemność trwała długo. W drodze mi pokazywali miejsca, gdzie byłam i kiedy, od mojej młodości. Na czym leciałam, nie wiem, w powietrzu czy też na obłoku, wytłumaczyć nie mogę. Kiedy leciałam, dzień był pochmurny, potem zrobiło się bardzo jasno, tak, że nawet nie można było patrzeć.

Mnie położono na czarnym placu; chociaż i w locie byłam w pozycji leżącej; a na czym leżałam, nie wiem – coś w rodzaju dykty, ale miękkie i czarnego koloru. Tam zamiast ulicy była aleja, wzdłuż której były krzaki, niewysokie i nieznane mi, gałązki bardzo cienkie, liście zaostrzone z obu końców. Dalej widniały ogromne drzewa, na nich były bardzo piękne liście różnego koloru. Między drzewami stały niewysokie domki, ale w nich nikogo nie widziałam. I w tej dolinie była bardzo piękna trawa. Myślę: gdzie to ja jestem, dokąd przybyłam, do wsi czy też do miasta? Nie widać ani zakładów, ani fabryk i ludzi nie widać. Kto też tu mieszka? Patrzę, nie tak daleko ode mnie idzie kobieta, bardzo piękna i wysoka, odzież na Niej długa, a po wierzchu brokatowa narzutka. Za Nią szedł młodzieniec, bardzo płakał i o coś u Niej prosił, a Ona nie zwracała na niego żadnej uwagi. Myślę: co to za matka? - on płacze, a ona nie zwraca uwagi na jego prośby. Kiedy Ona zbliżyła się do mnie, młodzieniec upadł do Jej nóg i znowu o coś u Niej prosił, ale nie zrozumiałam niczego.

Chciałam zapytać: gdzie jestem? Ale nagle Ona podeszła do mnie i mówi: Panie, dokąd ją? Ona stała, złożywszy ręce na piersi, a oczy podniosła w górę. Wtedy mocno zadrżałam, zrozumiawszy, że umarłam, a dusza znajduje się na niebie, a ciało na ziemi; i natychmiast zrozumiałam, że mam wiele grzechów i muszę za nie odpowiadać. Zaczęłam gorzko płakać. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć Pana, ale nikogo nie widzę, - a głos Pana słyszę. On powiedział: zwróć ją na ziemię, ona przyszła nie w porę, dobroć jej ojca i nieustanne jego modlitwy wzbudziły Moje Miłosierdzie. I teraz dopiero zrozumiałam, że ta kobieta to Caryca Niebiańska, a młodzieniec, który chodził za Nią i płakał, upraszając Ją, mój anioł stróż. Pan Bóg kontynuował: sprzykrzyło Mi się jej bluźnierstwo i smrodliwe życie, chciałem zetrzeć ją z powierzchni ziemi bez pokajania, ale ojciec jej ubłagał Mnie. Pan Bóg powiedział: jej trzeba pokazać miejsce, na które ona zasłużyła - i w mig znalazłam się w piekle. Polazły na mnie straszne ogniste węże, języki u nich długie, a z języka wylatuje ogień; i były inne wszelkie gady. Smród tam nieznośny, a te węże przyssały się do mnie i popełzły po mnie, grube jak palec, a długością na piędź i z ogonami, na ogonach igły zębate, popełzły w uszy, w oczy, w usta, w nozdrza, we wszystkie otwory - ból nie do zniesienia. Zaczęłam krzyczeć nieswoim głosem, ale łaski i pomocy tam nie ma od nikogo. Natychmiast ukazała się zmarła z powodu aborcji kobieta, ona płacząc zaczynała prosić u Pana przebaczania, łaski. Pan Bóg na to jej odpowiedział: jak żyłaś na ziemi? Mnie nie uznawałaś i nie wzywałaś, a dzieci gubiłaś w łonie swoim i ludziom radziłaś: „nie trzeba biedy rozmnażać”; Wam dzieci zbyteczne, a u Mnie nie ma zbytecznych i daję wam wszystko, u Mnie wszystkiego wystarcza dla Mojego stworzenia. Potem powiedział mi Pan Bóg: Ja dałem ci chorobę, żebyś ty się pokajała, a ty do końca przeciw Mnie bluźniłaś.

Tu zawirowała ziemia razem ze mną i poleciałam stamtąd, poszedł smród i ziemia unormowała się, był szum, a potem zobaczyłam swoją cerkiew, z której szydziłam. Kiedy otworzyły się drzwi i stamtąd wyszedł kapłan we wszystkim białym, od odzieży szły błyszczące promienie. On stał z pochyloną głową. Wtedy zapytał mnie Pan Bóg: kto to? Odpowiedziałam: to nasz kapłan. A głos mi odpowiedział: a mówiłaś, że on jest darmozjadem; nie, on nie jest darmozjadem, a człowiekiem pracowitym, on jest prawdziwym pasterzem, a nie najemnikiem. Tak oto wiedz, jakim by on nie był mały rangą, ale on służy Mi, Bogu i jeśli kapłan nie przeczyta nad tobą rozgrzeszającej modlitwy, to i Ja ci nie wybaczę. Potem zaczęłam prosić Pana: Boże, puść mnie na ziemię, u mnie tam jest chłopiec. Pan Bóg powiedział mi: wiem, że masz chłopca. I tobie jego szkoda? Mówię: bardzo szkoda. - Tobie jednego szkoda, a was u Mnie bez liku i Mi wszystkich was po trzykroć szkoda. Ale jakąż drogę sobie wybraliście nieprawą! Po co staracie się zdobywać sobie wielkie bogactwo, dlaczego robicie wszelkie przestępstwa? Widzisz, jak teraz rozchwytują twój majątek? Komu poszły twoje dobytki? Twój majątek rozkradziono, dziecko oddali do sierocińca, a twoja brudna dusza przyszła tu. Służyłaś demonowi i ofiary mu czyniłaś: do kina, teatru chodziłaś. Do cerkwi Bożej nie chodzicie... Czekam, kiedy obudzicie się ze snu grzesznego i pokajacie się. Potem powiedział Pan Bóg: ratujcie sami dusze wasze; módlcie się, bo wiek mizerny został, wkrótce, wkrótce przyjdę sądzić świat, módlcie się.

Zapytałam Pana: Jak mam się modlić? Ja nie znam modlitwy. - Módl się, - Pan odpowiedział - nie ta modlitwa droga, którą czytają i opanowują na pamięć, ale ta modlitwa jest drogą, którą wymawiacie od czystego serca, z głębi duszy.

Powiedzcie: Boże, wybacz mi; Boże, pomóż mi i szczerze, ze łzami w oczach waszych - oto jaka modlitwa i prośba będą Mi przyjemne i podobające się - tak powiedział Pan Bóg.

Potem ukazała się Matka Boża i znalazłam się na tym samym placu, ale nie leżałam, a stałam. Wtedy Caryca Niebiańska mówi: Boże, na czym ją spuścić? Ona ma włosy krótkie. I słyszę głos Pana: daj jej w prawą rękę warkocz pod kolor jej włosów. Kiedy Caryca Niebiańska poszła po warkocz, to widzę: Ona podeszła do wielkich wrót albo drzwi, których konstrukcja i kraty były w skośną linię, jak wrota ołtarza, ale piękna nie do opisania; od nich wychodziło światło takie, że nie można było patrzeć. Kiedy podeszła do nich Caryca Niebiańska, one same otworzyły się przed Nią, Ona weszła w głąb jakiegoś pałacu albo ogrodu, a ja zostałam na swoim miejscu i koło mnie został mój Anioł, ale on nie pokazywał mi swojej twarzy. Zapragnęłam poprosić u Pana Boga, aby pokazał mi raj. Mówię: Boże, mówią, tu jest raj? Pan Bóg mi nie odpowiedział.

Kiedy przyszła Caryca Niebiańska, Pan Bóg powiedział Jej: podnieś i pokaż jej raj.

Caryca Niebiańska przeprowadziła nade mną Swoją ręką i mówi mi: u was na ziemi raj; a tu dla grzeszników oto jaki raj, - i podniosła jakby zasłonę albo kurtynę i po lewej stronie zobaczyłam: stoją czarni osmaleni ludzie, jak szkielety, ich niezliczona liczba i od nich wychodzi smrodliwy zapach. Kiedy teraz przypominam, to czuję ten smród nieznośny i boję się, żeby znowu tam nie trafić. Oni ciągle jęczą, krtanie ich wyschły, oni proszą pić, pić, przynajmniej kroplę kto podałby im wody. Wystraszyłam się, jak oni mówili: ta dusza przyszła z ziemskiego raju, od niej aromatyczny zapach. Człowiekowi na ziemi dane prawo i czas, żeby on mógł wejść w posiadanie niebiańskiego raju i jeśli on nie popracuje na ziemi dla Pana w celu zbawienia swojej duszy, to nie uniknie doli tego miejsca.

Caryca Niebiańska pokazała na tych brzydko śmierdzących czarnych ludzi i powiedziała: U was w ziemskim raju droga jest jałmużna, nawet i ta woda. Podawajcie jałmużnę, kto ile może, od czystego serca, jak Sam Pan Bóg powiedział w Ewangelii: jeśli nawet i puchar zimnej wody poda kto w imię Moje, to otrzyma nagrodę od Pana. A u was nie tylko wody dużo, ale i innego wszystkiego pod dostatkiem, a dlatego trzeba starać się podać jałmużnę potrzebującym. A zwłaszcza, ta woda, której jedną kroplą mogą nasycić się niezliczone masy ludzi. Tej łaski u was całe rzeki i morza, niewyczerpalne nigdy.

I nagle, w jeden mig okazałam się w tartarze (niezmierzonej przepaści) - tu jeszcze gorzej, niż w pierwszym miejscu, które widziałam. Na początku tam była ciemność i ogień, do mnie podbiegli diabły z pergaminami i pokazywali wszystkie moje złe uczynki i mówiły: Oto my - ci, którym służyłaś na ziemi; i ja sama czytałam swoje grzechy. U diabłów wylatuje ogień z ust, oni zaczęli bić mnie po głowie i wbiły się we mnie ogniste iskry. Zaczęłam krzyczeć od nieznośnego bólu, ale niestety dały mi się słyszeć tylko słabe jęki. Oni prosili pić, pić; a kiedy oświetlał ich ogień, widziałam: oni są strasznie chudzi, szyje są wyciągnięte, oczy wytrzeszczone i oni mówią mi: oto i przyszłaś do nas, przyjaciółka, będziesz teraz żyć z nami. I ty i my żyliśmy na ziemi i nikogo nie lubiliśmy, ani sług Bożych, ani biednych, a tylko szczyciliśmy się, przeciwko Bogu bluźniliśmy, słuchaliśmy odstępców od Boga, a prawosławnych duszpasterzy znieważaliśmy i nigdy się nie kajaliśmy. A którzy grzesznicy tacy sami, jak i my, ale szczerze pokajali się, chodzili do świątyni Bożej, pielgrzymów przyjmowali, ubogim podawali, wszystkim w potrzebie pomagali, dobre uczynki czynili, oni znajdują się tam, u góry.

Drżałam od ujrzanej okropności, a oni kontynuowali: będziesz z nami żyć i męczyć się na wieki, jak i my.

Potem ukazała się Matka Boża i stało się jasno, diabły wszystkie popadały na twarz, a dusze wszystkie zwróciły się do Niej: - Matko Boża, Caryco Niebiańska, nie zostaw nas tu. Jedni mówią: tu cierpieliśmy tyle; inni: cierpieliśmy tyle, wody nie ma ani kropli, a upał nieznośny; a sami przelewają gorzkie łzy.

I Matka Boża bardzo płakała i mówiła im: na ziemi żyliście, wtedy Mnie nie wzywaliście i nie prosiliście o pomoc i nie kajaliście się Synowi Mojemu i Bogu waszemu i teraz nie mogę wam pomóc. Nie mogę naruszyć woli Syna Mojego i On nie może naruszyć woli Ojca Swojego Niebiańskiego i dlatego nie mogę wam pomóc i protektora za was nie ma. Ułaskawię tylko tych cierpiących w piekle, za których cerkiew i bliscy krewni się modlą.

Kiedy byłam w piekle, dawali mi jeść robaki wszelkie: żywe i zdechłe, śmierdzące - a ja krzyczałam i mówiłam: jakże ich będę jeść?! A mi odpowiedzieli: postów nie przestrzegałaś, kiedy żyłaś na ziemi, czy mięso jadłaś? Nie mięso jadłaś, a robaki, jedz i tu robaki. Tu zamiast mleka dawano wszelkie pełzające, gady, ropuchy, wszelkich rodzajów.

Potem zaczęliśmy podnosić się, a zostający w piekle bardzo krzyczeli: nie zostaw nas, Matko Boża.

Potem znowu nastąpiła ciemność i znalazłam się na tymże placu. Caryca Niebiańska podobnie złożyła ręce na piersi i podniosła oczy do nieba, zapytała: jak mam z nią postąpić i gdzie ją ulokować? Pan Bóg powiedział: spuść ją na ziemię za jej włosy.

I natychmiast skądś ukazały się taczki, 12 sztuk, bez kół, ale poruszają się. Caryca Niebiańska mówi mi: stawaj prawą nogą i idź naprzód, przystaw do niej lewą. Sama szła obok ze mną i, kiedy podeszłyśmy do ostatniej taczki, to ona okazała się bez dna, tam była przepaść, której nie ma końca.

Caryca Niebiańska mówi: spuszczaj prawą nogę i potem lewą. Mówię: Boję się, przecież upadnę. A Ona odpowiada: nam i trzeba, żebyś upadła. - To przecież zabiję się! - Nie, nie zabijesz się - odpowiedziała Ona, dała mi warkocz w prawą rękę grubym końcem, a cienki koniec wzięła Sobie. Warkocz był spleciony we troje. Potem Ona wstrząsnęła warkocz i ja poleciałam na ziemię.

I widzę, jak po ziemi pędzą samochody i ludzie idą do pracy. Widzę, że lecę na plac nowego rynku, ale nie ląduję, a pomału lecę do tej chłodni, gdzie leży moje ciało i migiem zatrzymałam się na ziemi - to było o godzinie 1. 30 w dzień.

Po tamtym świecie nie spodobało mi się na ziemi. Poszłam do szpitala. Podeszłam do kostnicy, weszłam do niej, patrzę: leży moje ciało martwe, głowa trochę zwisła i ręka, a druga ręka i bok są przyciśnięte przez nieboszczyka. A jak weszłam w ciało, nie wiem, tylko poczułam chłód lodowaty.

Jakoś oswobodziłam swój przyciśnięty bok i, mocno zgiąwszy kolana, przyciągnęłam do łokci. W tym czasie przyniesiono na noszach martwego mężczyznę z odciętymi przez pociąg nogami. Otworzyłam oczy i poruszyłam się. Oni zobaczyli mnie, jak zgięłam się i w przerażeniu uciekli, zostawiwszy tego nieboszczyka. Potem przyszli sanitariusze i dwaj lekarze, oni kazali szybciej nieść mnie do szpitala. I tam zebrali się lekarze i powiedzieli: trzeba ogrzać lampami jej mózg. To było 23 lutego o godzinie czwartej w dzień. Na ciele moim było 8 szwów, trzy na piersi, a pozostałe na rękach i na nogach, ponieważ na mnie praktykowali.

Kiedy rozgrzano mi głowę i mnie całą, otworzyłam oczy i po dwóch godzinach odezwałam się. Trup mój był półzamarznięty, stopniowo odchodził, podobnie i mózg. Odżywiali mnie najpierw sztucznie, a na dwudziesty dzień przynieśli śniadanie: naleśniki ze śmietaną i kawą. Ja jednak natychmiast odmówiłam jedzenia.

Siostra w przestrachu od mnie uciekła i wszyscy w sali zwrócili na mnie uwagę. Natychmiast przyszedł lekarza i zaczął pytać, dlaczego nie chcę jeść. Odpowiedziałam mu: dzisiaj jest piątek i niepostnej strawy jeść nie będę.

I jeszcze powiedziałam lekarzowi: lepiej pan usiądzie, ja panu wszystko opowiem, gdzie ja byłam i co widziałam. On usiadł i wszyscy słuchali. Kto nie przestrzega postów i nie czci środy i piątku, to tam dają zamiast mleka wszelkie ropuchy i pełzające gady. To oczekuje w piekle wszystkich grzeszników, którzy nie pokajali się przed kapłanem, dlatego jeść niepostnego pokarmu w te dni nie będę.

Lekarz podczas mego opowiadania to czerwienił się, to bladł, a chorzy z uwagą słuchali.

Potem zebrało się wielu lekarzy i innych osobistości i z nimi rozmawiałam. Mówiłam wszystko, co widziałam i słyszałam i że nic mi nie boli. Po tym do mnie szło mnóstwo ludzi i pokazywałam im swoje rany i o wszystkim opowiadałam.

Potem milicja zaczęła wypędzać ode mnie ludzi, a mnie przewieźli do miejskiego szpitala. Tu zupełnie wyzdrowiałam. Prosiłam lekarzy, żeby szybciej zaleczyli moje rany. Wszystkich lekarzy, którzy mnie widzieli, ciekawiło, jak mogłam ożyć, kiedy wszystkie moje jelita były wpółzgniłe i całe wnętrze porażone przez raka, a tym bardziej, że po operacji wszystko było rzucone byle jak i śpiesznie zszyte.

Oni zdecydowali zrobić mi operację znów, w celu przekonania się.

I oto ja znów jestem na stole operacyjnym. Kiedy główny lekarz Walentyna Wasiliewna Alabjewa zdjęła klamerki i otworzyła brzuch, to powiedziała: po co cięto człowieka? Ona ma wszystko doskonale zdrowe.

Poprosiłam, żeby mi nie zamykali oczu i nie dawali narkozy, tak jak, mówiłam im: nic mi nie boli. Lekarze znów wyjęli moje wnętrzności na stół. Patrzę w sufit i widzę wszystko, co u mnie jest i co robią ze mną lekarze. Spytałam lekarzy, co ze mną i jaka u mnie jest choroba? Lekarka powiedziała: Wszystkie wnętrzności jak dziecięce, czyste.

Zaraz wkrótce ukazał się lekarz, który mi robił wtedy pierwszą operację i z nim wielu innych lekarzy. Patrzę na nich, a oni na mnie i na moje wnętrzności i mówią: gdzież jej choroba? Przecież ona miała wszystko zgniłe i porażone, a stało się zupełnie zdrowe. Oni podeszli bliżej i wydawali okrzyki zachwytu, dziwili się i się pytali: gdzież ma chorobę, na którą chorowała?!

Lekarze pytali: boli tobie, Kłaudia? - Nie, - mówię. Lekarze dziwili się, potem przekonali się, że trzeźwo odpowiadam; i zaczęli żartować: oto, Kłaudia, teraz wyzdrowiejesz i wyjdziesz za mąż. A ja mówię im: szybciej róbcie moją operację.

W czasie trwania operacji oni trzykrotnie mnie pytali: Kłaudia, tobie nie boli? - Nie, wcale - odpowiadałam. Inni lekarze, którzy byli obecni, a ich był dużo, chodzili i biegali po sali operacyjnej, jakby powychodzili z siebie, chwytali się za głowę, za ręce i byli bladzi jak nieboszczycy.

Ja im powiedziałam: To Pan Bóg jawił Swoją łaskę na mnie, żebym żyła i mówiła innym; A wam w celu opamiętania się, że nad nami jest siła Najwyższego.

A potem powiedziałam profesorowi Niejmarkowi Izraelowi Isajewiczowi: jak mógł pan pomylić się? - zrobił mi operację. On odpowiedział: nie można było się pomylić, u ciebie wszystko było porażone przez raka. Wtedy go spytałam: co teraz pan myśli? On odpowiedział: ciebie przeistoczył Najwyższy.

Wtedy mu powiedziałam: Jeśli w to wierzysz, ochrzcij się, przyjmij wiarę Chrystusową i weź ślub cerkiewny. On jest Żydem. Zaczerwienił się ze zmieszania i był strasznie zdumiony z powodu tego, co się zdarzyło.

Wszystko widziałam i słyszałam, jak układali z powrotem moje wnętrzności; a kiedy zrobiono ostatni szew, główny lekarz Walentyna Wasiliewna (ona operowała) wyszła z sali operacyjnej, upadła na krzesło i zaszlochała. Wszyscy ją w przerażeniu pytają: Co, Kłaudia umarła? Ona odpowiedziała: nie, nie umarła, jestem porażona tym, skąd u niej zjawiła się siła, ona nie wydała ani jednego jęku: czyż to znowu nie cud? To jawnie Bóg jej pomógł.

I jeszcze, kiedy leżałam w miejskim szpitalu pod jej obserwacją, ona nieustraszenie mi mówiła, że profesor Żyd, który robił mi pierwszą operację, Niejmark Izrael Isajewicz namawiał ją niejednokrotnie, aby w jakikolwiek sposób mnie uśmiercić, ale ona kategorycznie odmówiła i w pierwszym okresie sama osobiście pielęgnowała mnie, bojąc się, żeby kto nie uśmiercił, sama dawała jedzenie i picie. Przy drugiej operacji było obecnych bardzo wielu lekarzy, w tym dyrektor medycznego instytutu, który powiedział, że to niebywały wypadek w światowej praktyce.

Kiedy wyszłam ze szpitala, natychmiast zaprosiłam tego kapłana, którego wymyślałam i z którego się naśmiewałam, jako z darmozjada, ale w istocie on jest prawdziwym sługą ołtarza Pańskiego. Jemu wszystko opowiedziałam, wyspowiadałam się i przyjęłam Świętą Eucharystię. Kapłan odsłużył moleben* w moim domu i poświęcił go. Przedtem w domu była sama obrzydliwość, popijawy, bójki, tak, że wszystkiego nie opowiesz, co tworzyłam. Na drugi dzień po pokajaniu poszłam do komitetu rejonowego i oddałam swoją legitymację partyjną.

Tak więc ta, dawna Kłaudia bezbożnica i aktywistka, nie istnieje, bo ona umarła w wieku 40 lat. Według łaski Carycy Niebiańskiej i Najwyższego Boga chodzę do cerkwi i prowadzę życie wypadającą chrześcijance. Chodzę do różnych instytucji i opowiadam wszystko, ze mną się wydarzyło i Pan Bóg mi we wszystkim pomaga. Przyjmuję wszystkich, kto przychodzi i każdemu opowiadam o tym, co zaszło.

A teraz radzę wszystkim, kto nie chce przyjąć tych męczarni, o których opowiedziałam - pokajcie się we wszystkich swoich grzechach i poznajcie Boga.


*Moleben, molebien, molebnoje pienije – krótkie nabożeństwo błagalne lub dziękczynne