Na podstawie „Prawosławnyje czudiesa w XX wiekie” Moskwa „Trim” 1993 r.


Uzdrowienie ateisty

Ilu różnych ludzi przychodzi do prepodobnego Sergiusza do Troickiego Soboru! Z biedą, z boleścią, ze smutkami, z chorobami, z radością, z wdzięcznością - idą tu ludzie ze wszystkich krańców naszego kraju.

Pewnego razu z mnóstwem pielgrzymów przyszedł do Troickiego Soboru wysoki postawny mężczyzna w średnim wieku. Szli i szli do relikwii Prepodobnеgo kobiety i mężczyźni, staruszkowie, dzieci, często migały czarne mundury studentów duchowego seminarium. A ten człowiek nie odchodził, stał i stał niedaleko od relikwiarza, przy ikonie Św. Mikołaja. Już kilkakrotnie zmienili się mnisi u wezgłowia, a on ciągle tak samo stał, opuściwszy głowę. Jeśliby ktokolwiek zdecydował się poobserwować go, to zobaczyłby, że płacze. Wysoki, barczysty, piękny człowiek, stał i płakał i na nikogo nie zwracał uwagi.

Na krótko przed zamknięciem soboru podszedł do dyżurnego i powiedział, że bardzo chciałby spotkać się z proboszczem soboru archimandrytą Mikołajem.

I oto jaką historię mu opowiedział.

Jewgienij - tak nazywał się ten człowiek - po raz pierwszy trafił do Troice-Sergiuszowej Ławry nieco ponad dwa lata temu. Był zawodowym wojskowym, podpułkownikiem i z kilkoma współpracownikami przyjechał do Siergijew Posadu w sprawach służbowych. Wieczorem poszli „Przespacerować się”, jak się wyraził, po ławrze. Troicki Sobór już zamykano, ale wojskowi uprosili, żeby pokazano im świątynię. Oni zaczęli wypytywać ojca Mikołaja o historię ławry, o sens mniszego życia i oczywiście o prepodobnego Sergiusza.

Proboszcz soboru szczegółowo odpowiadał. Ale najważniejsze - on opowiadał im o abbie Sergiuszu, o jego dzieciństwie, założeniu monasteru, o licznych cudach za życiu świętego i po jego śmierci. Ojciec Mikołaj starał się przyciągnąć uwagę gości zwłaszcza mnóstwem zadziwiających wypadków uzdrowienia przy relikwiarzu Preodobnego i po modlitwach do niego. On przytaczał najbardziej niewiarygodne i do łez wzruszające duszę przykłady. Ale jakże, zaślepione są nasze oczy i nieczułe nasze serca! Patrzymy i nie widzimy, słuchamy i nie słyszymy, nie możemy i nie chcemy uwierzyć. Oto i oni - uważnie i z zainteresowaniem słuchali, zadawali pytania, ale w żaden sposób nie mogli zrozumieć, jakie właściwie wszystko to ma odniesienie do nas dzisiaj? Oni najbardziej dziwili się z tego, że w ogóle na świcie są jacyś mnisi, którzy żyją w tej ławrze. Tak, wszystko to jest bardzo piękne, ale przecież nie ma żadnego związku z życiem - czy też można tym żyć? Tak, to możliwe, historia, archeologia, kultura - wszystko, co wygodnie, to jest bardzo ciekawe, ale przekonywać, że wszystko to tak właśnie było i jest - a czy rzeczywiście wszystko to było?

Tak mniej więcej rozważał w siebie Jewgienij i jego koledzy.

Wojskowi długo przegadali z ojcem Mikołajem. Oni nie sprzeczali się z nim, oni po prostu nie mogli zrozumieć: są przecież tacy dziwni mężczyźni, żyjący jakimś dziwnym życiem w tych pradawnych ścianach.

Wszystko było bardzo ciekawe. Ale pora wracać do prawdziwego życia.

Kiedy już wychodzili z soboru, Jewgienij z jakiegoś powodu nagle zatrzymał się, szybko wrócił do relikwiarza Prepodobnego i, sam dziwiąc się sobie, pomyślał: „Święty Sergiuszu, jeśli ty jesteś, jeśli mnie słyszysz, jakby to urządzić, żebym na ze dwa latka zachorował. Mówią, że tu bardzo uzdrawiają się, a ja bym chciał zachorować”.

Jewgienij wyszedł z soboru, razem z przyjaciółmi podziękował ojcu Mikołajowi za okazaną im uwagę.

Wróciwszy do miejsca swojej służby, Jewgienij wśród mnóstwa zajęć zapomniał o podróży. A o czym tu i wspominać? Mało muzeów widział w swoim życiu.

Po kilku dniach Jewgienij jakby się przeziębił, ale trzymał się na nogach. Żonie nic nie mówił, pomyślisz - przeziębienie. Jewgienij był silnym i spokojnym człowiekiem, po co niepokoić bliskich z powodu bzdury, przejdzie. Ale robiło mu się coraz gorzej. Bolała głowa, łamało stawy, ciało płonęło. Cierpiał, nie zwracał się do służby medycznej, tylko myślał: „Oto tobie i katar”. Zawsze chorował tylko na katar.

Po kilku dniach Jewgienija znaleźli nieprzytomnego na podłodze, w jego gabinecie.

Kiedy ocknął się, to zobaczył biały sufit, potem ogromne przestraszone kochane oczy - żona. Przeciągnął się do niej - ciała jak gdyby nie było. „Co jest - pomyślał - o co chodzi, co się stało?”

Ale ani się poruszyć, ani wstać nie był w stanie.

Ile dni, ile nocy spędzili tak razem - on nieruchomo leżał, a ona - zawsze obok?! Najbardziej zadziwiające było to, że Jewgienij nie odczuwał tej nieznośnej rozpaczy, jaką przeżywała żona. Był wstrząśnięty tym, co się wydarzyło, ale przygnębienia i rozpaczy nie doświadczał. Jewgienij jak mógł pocieszał żonę, a sam myślał: „Walczyć. Tak nie może być. Jakaś niedorzeczność. Będziemy walczyć!”

Ze względu na chorobę Jewgienija zwolniono do rezerwy. Przeleżawszy półtora roku w najróżniejszych lecznicach, centrach i szpitalach, wrócił wreszcie do domu. Bliscy i przyjaciele postawili na nogi wszystkich znajomych i nieznajomych lekarzy, profesorów, załatwiali specjalne zagraniczne leki.

Stan Jewgienija prawie nie zmienił się. On tylko mógł wpółleżąc czytać i, przeciągając rękami po bezwładnym i bezradnym a kiedyś silnym ciele, nie przestawał dziwić się: „Co też to?”

Za radą przyjaciół Jewgienij wziął się za naukę wschodniej gimnastyki. Ćwiczenia oddechowe, koncentracja uwagi - opanował i wykonywał wszystkie dostępne mu rekomendacje. Jewgienij był bardzo zdyscyplinowanym i porządnym człowiekiem. Zgłębiwszy całą istniejącą literaturę dotyczącą wschodnich gimnastyk i medycyny, zajął się gruntownym studiowaniem ojczystych ludowych środków leczniczych. Żona dostawała rzadkie książki, recepty, zbierała zioła, jeździła po porady do wielu sławnych znachorów.

Jewgienij po dawnemu leżał. Budził się, punktualnie wykonywał różne ćwiczenia i czytał, czytał, czytał. Pewnego razu wiosną we wczesny niedzielny poranek Jewgienij obudził się niewytłumaczalnie szczęśliwy. Po prostu szczęśliwy i koniec. „Być może, oszalałem” - pomyślał. Dookoła cicho. Przez firanki na pościel padał promień słońca.

Jewgienij z przyzwyczajenia chciał zająć się swoimi ćwiczeniami, ale nagle poczuł, że nie może. Przez cały ten czas ani razu nie był w takim stanie. Niespodziewanie na niego zwalił się straszny smutek i wstręt do wszelkich ćwiczeń, do siebie, do swoich bezwładnych nóg i do tych firanek w oknach. „Nie mogę dłużej!” - Chciał krzyknąć, ale gardło ścisnęło. - „Nie mogę, nie mogę dłużej, Panie, cóż to takie!” - I po raz pierwszy Jewgienij zapłakał, zaszlochał, zakrzyczał: „Nie mogę dłużej...”. Otworzyły się drzwi, wbiegła żona, objęła go za głowę i oni płakali razem. „Wiesz - wyszeptała żona - pójdę do cerkwi. Sąsiadka mi powiedziała: dzisiaj przecież święto - Wielkanoc. Tak długo chorujemy, a ja ani razu nie byłam”.

Jewgienij obojętnie powiedział: „Idź”. On wypłakał się i jak gdyby od tej goryczy cały stał się nieczułym. Nagle całkowicie jasno uświadomił sobie, że żadnej nadziei już nie ma. Nie wstanie. Nigdy. On zapragnął umrzeć.

Żona wróciła z cerkwi przepełniana nowymi i niezwykłymi wrażeniami. I oto jakby zamienili się z nią miejscami. Wcześniej Jewgienij zawsze pocieszał ją, przytaczał nieprawdopodobne przykłady, cytował mędrców Wschodu i Zachodu, żartował - trzymał się. I oto teraz on całkowicie zmienił się. Utracił nadzieję i stracił samego siebie. Żona mówiła, mówiła, była cała rozpromieniona i uszczęśliwiona jakimiś nadziejami, a on trzymał ją za rękę i myślał: „Oto i koniec”.

Jewgienij przestał czytać. Książki w jego pokoju zmieniły się - na stoliku obok pościeli ukazały się kalendarze, żywoty świętych, Ewangelia. Ale on nawet nie brał do rąk tych książek z krzyżami na okładkach. Krzyże przypominały mu o śmierci. Co potem? Było mu kompletne obojętne. Żona coś mu opowiadała, zachwycała się, w jej mowie pojawiły się nowe słowa: batiuszka, całonocne czuwanie, moleben. On słuchał obojętnie, patrzył na ukochaną zmęczoną twarz i myślał: „Oto i koniec”.

W sobotę wieczorem żona poszła do cerkwi. Jewgienij został sam. Mimo wszystko to był bardzo dzielny człowiek - nie złościł się, nie irytował się na żonę za jej radość, nie był zazdrosny o jej nieoczekiwaną pasję - cerkiew, on bardzo ją kochał. Jewgienij leżał w pustym mieszkaniu. Był przygnębiany i zaczął płakać. Teraz często płakał, kiedy był sam. Nie chciał umierać. Czasami było mu zupełnie obojętnie, a teraz zrobiło się tak gorzko i boleśnie, że ścisnąwszy zęby, leżał i jęczał. Trochę uspokoiwszy się, spojrzał na stolik z książkami, obojętnie wziął leżącą na wierzchu, przekartkował „Żywot prepodobnego Sergiusza, Radonieżskiego cudotwórcy”.

Stare ściany, kopuły, relikwiarz z relikwiami... Coś znajome. Sergiusz, Sergiusz... Tak przecież on tam był! Jewgienij patrzył na obraz srebrnego relikwiarza i przypomniał sobie ciepły wiosenny wieczór, kolegów z wojska, mnichów w czerni, półmrok, różnokolorowe ogniki nad relikwiarzem, długą rozmowę. Tak, oto tu, obok oni przecież stali.

- Jewgienij - usłyszał nagle. „Żona, prawdopodobnie, drzwi zapomniała zamknąć, ktoś przyszedł” - pomyślał.

- Wstawaj, Jewgienij, jesteś zdrowy.

Obok pościeli stał człowiek. Jewgienij patrzył i nie poznawał go. Wśród sąsiadów i znajomych takiego nie było. Stary człowiek z białą brodą w długiej ciemnej odzieży.

- Wstawaj, Jewgienij.

On patrzył mu prosto w oczy. Jewgienij poczuł, jak cała jego istota napełniła się nową siłą. Wstał z pościeli.

- Jewgienij - znowu ten czuły głos. - Dzisiaj minęło dokładnie dwa lata, pamiętasz?

Staruszek przesuwał się bezszelestnie, był już w końcu pokoju.

- Teraz jesteś zdrowy. - Ostatnie słowa, które usłyszał od niego Jewgienij. Rzucił się do przedpokoju. Nikogo. Drzwi zamknięte z zewnątrz.

Kiedy wróciła żona, zobaczyła Jewgienija na podłodze klęczącego przed otwartą książką. Rzuciła się do niego, myślała, że spadł z pościeli. Spojrzawszy mu w twarzy, ledwie go poznała - popatrzył na nią jasnymi, jakimiś nieziemskimi oczyma, milcząc wstał, wyprostował się, objął ją, a potem razem z nią opuścił się na kolana przed książką. Z otwartych stron patrzył na nich prepodobny Sergiusz, Radonieżski cudotwórca - stary człowiek z białą brodą, w długiej ciemnej odzieży.

„Priepodobnie otcze nasz Siergije, moli Boha o nas” - z radością i przerażeniem szeptali oni.

Oto w taki cudowny sposób Pan Bóg wezwał do wiary w Chrystusa Jewgienija i jego żonę.

Ten niezwykły wypadek opowiedział mi mieszkaniec Święto-Troickiej Sergiuszowej Ławry, były dozorca Troickiego Soboru, gdzie znajdują się święte relikwie prepodobnego Sergiusza, archimandryta Nikodem.


Prepodobny - dosłownie. Bardzo podobny (do Boga); 1. święty, sprawiedliwy; nazwa określająca rodzaj świętości oraz oznaczająca człowieka, który trwając w dziewictwie, w odosobnieniu od doczesnego świata, prowadząc surowe życie zakonne, osiągnął świętość; 2. wielebny: tytuł przysługujący osobom duchownym, tyle co czcigodny; 3. święty, wybrany Pański.

Moleben, molebien, molebnoje pienije – krótkie nabożeństwo błagalne lub dziękczynne

Ławra - kompleks świątyń oraz budynków klasztornych licznie zamieszkałych przez zakonników o określonej regule życia